Siatkarz William Priddy - mistrz olimpijski z 2008 roku i brązowy medalista z igrzysk w Rio - uważa, że Michał Kubiak jest najważniejszym zawodnikiem reprezentacji Polski. Amerykanin wyjaśnił także, dlaczego dwa lata temu porzucił siatkówkę halową na rzecz plażowej.
To pana drugi sezon w World Tourze w siatkówce plażowej. Jest trudniej niż w pierwszym czy łatwiej?
William Priddy: Trudno to ocenić pod tym kątem. Na pewno w tym startuję w większej liczbie turniejów. Podoba mi się rywalizacja, ale nie jestem fanem klucza geograficznego, który się stosuje przy układaniu kalendarza cyklu.
Co jest z nim nie tak?
W.P.: Skakanie po różnych kontynentach w ciągu kilku tygodni jest męczące i trudne. Zwłaszcza dla zawodników, którzy grają w kwalifikacjach. Takie rozwiązanie jest kompletnie bez sensu.
Zmianę siatkówki halowej na plażową ktoś panu doradził?
W.P.: To była w pełni moja decyzja. Przy halowej odmianie miałem bardzo dużo wyjazdów. Teraz jest pod tym kątem lepiej. Moja żona i dzieci mieszkają w Kalifornii. Spędzam z nimi więcej czasu.
Można powiedzieć, że w siatkówkę plażową gra pan dla przyjemności?
W.P.: Nie, to nie w moim stylu. Występuję, bo chcę wygrywać. Moim celem jest udział w przyszłorocznych igrzyskach w Tokio. Ale o awans łatwo nie będzie, bo jest naprawdę dużo par prezentujących wysoki poziom. W Warszawie zajęliśmy 17. miejsce, więc to też pokazuje, że przed nami jeszcze długa droga. Na pewno nie można powiedzieć, że gram dla pieniędzy. W siatkówce plażowej - w przeciwieństwie do halowej - ich nie ma.
Priddy zdobywał na hali medale najważniejszych imprez, teraz gra na plaży
Uprawiając halową odmianę tej dyscypliny odniósł pan wiele sukcesów, m.in. złoty medal olimpijski z Pekinu i brązowy z Rio de Janeiro. Wybór jej był więc chyba dobrą decyzją?
W.P.: Poświęciłem "halówce" kilkanaście lat, to ważny dla mnie rozdział życia. Wciąż mam kontakt z kolegami z drużyny narodowej. Niedawno nawet przyleciałem z nimi do Polski, gdy startowali w turnieju Ligi Narodów w Katowicach.
Wiele osób wciąż się zastanawia, na czym polega fenomen zespołu USA. W Stanach Zjednoczonych nie ma nawet zawodowej ligi siatkarskiej, a drużyna narodowa należy do ścisłej światowej czołówki.
W.P.: Może znaczenie ma fakt, że między zawodnikom w uczelniach trwa rywalizacja o kontrakty zagraniczne, więc trzeba się stale polepszać. Towarzyszy ci stale świadomość, że jeśli zawalisz sezon, to twoje notowania spadną i iluś zawodników cię wyprzedzi. Dodatkowo jesteśmy też znani z waleczności. To cechuje też polską reprezentację.
Skoro o biało-czerwonych mowa, to 24 lipca skończy się okres karencji Wilfredo Leona. W środowisku pojawiają się różne głosy dotyczące zmiany przynależności narodowej przez graczy pochodzących z Kuby. Jakie jest pana zdanie?
W.P.: Nie oceniam tego w kategoriach dobra czy zła. Ważne będzie, jak Wilfredo zaaklimatyzuje się w polskim zespole i jak przyjmują go koledzy.
Niektórzy twierdzą, że Leon zagwarantuje drużynie Vitala Heynena wygrywanie wszystkich najważniejszych imprez...
W.P.: Proszę mi pokazać drużynę, w której zawodnik sam wygrał medal.
Niektórzy mistrzostwo Europy Serbii z 2011 roku w dużym stopniu przypisują Ivanowi Miljkovicowi...
W.P.: Ivan był liderem tej drużyny, ale miał obok siebie np. Marko Podrascanina czy Nikolę Kovacevica. Lider to zawodnik, który może zrobić różnicę w meczu, ale nie w całym turnieju.
Jak ważny w takim razie będzie według pana Leon dla Polaków, dwukrotnych mistrzów świata?
W.P.: Jego umiejętności są ogromne i niepodważalne. Ale jestem zdania, że najważniejszy dla tego zespołu jest Michał Kubiak. Nie znam Wilfredo z charakteru, ale Kubiak to wojownik, który mobilizuje resztę zawodników i wyzwala w nich waleczność.