Z pewnością jedną z najważniejszych książek, którą odnajdziemy w spuściźnie po zmarłym kilka dni temu Bohdanie Urbankowskim jest „Czerwona msza, czyli uśmiech Stalina”. Jej wartość polega nie tylko na tym, iż stanowi ona opowieść o intelektualistach, pisarzach, poetach, literatach, którzy za stalinizmu prostytuowali się wysługując się władzy komunistycznej, ale i na tym, że jest to jednocześnie refleksja dotycząca głównych chorób moralnych toczących najpierw PRL, a potem wolną Polskę.
We wstępie, powstałym po dwóch dekadach od przełomu roku 1989, pisał Urbankowski o „różowej mszy” trwającej dwadzieścia lat: „Walka trwa. Mimo, że formacja proubecka została pozbawiona poparcia Moskwy – wciąż istnieje, przepoczwarza się i zwycięża. Znalazła nowych sojuszników…”.
Celnie opisywane i diagnozowane zjawiska moralnych zniszczeń, jakich dokonano w środowisku polskiej inteligencji to jeden z zasadniczych walorów „Czerwonej mszy” – polskich inteligentów najpierw bowiem mordowano (robili to, jak wiemy, i Niemcy i Sowieci), a za komuny sowietyzowano. W wielu wypadkach z sukcesami. Urbankowski był jednym z nielicznych przykładów twórcy – poety, pisarza, intelektualisty – czystego moralnie. Z tego powodu nienawidziło go do cna zarówno pokolenie skundlonych, jak i pokolenie tych, którzy skundlenie odziedziczyli.
„Wielu pisarzy, poetów i publicystów w czasach sowietyzmu opluwało ludzi uczciwych, którzy nie mogli się bronić. Kłamstwa zostały podniesione do rangi oficjalnej historii, kłamcy i kolaboranci – zyskali rangę bojowników o prawdę i sprawiedliwość. Wielu z nich uchodzi za takich do dzisiaj” – pisał Urbankowski. I dodawał: „U nas (w Polsce – przyp. red.) przestępcy byli awansowani, pełnili kierownicze funkcje w kulturze, grali rolę autorytetów moralnych – wielu gra je do dziś. Na mocy odwrócenia wartości – wciąż jeszcze trwa opaczna msza: zło czczone jest jako dobro, przestępcy uchodzą za wzorce uczciwości – a ci, co ich krytykują – za przestępców”.
Pisanie prawdy o czasach sowietyzmu uważał Urbankowski za „minimum moralności, bez którego kultura traci wiarygodność”.
Właśnie to pisanie prawdy powodowało, że tzw. Salon ustawiał zarówno jego, jak i innych, jemu podobnych intelektualistów, pisarzy, czy historyków w pozycji „oszołomów”, niemalże wariatów, którzy nie wiedzieć czemu „czepiają się” tych, którzy współpracowali z reżimem. Karą miało być albo napiętnowanie, albo usunięcie w cień, próba anihilacji kulturowej, wykluczenia z grona tych, o których się pisze i wspomina.
Tymczasem Bohdan Urbankowski był autorem-filozofem, który potrafił pisać o Duszy Polskiej w pełen erudycji i wrażliwości, mądry sposób. Jego wywiedziona z romantycznej tradycji twórczość to była wielka, wielotomowa opowieść o polskości – która wykwitała Mickiewiczem i Sarbiewskim, Kościuszką i Piłsudskim, Słowackim i Norwidem, Mohortem i wreszcie, zamordowanym w Charkowie w 1940 roku – Sebyłą.
Odszedł od nas wielki twórca, ale zostawił po sobie piękną spuściznę. Jednocześnie wiemy i czujemy, iż powinien być doceniony mocniej i wyraźniej za życia. Nie był, gdyż płacił cenę za moralny wybór, którego dokonał – pisania prawdy, niezależnie od konsekwencji.