Liczba aresztowań po wybuchu zamieszek we Francji przerosła nawet tamtejsze służby. Sparaliżowany jest wymiar sprawiedliwości, który nie nadąża z wydawaniem decyzji dotyczących migrantów. - Zarządzanie tym zjawiskiem zamienia się w ból głowy na posterunkach policji i w sądach - informuje telewizja BFM TV.
Trwające na ulicach francuskich miast gwałtowne zamieszki spowodowały paraliż całego kraju. W nocy z niedzieli na poniedziałek zatrzymano we Francji 157 osób. Na drogach publicznych doszło do 352 pożarów, spalonych zostało 297 pojazdów i uszkodzono 34 budynki. Zginął strażak, a trzech policjantów zostało rannych; uszkodzono posterunek policji i koszary żandarmerii.
W ciągu pięciu dni policja dokonała 3354 aresztowań, czyli podobną liczbę, jak podczas zamieszek w 2005 r., jakie trwały wówczas... trzy tygodnie. To pokazuje, jaka jest skala agresji na francuskich ulicach.
Każda aresztowana osoba jest przewożona na posterunek policji, gdzie wypełniane są dokumenty, w których zamieszczane są takie dane jak data, godzina, miejsce i powód aresztowania. Funkcjonariusze muszą zebrać też dowody winy aresztowanego. Nie trzeba specjalnie wyjaśniać, że zajmuje to sporo czasu, a teraz takich przypadków jest tyle, że policjanci nie wyrabiają się z pracą.
Przeciążone są też francuskie sądy. Prokuratura jest maksymalnie zmobilizowana, prokuratorzy dyżurują i są gotowi do natychmiastowych przesłuchań. Prawnicy również pracują na najwyższych obrotach. Do sądów kierowane są wnioski o ukaranie czy tymczasowe aresztowanie. Przykładowo, w ten weekend 260 migrantów musiało stanąć w trybie przyspieszonym przed francuskim sądem.
W 44-tysięcznym Bobigny w sobotę rozpatrzono aż pięć spraw w związku z przemocą na ulicach. Pięć osób osądzono, cztery inne zostały tymczasowo aresztowane, a jedną osobę uniewinniono. W Grenoble tylko w niedzielę sądzono 30 oskarżonych. Przed oblicze prokuratora i sądów kierowani są też małoletni agresorzy, wobec nich podejmowane są "surowe środki kontroli sądowej".