Guillaume Canet w "Facecie do wymiany" staje po obu stronach kamery - jest reżyserem, a zarazem odtwórcą...samego siebie. Wspólnie z życiową partnerką Marion Cotillard, wcielają się w aktorów w średnim wieku, którzy muszą się pogodzić z mijającymi nieubłaganie czasami swojej świetności. Dla Guillaume przygasająca kariera to cios podwójny - cierpi nie tylko jako aktor, ale przede wszystkim jako mężczyzna przeżywający tzw. kryzys wieku średniego, co uwidacznia się zwłaszcza w kontaktach z młodziutką koleżanką z planu Camille (Camille Rowe).
Pomysł jest zatem prosty i schematyczny - oto usiłujący udowodnić swoją męskość podstarzały gwiazdor robi wszystko, by skończyć z rolami ojców i dziadków i ponownie zostać kinowym amantem. To z kolei wywołuje szereg na wskroś przerysowanych perypetii. Z tego względu obrazowi daleko do innej francuskiej komedii, która niedawno weszła na polskie ekrany - "Miłość aż po ślub" Reem Kherici od samego początku trzyma w napięciu i serwuje humor w iście francuskim stylu. Ten w "Facecie do wymiany" jest niezwykle absurdalny i trafi pewnie do niewielkiego procenta widzów, ale ma swój specyficzny urok. Klimat dopełnia znakomita muzyka z lat 80. i absolutnie najdziwniejszy, prześmiewczy i niespodziewany finał, z jakim mieliśmy do tej pory do czynienia w przypadku komedii romantycznych. A to już coś.