Postać Chopina od lat jest zawłaszczana przez narracje, które chcą go widzieć jako artystę na wskroś nowoczesnego, kosmopolitycznego, a w sferze ducha – co najmniej obojętnego. Tymczasem świadectwa z epoki, a zwłaszcza opinia osoby, która spędziła u jego boku niemal dekadę, rzucają na tę kwestię zupełnie inne światło. Mowa o George Sand, francuskiej pisarce i feministce, która w swoich wspomnieniach z goryczą przyznała, że jednego nie może Chopinowi wybaczyć: jego „zasklepienia w katolicyzmie”.
Słowa te, w zamyśle autorki zapewne krytyczne, z dzisiejszej perspektywy stają się kluczem do zrozumienia duchowej tożsamości kompozytora.
Pokazują one bowiem fundamentalne zderzenie dwóch światów: laicyzującego się, rewolucyjnego Paryża, którego Sand była ikoną, z Polską, dla której katolicyzm był i pozostaje fundamentem tożsamości oraz opoką w najcięższych czasach. Chopin, choć żył i tworzył w sercu europejskiej awangardy, do końca swoich dni nosił w sobie duchowy kod wyniesiony z rodzinnego domu.
To właśnie tam, w warszawskim mieszkaniu Chopinów, kształtowała się jego religijność. Sercem domu była matka, Justyna z Krzyżanowskich – kobieta niezwykle pobożna, która codzienne życie rodziny oparła na wierze. To od niej mały Fryderyk nauczył się pierwszych modlitw i pieśni religijnych, w tym kolęd, których echo pobrzmiewa później w jego twórczości. Franciszek Liszt, przyjaciel Chopina, pisał, że środowisko rodzinne, w którym dorastał Polak, „przesycone było atmosferą zgody, spokoju, pracowitości” Wiara katolicka, ukształtowana w polskim domu, stała się dla Chopina najcenniejszym skarbem, który, jak pokazały ostatnie chwile jego życia, zachował do samego końca.
W zderzeniu z paryskimi salonami, gdzie wiara była często postrzegana jako przeżytek i temat do kpin, przywiązanie Chopina do katolicyzmu musiało wydawać się jego partnerce czymś niezrozumiałym, wręcz irytującym. George Sand, buntowniczka obyczajowa, ateistka i rewolucjonistka, nie potrafiła pojąć, jak artysta o tak wrażliwej duszy może pozostawać wierny tradycyjnym, w jej mniemaniu ograniczającym, dogmatom. Jej słowa o „zasklepieniu” są więc nieświadomym świadectwem siły polskiego wychowania i głębi wiary Chopina, która nie była powierzchowną dewocją, lecz integralną częścią jego tożsamości – tożsamości Polaka i katolika rzuconego w wir indyferentnego religijnie świata.
„Armaty ukryte w kwiatach” i modlitwa zapisana w nutach
To „zasklepienie w katolicyzmie”, które tak irytowało George Sand, nie było dla Fryderyka Chopina więzieniem, lecz duchową twierdzą. W sercu Paryża, miasta pulsującego rewolucyjnymi ideami i artystyczną bohemą, która często manifestacyjnie odrzucała wiarę ojców, kompozytor odnalazł w Bogu i polskiej tradycji punkt oparcia. Jego katolicyzm nie był głośny ani ostentacyjny. Przejawiał się w głębokim, wewnętrznym przekonaniu, które niczym niewidzialna nić łączyło go z utraconą Ojczyzną i dawało siłę w zmaganiach z chorobą, samotnością i twórczym geniuszem.
Najpiękniejszym dowodem na to, jak nierozerwalnie wiara i polskość splatały się w jego duszy, jest muzyka. Kiedy Robert Schumann pisał o kompozycjach Chopina, że są to „armaty ukryte w kwiatach”, miał na myśli przede wszystkim ich patriotyczny ładunek. Ale w tej metaforze kryje się głębsza prawda. Tą duchową amunicją, która nadawała sens jego walce o Polskę, była właśnie wiara. Nigdzie nie słychać tego wyraźniej niż w słynnym Scherzu h-moll. Jego burzliwe, dramatyczne części zewnętrzne otaczają nagle środek kompozycji – moment ciszy, zadumy i niezwykłej czułości. Z chaosu wyłania się melodia polskiej kolędy, „Lulajże, Jezuniu”.
Wybór ten nie był przypadkowy. Dla polskiego emigranta, skazanego na obczyznę, dźwięki tej kołysanki dla Dzieciątka Jezus były czymś więcej niż tylko cytatem ludowej piosenki. To było przywołanie najświętszego momentu w polskim roku – Wigilii. To tęsknota za ciepłem rodzinnego domu, za zapachem choinki, za pasterką o północy. To modlitwa o powrót do świata, gdzie wiara była tak naturalna jak oddech, a Bóg był blisko, w każdym domu.
Umieszczając „Lulajże, Jezuniu” w sercu swojego dramatycznego utworu, Chopin dokonał aktu głębokiej konfesji. Pokazał, że pośród życiowej burzy jedynym ratunkiem i schronieniem jest powrót do niewinności i prostoty wiary wyniesionej z dzieciństwa.
Jego religijność przebija także z korespondencji. W listach Chopina słowo „Bóg” pojawia się wielokrotnie, często w formie bardzo osobistych westchnień i próśb. Nie są to formułki grzecznościowe, lecz wyraz żywej, choć często burzliwej, relacji ze Stwórcą. Gdy przeżywał chwile zwątpienia i rozpaczy, jak po upadku Powstania Listopadowego, jego słynny „Dziennik stuttgarcki” wypełniał się krzykiem bólu skierowanym właśnie do Boga. Bluźnił, pytał „Boże, jesteś Ty!”, ale nawet ten bunt był w istocie formą rozpaczliwej modlitwy. Człowiek autentycznie obojętny religijnie nie zadaje takich pytań. Tylko ten, dla kogo Bóg jest realną osobą, może z Nim toczyć tak dramatyczny spór.
Ta wewnętrzna walka, ten nieustanny dialog z Bogiem, toczył się w duszy artysty przez całe życie. Był on rozdarty między światem paryskich salonów, który go oklaskiwał, a światem wartości, który nosił w sercu. Być może to właśnie to napięcie, ten duchowy dramat, stał się źródłem głębi jego muzyki.
Był artystą na wskroś polskim i na wskroś katolickim, nawet jeśli jego wiara była poddawana ciężkim próbom. I właśnie ta wierność korzeniom sprawiła, że jego duchowy testament nabrał pełnego wymiaru w ostatnich chwilach życia, stając się poruszającym świadectwem dla wszystkich pokoleń Polaków.
Serce, które wróciło do domu
Ostatecznym i najbardziej poruszającym dowodem na „zasklepienie w katolicyzmie” Fryderyka Chopina jest jego śmierć. To właśnie w ostatnich dniach życia, w obliczu wieczności, odpadły wszelkie maski i konwenanse paryskiego życia, a na jaw wyszła głęboka, autentyczna wiara, która przez lata tliła się w jego sercu. Historia jego odejścia to opowieść o powrocie syna do domu Ojca – powrocie świadomym, dobrowolnym i pełnym pokory.
Gdy choroba płuc weszła w ostatnie, śmiertelne stadium, przyjaciele otaczający Chopina wiedzieli, że jego czas się kończy. To oni, wbrew sceptycznej atmosferze salonów, zatroszczyli się o jego duszę. Wiedzieli, że dla Fryderyka, Polaka wychowanego w katolickiej tradycji, pojednanie z Bogiem jest sprawą najwyższej wagi. Na prośbę jego siostry Ludwiki oraz bliskiego przyjaciela, Wojciecha Grzymały, do mieszkania przy placu Vendôme wezwano polskiego kapłana, księdza Aleksandra Jełowickiego.
Relacja, którą ksiądz Jełowicki pozostawił, jest jednym z najpiękniejszych świadectw chrześcijańskiej śmierci. Początkowo Chopin, osłabiony i być może skrępowany, miał się wahać. Kapłan odwołał się wówczas do imienia Tej, która w polskiej duszy zajmuje miejsce szczególne. Powiedział: "W imię Matki Boskiej Częstochowskiej, idź do Niej po ratunek". Te słowa przełamały ostatni opór. Kompozytor wyspowiadał się, a jego spowiedź, jak wspominał ksiądz, była przepełniona żalem i skruchą. Następnego dnia przyjął Wiatyk i sakrament ostatniego namaszczenia.
Świadkowie tych chwil byli wstrząśnięci. Artysta, którego znali jako człowieka powściągliwego i skrytego, w obliczu śmierci odnalazł pokój, jakiego dawno nie miał. Z jego ust płynęły słowa modlitwy. Całował krucyfiks i powtarzał imię Jezus. Ksiądz Jełowicki zapisał, że Chopin, przyjmując Komunię Świętą, powiedział: "Dziękuję ci, o Boże mój, żeś mnie nie potępił". Jego śmierć, wbrew laickim biografiom próbującym ten fakt przemilczeć lub zbagatelizować, była śmiercią człowieka głęboko wierzącego. Zmarł, jak pisał Cyprian Kamil Norwid w słynnym nekrologu, „jak święty”.
Dopełnieniem tego duchowego testamentu była jego ostatnia wola. Prośba o to, by po śmierci otworzyć jego ciało, podyktowana była panicznym lękiem przed pogrzebaniem żywcem. Ale drugie życzenie miało wymiar symboliczny i narodowy: pragnął, by jego serce wróciło do Warszawy. Ten gest, tak często interpretowany wyłącznie w kategoriach patriotycznych, był w istocie aktem wiary. Serce Polaka-katolika miało spocząć w poświęconej ziemi, w sercu katolickiej Polski, w murach kościoła.
Dziś, gdy stajemy w warszawskim Kościele Świętego Krzyża i patrzymy na filar z urną zawierającą serce kompozytora, czytamy wyryty na tablicy cytat z Ewangelii: „Gdzie skarb twój, tam i serce twoje”. Skarbem Chopina była Polska, ale Polska nierozerwalnie złączona z Krzyżem. Jego muzyka, życie i ostatecznie jego śmierć, dowodzą, że zarzut George Sand był w istocie komplementem. Tak, Fryderyk Chopin był artystą „zasklepionym w katolicyzmie”. I właśnie dlatego jego geniusz stał się nieśmiertelnym głosem polskiej duszy, która nawet w największej ciemności zawsze odnajduje drogę do Boga. W dzisiejszych czasach, gdy te same wartości są ponownie kwestionowane, jego postawa pozostaje dla nas nieustającym wzorem i źródłem siły.
Partnerem artykułu jest Fundacja Niezależne Media
  
 
                        
        
        
        
         
                         
                         
                         
             
             
             
             
             
            