Protesty w obronie Aleksieja Nawalnego, które odbyły się 23 stycznia w Rosji, są wyjątkowe dlatego, że przyciągnęły wielu ludzi młodych; protesty te są także bardziej świadome, niż masowe demonstracje powyborcze w Moskwie z 2012 roku - mówią eksperci.
Protesty z 23 stycznia należały do najbardziej masowych w ostatnich latach i porównuje się je w Rosji do demonstracji z 2017 roku, zwołanych przez Nawalnego i do protestów z 2019 roku. Te drugie odbywały się jednak tylko w Moskwie i związane były z wyborami lokalnymi w stolicy.
W Moskwie aż 40 proc. uczestników akcji z 23 stycznia to osoby, które po raz pierwszy przyszły na jakąkolwiek demonstrację. - 40 procent nowych uczestników to dużo w porównaniu z poprzednimi akcjami. To znaczy, że nastroje protestu stają się bardziej rozpowszechnione - powiedział politolog Aleksiej Zacharow, który opierał się na ankietach wśród uczestników. Protestujący byli też wyraźnie młodsi, niż na wcześniejszych demonstracjach.
- Średni wiek wśród nowych uczestników to 26 lat, znacząco mniej, niż wśród tych, którzy przyszli nie po raz pierwszy (34 lata)
- powiedział Zacharow.
Skala protestów była dla obserwatorów zaskoczeniem. Przylot Nawalnego do Rosji nie ściągnął tłumów, a i wcześniej Rosjanie nie wyszli protestować po doniesieniach o próbie jego otrucia. Niektórzy komentatorzy uważają więc, że 23 stycznia narodziła się nowa jakość, że po raz pierwszy pod tymi samymi hasłami demonstrowała Moskwa i prowincja. Mówi się także, że zaktywizowało się pokolenie 25-35-latków, do tej pory trzymające się z dala od polityki.
Zacharow zgadza się, że Rosjanie w tej grupie wiekowej przestają być apolityczni. "Myślę, że ważnym czynnikiem jest spadek liczby młodzieży, która ogląda telewizję i czerpie informacje z tego źródła" - powiedział politolog.
Mimo masowości protestu w Moskwie - około 40 tys. ludzi - nie był on tak liczny, jak protesty z przełomu 2011 i 2012 roku, gdy opozycja antykremlowska wyprowadziła na ulice stolicy 100 tys. ludzi.
Socjolog Siergiej Biełanowski, którego grupa badawcza jako jedyna przewidziała wybuch tamtych protestów, powiedział, że wystąpienia z 2012 roku były w pewnym sensie naiwne.
- Te protesty (z 23 stycznia -red.) były o wiele mniej naiwne i o wiele bardziej ukierunkowane
- ocenił socjolog. Jego zdaniem "to było wystąpienie przeciwko (prezydentowi Władimirowi) Putinowi, przeciwko jego reżimowi i jego działaniom". Ludzie "są zmęczeni tym reżimem", propaganda w telewizji "staje się coraz bardziej napastliwa" i jej wpływ "bez wątpienia, spada" - powiedział Biełanowski.
Jednak rolę też odegrały inne czynniki, które "w świadomości ludzi się łączą". Choć to "nie Putin jest winny pojawieniu się pandemii" koronawirusa, to działania przeciwepidemiczne bardzo mocno dotknęły Rosjan - tłumaczy socjolog. - Wśród młodzieży bezrobocie jest straszne, choć o tym (władze) nie chcą mówić (...). Bardzo wiele przedsiębiorstw, które dają miejsca pracy, zamknęło się bądź zredukowało personel. Według moich obserwacji młodzież jest w najtrudniejszej sytuacji - powiedział badacz.
Z tego powodu "sytuacja jest bardzo poważna" i wzmacnia rozdrażnienie w społeczeństwie. Ponadto - dodaje Biełanowski - w Moskwie nie odczuwa się problemów związanych z pandemią, jakie dotykają mieszkańców rosyjskiej prowincji. Tam "medycyna nie radzi sobie", ludzie mają problemy z dodzwonieniem się do lekarza, nie przyjeżdża wezwana karetka pogotowia, "i to również wzmacnia rozdrażnienie".
Mimo to, choć demonstracje z 23 stycznia były masowe, to "ta masowość nie przekroczyła poziomu krytycznego, który mógłby jakoś wpłynąć na politykę państwa. Do tego celu były niewystarczające i moim zdaniem, będą słabnąć" - powiedział Biełanowski.
Jego zdaniem, same protesty wewnątrz kraju "nie doprowadzą do uwolnienia Nawalnego, ani innych więźniów politycznych i na pewno nie doprowadzą do zmiany reżimu, ani do zmiany kursu politycznego". Tak jak w czasach ZSRR, "jedynym czynnikiem, który mógł jakoś wpłynąć na politykę wewnętrzną i zagraniczną reżimu sowieckiego, była presja z zewnątrz" - ocenił socjolog. Wówczas - przypomniał - dość wielu dysydentów "udało się uratować i uwolnić".