36-lat Anna A. mieszkała w niewielkiej wsi w powiecie puławskim. Z wykształcenia była kucharką, choć w zawodzie nigdy nie pracowała. W październiku 2023 roku w ogóle nie miała pracy, utrzymywała się ze świadczeń socjalnych. Kobieta mieszkała z mężem, z którym miała dwójkę dzieci.
Trzecie miało niebawem przyjść na świat - Anna A., była w ósmym miesiącu ciąży.
Rodzina miała problemy finansowe, a dom wymagał remontu. Kobieta szukała pożyczki, jednak żadna instytucja nie chciała jej udzielić. Trudna sytuacja materialna mocno ciążyła na psychice. W końcu pojawił się pomysł na rozwiązanie problemu. Stało się to po... obejrzeniu gangsterskiego filmu.
Ciężarna 36-latka postanowiła, że napadnie na bank.
Napad z zabawkowym pistoletem
Do rabunku przygotowywała się dwa tygodnie. Jako cel wybrała Bank Spółdzielczy w Kurowie. Padło na niego, bo kobieta znała placówkę: co jakiś czas opłacała w niej rachunki. 25 października przygotowała nóż, kominiarkę, foliową torbę i zabawkowy pistolet syna. W okolicach godziny 10 pojawiła się na miejscu.
W banku były cztery pracownice. Wszystkie sparaliżował strach, gdy zamaskowana postać weszła do środka i zaczęła krzyczeć: "dawać kasę!". W jednym ręku miała nóż, w drugim pistolet. Początkowo pracownice stawiały opór, jednak po szarpaninie uległy. Jedna z kobiet trzęsącymi się dłońmi zaczęła wydawać agresorce pieniądze. W stresie banknoty rozsypały się na podłogę. Terroryzowana pracownica zbierała je i wkładała do reklamówki do czasu, aż usłyszała, że tyle starczy.
Napastniczka szybko opuściła bank, a pracownice natychmiast wezwały policję. Na miejsce skierowano radiowozy z Kurowa, Lublina i Puław.
Agresorki szukało kilkudziesięciu funkcjonariuszy, a na drogach zorganizowano blokady. W poszukiwaniach kobiety wykorzystywano nawet przewodników z psami tropiącymi. Po dwóch dniach do mediów trafił wizerunek kobiety, który uwieczniły kamery monitoringu. 36-letnia kucharka w ciąży pozostawała jednak nieuchwytna.
Rozwiązanie na krótką metę
Z banku w Kurowie Anna A. ukradła blisko 30 tysięcy złotych. Nagły przypływ gotówki zszokował jej męża i dzieci. Zaczęli zadawać pytania. Ale kobieta miała przygotowaną wymówkę. Powiedziała bliskim, że... wygrała milion złotych w totolotka. Choć aż tak wiele do domu nie przyniosła, to zrabowane pieniądze były rozwiązaniem finansowych problemów. Okazało się jednak... że tylko chwilowym.
Remont domu trwał, a pieniądze się rozpływały. Po pokaźnej sumie nie było śladu już po zaledwie dwóch tygodniach. - Po pewnym czasie zaczęłam myśleć, że znów brakuje pieniędzy i przydałoby się je zdobyć. Tak powstała myśl o kolejnym napadzie. W końcu zdecydowałam, że to zrobię - opowiadała później kobieta. Tym razem jako cel obrała Bank Spółdzielczy w Puławach.
Drugi napad i koniec przestępczej kariery
Drugi napad miał miejsce 10 listopada. 36-latka do placówki weszła w godzinach szczytu, około godziny 15. W środku była tylko jedna pracownica.
Anna A. z twarzą ukrytą za szalem i nożem w ręce przyłożyła jej nóż do szyi. "Dawaj pieniądze" - krzyczała. Gdy zagroziła kasjerce drugi raz, ta wydała pieniądze. Napastniczka szybko schowała gotówkę do reklamówki i uciekła. Z kasy zniknęło ponad 26 tysięcy złotych.
Tak jak poprzednio, zdarzenie wywołało ogromne poruszenie. Media łączyły oba rabunki, a policja zintensyfikowała działania. Portale pisały o policyjnych kontrolach na terenie całego powiatu puławskiego. Szybko zawężony został krąg podejrzanych. Po kilkunastu godzinach od drugiego napadu policja zapukała do drzwi Anny A.
W domu kobiety zabezpieczono walizkę z pieniędzmi, w której było niewiele ponad 21 tysięcy złotych. Resztę pieniędzy 36-latka zdążyła już wydać.
Znaleziono też fragmenty ubrań, w których kobieta dokonywała napadów - były spalone. Anna A. usłyszała zarzuty dokonania rozbojów z użyciem niebezpiecznego narzędzia, do czego się przyznała. Trafiła do aresztu. Tam też urodziła.
"Nie myślałam wtedy logicznie"
W pierwszej połowie 2024 roku ruszył proces - wówczas 37-letniej - kobiety. Groziło jej nawet 20 lat pozbawienia wolności. Choć nie chciała składać zeznań przed sądem, to na jednej rozpraw przytoczono słowa, które mówiła wcześniej śledczym.
"Wszystko ciążyło na mojej głowie – utrzymanie domu, płacenie rachunków. [...] Nie chciałam, żeby ktoś o mnie źle myślał. Chciałabym wrócić do dzieci, do domu. Żałuję tej decyzji i chciałabym to naprawić. Nie myślałam wtedy logicznie. Pogubiłam się w tym wszystkim"
– twierdziła .
Pierwszy wyrok dla Anny A. zapadł w sierpniu. Kobieta została skazana na cztery lata więzienia. Zobowiązano ją też do naprawienia szkody poprzez zapłatę ubezpieczycielowi banków nieco ponad 30 tys. zł. Dodatkowo zasądzono wpłatę 2 tys. zł nawiązki dla jednej z pokrzywdzonych pracowniczek banku. Od wyroku apelację złożyli zarówno prokurator, jak i obrońca 37-latki. Na rozprawie apelacyjnej głos Anna A. już zabrała głos.
"Bardzo przepraszam. Dziecko może tu ze mną być tylko do trzeciego roku życia. A ja nie wyobrażam sobie życia bez dziecka. Proszę o danie mi szansy na powrót do domu"
– mówiła przez połączenie wideo.
Sąd Apelacyjny w Lublinie decyzję w sprawie kobiety podjął 27 marca 2025 roku. Utrzymał poprzedni wyrok w mocy.
Więcej kryminalnych historii poniżej:
- Impreza studentów przerodziła się w krwawe starcie. Policja pomyliła amunicję - do ludzi strzelała z ostrej
- Zjadł śniadanie z mordercą syna. Dlatego, że ten założył maskę zrobioną z twarzy ofiary
- To miał być zwykły konwój na przesłuchanie. Z więzienia w Sieradzu policjanci nie wyszli jednak żywi [FOTO]
- Nieudany romans skutkował okrutną zbrodnią. „Najfajniejsza nauczycielka w szkole” zemściła się na ojcu ucznia
- Brutalne morderstwo z powodu „braku miłości”. Kulisy śmierci pracownicy TVP szokują
- Za zabójstwo dziecka oferował 10 tys. zł. W końcu zrobił to sam, bo przeszkadzała mu w związku [FOTO+WIDEO]