"Obcinacze palców" skatowali Mariusza
31 marca 2004 r. Mariusz M. ze swoim kolegą jedzie hondą przy ul. Literatów w Konstancinie-Jeziornej. Zatrzymuje go volkswagen vento z kogutem na dachu. Wygląda, jakby to była akcja policyjna. Ale właśnie wtedy los Mariusza stał się przesądzony... Mężczyźni z volkswagena twierdzą, że są z policji i każą kierowcy przejść do samochodu. Jego kolega-pasażer, również Mariusz, zostaje w hondzie. 25-latek znika bez śladu wraz z porywaczami, którzy zabierają też kluczyki od auta.
Kolega czeka na Mariusza i zaczyna się niecierpliwić. W końcu, po około 3 godzinach dzwoni do dyżurnego Komendy Powiatowej Policji w Piasecznie, aby wyjaśnić przyczynę zatrzymania Mariusza M. Okazuje się, że... zatrzymania nie dokonali wcale policjanci. Byli to kidnaperzy.
Kilka dni później, 3 kwietnia 2004 r., porywacze dzwonią na numer stacjonarny rodziny Mariusza. Informują, że został on uprowadzony. Żądają miliona euro okupu. 30 kwietnia 2004 r. rodzina płaci za Mariusza M. okup w wysokości 12,7 tys. dolarów i 10,5 tys. euro - do jego przekazania dochodzi we wsi Żabieniec. Bandyci są jednak niezadowoleni z tej kwoty. "Okup w kawałkach, syn w kawałkach" - mają stwierdzić i obcinają Mariuszowi palec sekatorem ogrodniczym. Palec wkładają w kopertę i podrzucają rodzinie przy znaku drogowym w Zalesiu Górnym.
6 maja porywacze kontaktują się jeszcze z rodziną, odtwarzając nagranie z wypowiedziami Mariusza. Dzień później wysyłają sms - pytają o kwotę zgromadzonych pieniędzy i grożą zabiciem porwanego. Ale to nie koniec koszmaru.
Noc z 8 na 9 maja 2004 r. W pobliżu wsi Władysławów, gdzie mieściła się wynajmowana na potrzeby więzienia zakładników posesja, pies należący do spacerowicza znajduje w lesie dół. Jest świeżo zasypany. Po jego rozkopaniu znaleziono okaleczone zwłoki mężczyzny. Zamordowanym jest Mariusz M.
Od "Zegara" do "Wojtasa"
Jeden z zeznających w tej sprawie stwierdził, że pomysł porwania Mariusza zrodził się w głowie Leszka Z., jednego z oskarżonych w procesie "obcinaczy". Miał on na ten temat rozmawiać z samym Wojciechem S. "Wojtasem", szefem komanda śmierci, jak nazywano "obcinaczy". Później już sam S. miał przejąć inicjatywę: nagrywać Mariusza na dyktafon i puszczać nagrania rodzinie; wydać polecenie obcięcia palca 25-latkowi, jak również finalnie - polecić jego zamordowanie.
Choć niektórzy mokotowscy mieli być przekonani, że Mariusz zostanie uwolniony po zapłaceniu okupu, później w grupie pojawić się miała wątpliwość czy porwany ich nie rozpoznał. Padł więc wyrok śmierci na 25-latka.
W dniu zabójstwa sprawcy mieli wykopać dół. Herszt bandy miał im to zlecić "gdzieś daleko", ale poszli na łatwiznę i znaleźli miejsce w lesie niedaleko posesji. Kiedy to zrobili, wrócili po Mariusza do wynajętego domu we Władysławowie i zawieźli go na miejsce zbrodni. Tam mężczyzna miał zostać uderzony siekierą w głowę. Próbowano też odrąbać mu rękę, by nie było widać, że ma obcięty palec. Przyczyną śmierci Mariusza były obrażenia wielonarządowe w obrębie głowy i lewego przedramienia.
Siedmiu skazanych, trzy dożywocia. Ale wciąż nieprawomocnie
W 2022 roku zapadł nieprawomocny wyrok w sprawie gangu, w której jednym z wątków było właśnie uprowadzenie i zabójstwo Mariusza M. Za winnych w tym wątku uznani zostali Wojciech S., Krzysztof P., Artur N., Sebastian L., Leszek Z., Marcin N., Tomasz R. i Grzegorz K. Sąd uznał, że sprawcy działali w ramach zorganizowanej grupy przestępczej, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej.
- Wojciech S., ps. "Wojtas", zdaniem sądu kierował wykonaniem uprowadzenia i zabójstwa Mariusza M. przez pozostałych uczestników, negocjował wysokość okupu i podjął decyzję o zabójstwie pokrzywdzonego. Krzysztof P. miał pilnować Mariusza M. i wspólnie z Januszem M. i Marcinem N. wykopał dół, a później z wymienionymi i Andrzejem K. dokonał zabójstwa Mariusza M.
- Artur N. i Sebastian L. mieli brać udział w uprowadzeniu - sąd uznał byli odpowiedzialni za logistykę i współpracowali z pozostałymi uczestnikami uprowadzenia. Nadto wraz z Wojciechem S. mieli zaplanować uprowadzenie pokrzywdzonego. Dużą rolę w porwaniu miał mieć Leszek Z. To właśnie "Zegar" miał, daniem sądu, wystawić Mariusza M., jak również pilnować pokrzywdzonego w miejscu przetrzymywania we Władysławowie.
- Sąd ustalił też, że Marcin N. pilnował Mariusza, a ponadto wraz z Januszem M. i Krzysztofem P. wykopał dół, a później z wymienionymi i Andrzejem K. dokonał zabójstwa Mariusza M.. Z kolei Tomasz R. miał brać udział w uprowadzeniu pokrzywdzonego i pilnować go w miejscu przetrzymywania na posesji we Władysławowie. Ostatnia postać - Grzegorz K. - miał być jednym z uczestników uprowadzenia, ale jego działania - jak stwierdził sąd - "miały charakter logistyczny".
- Śmierć zawsze jest dla nas tajemnicą. W tym przypadku okoliczności sprawiają, że pytań jest jeszcze więcej - mówił kapłan na pogrzebie 25-latka. Po 20 latach od zbrodni pytań jest wciąż wiele. Wszystko dlatego, że rodziny ofiar wciąż czekają na prawomocne rozstrzygnięcie sądu.
W ostatnim czasie sprawa spadła z wokandy w Sądzie Apelacyjnym - dlaczego? O tym przeczytacie w najbliższą środę, 23 października, w tygodniku "Gazeta Polska".