Rosja może przeprowadzić ataki hybrydowe, wykorzystując broń radiowo-elektroniczną, zakłócając żeglugę na Morzu Bałtyckim lub niszcząc podwodne środki łączności, w szczególności kable telekomunikacyjne. I już aktywnie to robi. (…) Podobnie Kreml może wymyślić i wdrożyć pewne małe, specjalne operacje na lądzie, np. aby wylądować oddziałem sił specjalnych w spornym mieście Narwa na rosyjsko-estońskiej granicy – ocenia w rozmowie z portalem Niezalezna.pl ekspert ds. bezpieczeństwa narodowego, pracujący wcześniej w Służbie Bezpieczeństwa Ukrainy, Iwan Stupak.
WERSJA UKRAIŃSKA / Українська версія
Jak Pana zdaniem katastrofa lotnicza z udziałem samolotu azerskiego Embraer 190, który rozbił się podczas lądowania awaryjnego w pobliżu miasta Aktau w Kazachstanie, wpłynie na sytuację na Kaukazie, na relacje Baku z Moskwą, i ogólnie - na dalszy przebieg wojny Rosji z Ukrainą?
My na Ukrainie chcielibyśmy, żeby ta katastrofa w jakiś sposób wpłynęła na stosunki Kremla z Baku. Aby Rosja jeszcze bardziej ucierpiała z powodu zaostrzenia sankcji i zerwania stosunków gospodarczych z Azerbejdżanem. Ale bądźmy realistami: żadna katastrofa lotnicza nie doprowadziła ani do zerwania stosunków między państwami, ani do ich znacznego pogorszenia. Przypomnijmy sobie, jak jeszcze w czasach sowieckich, w 1981 r., południowokoreański samolot Boeing 747 został zestrzelony przez ZSRS. W 2014 r. Rosja zestrzeliła malezyjski Boeing nad Ukrainą co, nawiasem mówiąc, nadal nie zostało oficjalnie potwierdzone.
Przypomnijmy, że w 2001 r. Ukraina przypadkowo zestrzeliła izraelski samolot Tu-154, na pokładzie którego znajdowali się m.in. Rosjanie. Nie miało to jednak większego wpływu na stosunki między państwami.
W przypadku samolotu azerskich linii lotniczych sądzę, że Kreml będzie próbował po cichu dojść do porozumienia z Baku. Nie upubliczniając tego i nie przyznając się do winy, wypłaci odszkodowania ofiarom, albo zaoferuje stronie azerskiej bardzo dobre warunki do prowadzenia działalności gospodarczej, na przykład znaczne zniżki na gaz i inne towary, które Baku tradycyjnie importuje z Rosji. Nie przewiduję zatem znaczącego pogorszenia stosunków między tymi dwoma państwami.
Analitycy w Polsce wskazują, że Rosja już otwarcie przygotowuje się do wojny z NATO. Ich zdaniem pierwszy cios spadnie najprawdopodobniej na państwa położone nad Morzem Bałtyckim. Być może będzie to Finlandia, mająca najdłuższą granicę lądową z Rosją wśród wszystkich członków Sojuszu. Czy zgadza się Pan, że obecnie już jesteśmy świadkami prób takiego ataku?
Rosja nie dysponuje obecnie wystarczającą siłą militarną, aby zagrozić krajom NATO, a tym bardziej prowadzić z nimi bezpośrednie walki. Rosja jest uwikłana w wojnę z Ukrainą i nie dysponuje dodatkowymi zasobami, które mogłaby przeznaczyć na inne obszary. Innym potwierdzeniem tego jest sytuacja w Syrii, gdzie Rosja w żaden sposób nie wspierała reżimu Baszara al-Asada, chociaż ma tam dwie bazy wojskowe. Dlatego moim zdaniem nie ma obecnie bezpośredniego zagrożenia ze strony Rosji dla Polski ani żadnego innego kraju NATO.
Rosji będzie bardzo trudno wkroczyć na teren Polski drogą lądową przez terytorium Białorusi ze względu na brak zasobów ludzkich i sprzętu, które są zaangażowane na Ukrainie. Sama Białoruś nie chce brać udziału w działaniach wojennych, słusznie obawiając się, że zostanie po prostu zmiażdżona z różnych stron. Terytorium tego kraju nie jest aż tak duże - z południa na północ wynosi około 500 km, więc może znaleźć się w całości w zasięgu ukraińskich dronów. Dlatego nie sądzę, że Łukaszenka odważy się na taką ryzykowną decyzję - otwartą walkę z NATO i Ukrainą. Jego zadaniem jest utrzymać się u władzy. A to nie jest takie proste: boi się opozycji wewnątrz kraju. Obawia się pułku im. Kastusa Kalinowskiego, który obecnie walczy na Ukrainie i który w pewnych okolicznościach mógłby stać się siłą napędową, która złamie reżim Łukaszenki na Białorusi. Nie ma więc na razie żadnych zagrożeń ze strony Białorusi.
Istnieje pewne zagrożenie dla krajów bałtyckich. Ale powtórzę jeszcze raz: jak dotąd nie zaobserwowaliśmy żadnej koncentracji sprzętu wojskowego w tym kierunku. Rosja może jednak przeprowadzić ataki hybrydowe, wykorzystując broń radiowo-elektroniczną, zakłócając żeglugę na Morzu Bałtyckim lub niszcząc podwodne środki łączności, w szczególności kable telekomunikacyjne. I już aktywnie to robi. Finlandia i Szwecja niedawno musiały zmierzyć się ze skutkami podwodnego sabotażu przeprowadzonego przez Rosję. Podobnie Kreml może wymyślić i wdrożyć pewne małe, specjalne operacje na lądzie. Na przykład, aby wylądować oddziałem sił specjalnych w spornym mieście Narwa na rosyjsko-estońskiej granicy. I przedstawić to jako konflikt wewnątrz Sojuszu. Ale Rosja z całą pewnością nie dysponuje obecnie środkami pozwalającymi na prowadzenie pełnowymiarowych działań wojennych z państwami NATO.
W jaki sposób Zachód może przeciwdziałać tym hybrydowym atakom?
Przede wszystkim poprzez wzmocnienie własnego kontrwywiadu i ogólnie komponentu bezpieczeństwa. Trzeba być gotowym do wszystkiego. Oczywiście, zaostrzenie sankcji osłabia Rosję.
Rozmawiał - Wołodymyr Buha
Tłumaczenie i redakcja - Olga Alehno