Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

Stajnia Augiasza albo folwark pana Donalda. Polska pod liberalno-postkomunistycznym zaborem

Liberalno-lewicowe elity żyją w alternatywnej rzeczywistości. Skupione na bezwzględnej walce z PiS, uspokojone rzekomo wysokimi notowaniami Koalicji Obywatelskiej, nie widzą, że znów odjeżdża im peron. A przecież sygnały niepokojących zmian gospodarczych widać jak na dłoni. Fitch i Moody’s zmieniły w jesiennej rundzie przeglądów perspektywę ratingu Polski na negatywną. Gdyby rządziła prawica, największe liberalne media wyłyby pod niebiosa. Teraz chowają niewygodne fakty za parawanem ciszy. Nic im to nie da.

W pierwszej połowie grudnia poznaliśmy najnowsze ratingi renomowanych agencji dotyczące Polski. W lewicowo-liberalnych mediach było o tym dziwnie cicho. Nie ma się czemu dziwić. Fitch i S&P oceniły nasz kraj na poziomie A-. W dodatku Fitch i Moody’s zmieniły w jesiennej rundzie przeglądów perspektywę ratingu Polski na negatywną. I tylko S&P utrzymało ją na poziomie stabilnym. To wyraźny prognostyk, że nad polską gospodarką zbierają się ciemne chmury. Władza usiłuje to zagadać, otwierając kolejne infrastrukturalne projekty, które z pełną determinacją przeprowadziło Prawo i Sprawiedliwość. Inwestycje takie jak Dworzec Zachodni w Warszawie właściwie w całości są zasługą poprzedniej ekipy. Przetarg w 2019 r., rok później umowa, ponad 2 mld dobrze wydanych złotych: a na gotowe wchodzi Donald Tusk, obficie podlewany „czystą wodą”, powszechnie znany z dość niezobowiązującego podejścia do wytężonej pracy i słabego rozeznania tematów ekonomicznych. 

To nie jest nawet kiepska kopia, to marna karykatura Edwarda Gierka. Komuniści radzili sobie z uprzemysłowieniem Polski lepiej lub gorzej – Tusk jest politykiem, który przez lata poprzednich rządów żyrował niemiecką politykę w regionie, a obecnie podpina się pod inwestycje ludzi, których szczerze nienawidzi, i albo marnuje, co się da, albo lansuje się na cudzym

Polska gospodarka wyhamowuje

Wróćmy do ratingów. Agencja Fitch jasno daje do zrozumienia, że polska gospodarka właśnie wyhamowuje. Prognoza wzrostu gospodarczego Polski w 2026 r. to 3,2 proc. Ale w 2027 r. to już 2,9 proc. Problemem jest również „umiarkowane ożywienie inwestycyjne”, związane z niewystarczającym wykorzystaniem środków z krajowego Funduszu Odbudowy i Odporności. Trudno się temu dziwić – obecna władza stawia przecież na branżę beauty, kluby dla swingersów i finansowe pompowanie biznesów swoich polityków, ich żon, krewnych i znajomych. Dla społeczeństwa jest horrendalny wzrost cen energii, za którym w krótkim czasie pójdą kolejne podwyżki. Do tego mamy wygaszanie wzrostu płac. Powtarza się stary schemat: liberałowie i postkomuniści najbardziej lubią rządzić ubożejącym społeczeństwem, ogłupianym antyprawicowym hejtem z pomocą suto opłacanych reprezentantów wielkomiejskich elit. A kto wychodzi poza tego rodzaju logikę, ten od czasów największych triumfów Leszka Balcerowicza nazywany jest populistą. 

Nic dziwnego, że w Polsce wciąż upadają kolejne przedsiębiorstwa: władze Chorzowa apelują do rządu o pomoc dla Huty Królewskiej, którą planuje zamknąć ArcelorMittal; w Szczecinie właśnie upadła firma Elogic, producent szaf elektrycznych, szaf sterowniczych i paneli kontrolnych; Orange zapowiada masowe zwolnienia, które – wedle obecnych rachunków – obejmą w najbliższym czasie nawet tysiąc osób; masowo zwalnia również koncern Aptiv (niegdyś Delphi), jeden z największych pracodawców na Żywiecczyźnie. A to tylko krótki przegląd wieści na ten temat z 20. gospodarki świata. Sytuacja powoli przypomina puentę starego dowcipu: „Operacja udana nadspodziewanie dobrze. Tylko pacjent zszedł”. 

Na tym nie koniec „dobrych wieści” z Polski pod liberalno-postkomunistycznym zaborem. Za mocne słowa? Jak nazwać sytuację, w której – niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – w ciągu dwóch lat rządzącym udało się doprowadzić do katastrofy finansów publicznych i zapaści ochrony zdrowia? Tylko wyjątkowo drapieżne pasożytnictwo przynosi tego rodzaju skutki. To nie jest publicystyczna przesada. Branżowe media donoszą, że państwowy dług publiczny przez dziewięć miesięcy 2025 r. wzrósł o prawie 211 mld zł. Zadłużenie całkowite finansów publicznych wyniosło ponad 2,2 bln zł! To nie ja wymyślam takie nagłówki, to Bankier.pl: „Budżet na 2026 zakłada kolejny rok mocno nadmiernego deficytu oraz przekroczenie konstytucyjnego limitu długu publicznego. To ścieżka zmierzająca ku fiskalnej katastrofie, z której politykom trudno będzie zawrócić w roku wyborczym”. I jeszcze „Rzeczpospolita”: „Prognozy dla deficytu sektora finansów publicznych i długu publicznego to najpoważniejsze ostrzeżenie”, która zwraca uwagę, że prognozy pogorszyły się od czerwca, co może mieć związek z jesienną publikacją „Strategii zarządzania długiem publicznym” przez Ministerstwo Finansów: „Ta zakłada gorszą od wcześniejszych oczekiwań ścieżkę deficytu i długu”. 

Śmiertelnie niebezpieczna pułapka

Pisałem za to kilka tygodni temu i podtrzymuję pogląd z całą mocą: obecna władza właśnie zastawia śmiertelnie niebezpieczną pułapkę na swoich następców. Pamiętam dobrze z okolic 2015 r. szyderstwa liberalnych i lewicowych publicystów, kpiących z hasła „Polska w ruinie”. Wkrótce będą musieli zwielokrotnić swoje szyderstwa, bo Tusk i jego ekipa robią wszystko, żeby sparaliżować politykę społeczną i gospodarczą państwa. Czekam na wysyp głupich i podłych „heheszków” na ten temat ze strony ludzi, którzy dziś są u żłoba. Oni już zapomnieli, że każde wyborcze zwycięstwo PiS wiązało się z prostym faktem: wskaźniki makroekonomiczne były gorsze lub lepsze, ale zdecydowanie poprawiało się życie zwykłych ludzi. Obecna władza robi wszystko, żeby to zniweczyć. 

Tym bardziej że ekonomiści są zgodni – nadchodzący spadek wzrostu gospodarczego dodatkowo negatywnie przełoży się na stan finansów publicznych. Najbardziej odczuje to ochrona zdrowia, ale bardzo szybko zaczną się coraz większe oszczędności na usługach publicznych. Odczują to również samorządy, które z jednej strony zaczną ograniczać ofertę dla mieszkańców, z drugiej coraz chętniej zaczną sięgać do naszej kieszeni – a to przełoży się na decyzje polityczne, bo niezadowolenie wyborców zacznie narastać. Stawiam dolary przeciw orzechom, że wtedy jeszcze bardziej wzmoże się liberalno-lewacki lament i darcie włosów, że grozi nam populizm, faszyzm, putinizacja polityki. Będą tak mówić ludzie, którzy mają niebywały talent do doprowadzania Polski do bylejakości, społecznej zapaści i ekonomicznych problemów. Ludzie, którzy uwielbiają się przechwalać swoimi kompetencjami i europejskością. A jak przyjdzie co do czego, rozpływają się w powietrzu i za nic już nie czują się odpowiedzialni – jak była minister zdrowia Izabela Leszczyna. 

Folwark Donalda Tuska

Gdy przeglądam ostatnio liberalne media, widzę jeden schemat: tematy społeczno-gospodarcze bardzo szybko wyparowują z topów albo w ogóle się tam nie pojawiają. Sporo jest o złej prawicy i „fatalnym” prezydencie Karolu Nawrockim, dzielnej walce rządzącej koalicji o praworządność (koń by się uśmiał), trochę obyczajówki i jak zwykle źle o Kościele. Ale to wszystko pokazuje, że liberalno-lewicowe elity w coraz szybszym tempie uciekają w stronę alternatywnej rzeczywistości. Skupione na bezwzględnej walce z partią Jarosława Kaczyńskiego, delektujące się rzekomo wysokimi notowaniami KO, nie są w stanie zauważyć, że znów odklejają się od realnych nastrojów społecznych. Chowają przed swoją publiką złe wieści o stanie gospodarki i finansów publicznych: choćby o tym, że wspomniane już agencje Fitch i Moody’s zmieniły w jesiennej rundzie przeglądów perspektywę ratingu Polski na negatywną. Ale tego nie da się ukryć za parawanem ciszy: po pierwsze, przy wszystkich swoich mankamentach social media błyskawicznie potrafią nagłośnić to, co nie jest na rękę rządzącym. Po drugie, masowe zwolnienia, odwołane wizyty, zabiegi i operacje, prognozy wzrostu cen energii to nie jest coś, co da się spłukać szlauchem, choćby spece od „czystej wody” dwoili się i troili. Po trzecie, totalny kryzys satelickich partii, tworzących dysfunkcyjną koalicję rządzącą to dopiero wstęp do sondażowych zmian. 

Obecna władza, w czasach, gdy mamiła społeczeństwo wizją „stu konkretów”, z całą mocą wyznawała filozofię „im gorzej, tym lepiej”. Cieszyli się z wojennej inflacji i pandemicznych trudności rządu. Dawało im to niekłamaną radość, bo mało tak naprawdę obchodził ich los zwykłych Polek i Polaków. Ich dzisiejsze rządy, sprawowane z pożytkiem tylko dla liberalno-lewicowych elit, jeszcze to potwierdzają. Niestety, wszyscy musimy żyć w tej stajni Augiasza. Czy raczej: w folwarku pana Donalda.


 

Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Wesprzyj niezależne media

W czasach ataków na wolność słowa i niezależność dziennikarską, Twoje wsparcie jest kluczowe. Pomóż nam zachować niezależność i kontynuować rzetelne informowanie.

* Pola wymagane