Spędzone dwa miesiące w areszcie streściła Anna Wójcik w wieczornej rozmowie Telewizji Republika. Była urzędniczka KPRM przez kilkadziesiąt minut opowiadała o okolicznościach zatrzymania, pobycie za kratami i obawami o dysfunkcyjne dziecko. Przekonywała, że zafundowane jej miesiące traumy miały ją skłonić do konkretnych zeznań.
- Całe moje zatrzymanie i - mówiąc wprost - tortury na mnie jako matce chorego dziecka, wywieranie na mnie wpływu - wszystko to służyło temu, bym „poszła po rozum do głowy” - mówiła.
Oceniła, że „od samego początku była już ułożona konkretna strategia, napisano już scenariusz”. - W bardzo krótkim czasie powstał wniosek aresztowy, liczący trzydzieści stron? Zaraz po przesłuchaniu ktoś przystąpił do pisania takiego wniosku? On już był gotowy - dodała Wójcik.
Przypomniała, że zaraz po tym, jak dowieziono ją do Katowic, jej los był już przesądzony.
- Cokolwiek by się tam nie zadziało, musiałam być aresztowana. Ten scenariusz był krok po kroku przez bodnarowców przygotowany, rozpisany na mnie - mówiła.
I dalej:
„mam postawione zarzuty. Nie zgadzam się z nimi, ale je będę obalać w trakcie procesu. Jak to jednak jest, że prokurator, mając pełen wachlarz możliwości zastosowania środków wolnościowych, nie skorzystał z ani jednego? Tu chodziło o złamanie mnie. Jak najłatwiej złamać kobietę? Dzieckiem. Nie życzę żadnej matce tego, co ja czułam zamknięta i bezradna w areszcie. To był koszmar niemal nie do przeżycia”.
- Nie mam wątpliwości, że spędziłam dwa miesiące w areszcie wydobywczym. Nie chodziło jednak o to, by się do czegoś przyznać, a o to, by oczernić kogoś innego - zarzuciła.