Sprawa z ekipą Donalda Tuska musiała być konsultowana i ustalana, bo przecież niemieckie media i część polityków wprost pisały, że akcja jest wstrzymywana do polskich wyborów. Można by powiedzieć, że Niemcy zachowały się zgodnie z planem i ustaleniami z ekipą Tuska. Odczekały do wyborów, a teraz rozpoczęły akcję masowej, faktycznej deportacji nielegalnych czy świeżo i na siłę zalegalizowanych imigrantów od siebie do Polski.
Geniusz Berlina
Podkładka do tego działania jest prosta i uniwersalna. Osoby te rzekomo dostały się do Niemiec wcześniej z Polski. Warto tu zwrócić uwagę na to, jak perfekcyjnie Niemcy skonstruowały ten system. Oto imigrant ma zostać odesłany do kraju, do którego pierwszego dostał się w Unii Europejskiej. Jakie to ma uzasadnienie formalne? Żadnego. Przecież większość tych ludzi ciągnie do Niemiec, a Polska, Włochy, Grecja czy Hiszpania to tylko przystanki w wędrówce. Co więcej, to Niemcy swego czasu ogłosiły, że czekają na nich z otwartymi ramionami, czego koszty ponosimy do dzisiaj.
Teraz okazuje się, że nielegalni cudzoziemcy mają być odsyłani do tych krajów, do których trafili w pierwszej kolejności.
Niemcy są tu w idealnej sytuacji. Imigranci nie docierają zbyt często drogą lotniczą, raczej też nie podróżują tratwami przez północne morza, by dopłynąć do Hamburga. Poza tym Niemcy otaczają same państwa Unii Europejskiej, a więc każdy skądś przyjechał. Praktycznie każdego można się pozbyć. Trzeba tylko ustalić, skąd jest. I tu zaczyna się kolejny etap.
Chodzi o wpisanie imigrantowi w papiery, że pierwszym krajem była Polska. Szczególnie że Włochy i inne kraje po prostu nie chcą przyjmować imigrantów, a usłużny rząd Tuska jest pod tym względem jak na zawołanie.
Zresztą i dla imigranta Polska może być wygodna, bo w teorii łatwo z niej… wrócić do Niemiec. Tyle że nasi zachodni sąsiedzi popracowali nad rozwiązaniem tego problemu. Podjęli działania, które będą zapewniać, że Polska odciąży ich naprawdę, stając się migracyjnym hubem. W bonusie dostają historyczną premię, czyli społeczną dewastację i osłabienie naszego kraju.
Marchewka za tysiąc euro
Dlatego właśnie teraz rozdzielane są setki milionów na fundusze, które mają zapewnić infrastrukturę obsługującą ruch migracyjny. Ośrodki, ale też prawników, konsultacje, w końcu lobbing i propagandę. Ruch ten, trochę podobnie jak wcześniej polityka klimatyczna, ma ustawić trzeci sektor, uczelnie, debatę publiczną. Sprawić, że – tak jak w tamtym przypadku – będziemy dyskutować już tylko „jak”, a nie „czy”. A duża rzesza ludzi, tak jak w Grecji, będzie z tego żyła, więc siłą rzeczy swoją pracą będzie wspierać ten ruch.
Do marchewki jest też kij. Kij to rzesza prawników i urzędników brukselskich już pracujących nad tym, jak zmusić krnąbrne samorządy i instytucje do współpracy. Już mieliśmy serię pogróżek w ramach unijnej zasady „horyzontalnej”, że niebudowanie ośrodków migracyjnych będzie owocowało nieprzyznaniem funduszy na cele infrastrukturalne, a także cofnięciem tych już przyznanych. A więc dla wielu samorządów plajtą, bo przecież w ramach realizacji zadań unijnych wyłożyły też własne środki.
Trzeba jeszcze zachęcić samych migrantów do tego, by nie wracali do Niemiec. Temu służy nacisk na Polskę, by przyznawała im takie same środki (około tysiąca euro) co nasi zachodni sąsiedzi. Marchewką będzie tu wyższa siła nabywcza tych pieniędzy w Polsce – więcej za to można kupić. Kijem – możliwość utraty środków czy nawet deportacji w przypadku próby opuszczenia Polski.
Pozwólmy ludziom marzyć
Cały ten system zostanie zacementowany w czerwcu 2026 r., za rok, gdy w życie wejdą dyrektywy i rozporządzenia stanowiące elementy pakietu migracyjnego. Po tym czasie Polsce będzie realnie bardzo trudno rozwiązać problem fundowany nam przez najbliższy rok.
Skala manipulacji, która przy tym się odbywa, przerasta wszystko, co mieliśmy do tej pory w realiach Unii Europejskiej. Efekty unijnej polityki migracyjnej mają w gruncie rzeczy jeden cel – rozwiązanie problemu Niemiec kosztem innych krajów, przede wszystkim Polski. Uwzględniając jawnie kłamliwe deklaracje MSW, ministra Tomasza Siemoniaka czy premiera Donalda Tuska, trudno te instytucje uznać za reprezentujące w jakikolwiek sposób stronę polską w tej sprawie.
Samo działanie niemieckie nie różni się w głównych efektach od wojny hybrydowej toczonej przez Alaksandra Łukaszenkę, choć przyświecają mu po części inne cele. O ile jedynym celem Białorusinów i Rosjan było zaszkodzenie Polsce, o tyle w tym przypadku mamy do czynienia raczej z próbą ratowania własnej sytuacji kosztem Polski. Efekty jednak będą dużo poważniejsze w przypadku tego najazdu demograficznego ze względu na jego skalę, a także formalne umocowanie. Swoją drogą dziwne, że żaden z proimigracyjnych polskich działaczy, celebrytów i tym podobnych nie zadał podstawowego pytania. Skoro Unia Europejska ma być takim obszarem otwartego multi-kulti, to czemu imigranci nie mogą mieszkać, gdzie chcą? Dlaczego Niemcy się ich na siłę pozbywają? Przecież większość właśnie tam jechała. Pozwólmy ludziom realizować marzenia.
Sąd Najwyższy ośmieszył Bodnara. Tłum za prezydentem, garstka za Giertychem…
— GP Codziennie (@GPCodziennie) July 1, 2025
Pełny przegląd informacji znajdziesz na stronach najnowszej #GPC: https://t.co/1HYRtWjbz8
💻📲 https://t.co/5oUNtNgoqJ pic.twitter.com/gKJrKNBKV6