Sytuacja Recepa Erdoğana nie jest łatwa, bo z jednej strony balansuje między NATO a Rosją, czy między Ukrainą i Rosją i wydaje się, że do tego momentu wychodził na tym korzystnie. Jednak Turcja nie chce wystąpić z NATO, a z drugiej strony uzależnienie od Rosji nie jest małe. Przecież to Putin wspierał Erdoğana podczas wyborów prezydenckich. Otwarto pierwszy reaktor elektrowni jądrowej, którą w Turcji buduje Rosja, czy też odroczono termin spłaty należności za rosyjską energię. Przed wyborami i przy tak dużej inflacji i ubożeniu Turków, miało to duże znaczenie. Pokazuje to, jak skomplikowane jest aktualnie położenie Erdoğana. Nie uważam jednak, że będzie on blokował ważne decyzje Sojuszu przeciwko Rosji. Jeśli będzie jakieś torpedować, to w tureckim interesie, tak jak było do tej pory. Wydaje się jednak, że tutaj głównym zagadnieniem związanym z Turcją będzie kwestia dołączenia Szwecji do NATO – mówi w rozmowie z portalem Niezalezna.pl dr Karolina Wanda Olszowska, historyk i turkolog, prezes Instytutu Badań nad Turcją, wykładowca w Instytucie Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Do szczytu NATO w Wilnie pozostało raptem kilka dni, tymczasem Turcja nadal sprzeciwia się przystąpieniu Szwecji do Sojuszu. Czy jest szansa, by na ostatniej prostej Recep Tayyip Erdoğan zmienił zdanie i wydał zielone światło na akcesję Szwecji?
Taka szansa zawsze jest, szczególnie że podobną sytuację mieliśmy przed poprzednim szczytem NATO w Madrycie w 2022 r. Wtedy Turcja nie wyrażała zgody na rozmowy negocjacyjne ze Szwecją i Finlandią praktycznie do samego szczytu, kiedy podpisano trójstronne memorandum pomiędzy Szwecją, Finlandią i Turcją. Oczywiście duży udział w tym zwrocie miały Stany Zjednoczone, bo jeszcze dzień przed prezydent Recep Tayyip Erdoğan deklarował, że nie widzi możliwości zaprzestania blokowania rozmów. Tymczasem odbył rozmowę z przywódcą USA i wszystko się zmieniło.
Pokazuje to, że wiele w tej materii zależy od innych członków Sojuszu Północnoatlantyckiego, w szczególności Stanów Zjednoczonych. Turcji zależy teraz na poprawie sytuacji gospodarczej, w końcu minister finansów już odbył podróż do Państw Zatoki, a prezydent też ma się z nią wybrać. Inwestycje amerykańskie pewnie również byłyby mile widziane. Do tego prezydent Erdoğan chce zakupić zmodernizowane myśliwce F-16 (zestawy modernizacyjne do F-16 Turcja już zakupiła po akcesji Finlandii). Tutaj potrzebna jest zgoda Kongresu, co nie będzie łatwe. Ale jak widać, dużo jest potencjalnych możliwości. Nie wykluczałabym takiego obrotu sprawy, ale nie wydaje się on bardzo prawdopodobny, choć w tym kontekście, już powyborczym, wszystkiego można się spodziewać i pewnie dużo zależy od „rozmów zakulisowych”.
Wzajemnych rozmów na linii Sztokholm-Ankara nie poprawiają takie wydarzenia jak te sprzed kilku dni, gdy przed jednym z meczetów w szwedzkiej stolicy spalono Koran. Po tym incydencie doszło do wielu antyszwedzkich protestów w krajach muzułmańskich. Czy Pani zdaniem może to mieć wpływ na postawę Turcji?
To nie jest pierwszy taki incydent. Wywołał on oburzenie. Prezydent Erdoğan zareagował i go potępił, zwłaszcza, że turecki przywódca kreuje się na obrońcę interesu muzułmanów w rożnych częściach świata. Jednak mam wrażenie, że incydent nie miał wpływu na same rozmowy. Może zostać wykorzystany propagandowo jako kolejny w tureckiej optyce powód do nieratyfikowania akcesji Szwecji, jednak nie wydaje się, żeby miało to rzeczywisty wpływ. Takie sytuacje nie ułatwiają jednak dwustronnych rozmów i wydaje się, że najbardziej sprzyjają państwom, które z niechęcią patrzą na powiększenie się NATO o Szwecję i Finlandię.
Spekuluje się, że rozmowy w Wilnie mogą przynieść przełomowe decyzje w sferze bezpieczeństwa, podobne do tych ze szczytu w Warszawie w 2016 r. Jak wiemy, każda inicjatywa NATO jest odbierana przez Rosję jako przejaw agresji. Biorąc pod uwagę wzajemne relacje na linii Ankara-Moskwa, można spodziewać się, że Erdoğan będzie torpedował pewne decyzje Sojuszu, uderzające bezpośrednio w reżim Putina?
Sytuacja Erdoğana nie jest łatwa, bo z jednej strony balansuje on między NATO a Rosją, czy między Ukrainą i Rosją i wydaje się, że do tego momentu wychodził na tym korzystnie. Jednak Turcja nie chce wystąpić z NATO, z drugiej strony uzależnienie się od Rosji nie jest małe. Przecież to Putin wspierał Erdoğana podczas wyborów prezydenckich. Otwarto pierwszy reaktor elektrowni jądrowej, którą w Turcji buduje Rosja, czy choćby odłożono termin spłaty należności za rosyjską energię, co pozwoliło odroczyć spłatę tureckiemu społeczeństwu. Przed wyborami i przy tak dużej inflacji i ubożeniu Turków, miało to duże znaczenie. Erdoğanowi potrzebne jest również porozumienie się z syryjskim dyktatorem Baszarem al-Asadem, a w tych rozmowach również niezbędne jest wsparcie Rosji.
Pokazuje to, jak skomplikowane jest aktualnie położenie Erdoğana. Nie uważam jednak, że będzie on blokować ważne decyzje Sojuszu przeciwko Rosji. Jeśli będzie jakieś torpedować to w tureckim interesie, tak jak było do tej pory. Wydaje się jednak, że tutaj głównym zagadnieniem związanym z Turcją będzie kwestia dołączenia Szwecji do NATO.
W kontekście szczytu NATO warto zwrócić uwagę na relacje Turcji i USA, które od lat, mówiąc delikatnie, nie należą do najlepszych. W Wilnie obecny będzie prezydent Joe Biden. Czy Pani zdaniem może dojść do poprawy wzajemnych stosunków po lipcowym szczycie?
Poprawy trudno się spodziewać po takich napięciach, ale Turcja ma swoje interesy w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi i NATO. Erdoğan chce pokazać, że z Turcją należy się liczyć na arenie międzynarodowej i nie można pomijać jej interesów. Jednak historia pokazała, że relacje z Waszyngtonem są ważne – w 2021 r., gdy żołnierze amerykańscy wycofywali się z Afganistanu, to Turcy mieli ochraniać ten proces. Wówczas Erdoğan próbował pokazać, jak bardzo Zachód potrzebuje Turcji, która potrafi pomoc w miejscach, gdzie USA nie są pozytywnie postrzegane. Obecnie cały czas trwają też rozmowy amerykańsko-tureckie, dotyczące sprzedaży zmodernizowanych myśliwców F-16. Interesów jest dużo i w tak trudnym położeniu gospodarczym Erdoğanowi potrzebne są zagraniczne inwestycje i pomoc, a nie kolejne konflikty. Nie spodziewałabym się jednak poprawienia relacji, a jedynie rozmów i negocjacji nastawionych na konkretne interesy.
Ostatnio Recep Erdoğan zabrał też głos w sprawie gigantycznych zamieszek we Francji. Jak traktować jego słowa o tym, że winą za taką sytuację jest „kolonialna przeszłość” i „instytucjonalny rasizm”?
Relacje turecko-francuskie od lat nie należą do łatwych. Francja wspiera Grecję m.in. w rywalizacji z Turcją w basenie Morza Śródziemnego. Ma również inne interesy w Libii, czy w Afryce. Erdoğan wykorzystał sytuację, aby z jednej strony uderzyć we Francję, a z drugiej przedstawić siebie jako obrońcę muzułmanów w Europie. Moim zdaniem, ta reakcja była skierowana głównie do Turków i wyborców Erdoğana, którzy wielokrotnie podkreślali, że są w Europie dyskryminowani – m.in. przez niewydawanie wiz, w tym do Francji, więc tutaj mógł podkreślić, że on jako przywódca państwa muzułmańskiego dba o swoich współbraci na świecie. A jeśli chodzi o Francję, to nie pierwsze tego typu ostre słowa w stosunku do Paryża. Zresztą, prezydent Emmanuel Macron nie pozostawał do tej pory dłużny. Zobaczymy, czy będzie to miało jakiś realny wpływ na relacje Paryża i Ankary, czy będzie tylko marginalnym incydentem.