Jak ocenia Pan obecny stan polskiej armii i sektora obronnego?
Na pewno dużo zostało do zrobienia. W 2015 r. byliśmy bezbronni. Armia liczyła poniżej 100 tys. żołnierzy. Pieniędzy nie było, był za to przestarzały sprzęt i uzbrojenie. Przez kolejne lata rządów Zjednoczonej Prawicy udało się w kwestii obronności wiele naprawić. Nie było to proste, gdyż tego typu działanie wymaga obrania odpowiedniej strategii i systematyczności. Znacznie łatwiej jest coś niszczyć, dużo trudniej odbudować. Ostatnie 1,5 roku to jednak widoczne spowolnienie tego wszystkiego, co działo się wcześniej. Mimo faktu, że pojawiły się kolejne ryzyka dla bezpieczeństwa, a przede wszystkim wojna.
Pieniądze znowu przestały być wydawane w takiej ilości, w jakiej powinny. Kontrakty, które zostały zapoczątkowane przez ministra obrony Mariusza Błaszczaka, w większości są realizowane, ale brakuje nowych umów. Dynamika zwiększenia liczebności armii znacznie spowolniła. Za chwile regres może dopaść polski sektor zbrojeniowy, który zostanie zdominowany przez kraje UE. Podsumowując, stan polskiej armii może nie jest zły, ale perspektywy rysują się co najmniej nieciekawe.
Wspominał Pan o problemach z nowymi umowami, finansami na zbrojenia, spadku dynamiki naboru do armii. Który z nich uznałby Pan za priorytetowy do naprawy?
Zrównoważony rozwój to klucz do budowania silnej armii. Jeżeli będziemy mieli dużo żołnierzy, ale bez sprzętu i uzbrojenia, lub odwrotnie – dużo broni, lecz mało żołnierzy, cel ten nie zostanie spełniony. Nie możemy skupiać się tylko na jednym segmencie. Ważny jest szeroki rozwój i perspektywa. Pewność, że za rok będą realizowane nowe umowy, a w kolejnych latach następne, że polski przemysł będzie dostawał zamówienia, a co za tym idzie, rozwijał się.
Czy patrząc na działania obecnego rządu można założyć, że tak rzeczywiście będzie?
Mam spore obawy, że nie. Zapewnienia, że będzie odpowiednia ilość pieniędzy na polską armię wydają się wątpliwe. Budżet trzeszczy. Deficyt budżetowy jest gigantyczny, historycznie wysoki. To powoduje, że szuka się cięć i oszczędności, także w sektorze obronnym. Rząd zapewnia, że będzie korzystał z pieniędzy unijnych. A przecież ich też zbyt wiele nie ma. To jasny sygnał, że w budżecie nie mamy pieniędzy, więc szukamy ich gdzie indziej.
Opozycja, kandydat obywatelski na prezydenta, dr Karol Nawrocki, ale również eksperci i analitycy, wskazują, że na realizację wciąż czeka strategiczna z punktu widzenia armii umowa na zakup amerykańskich wyrzutni HIMARS. Nie ma też decyzji odnośnie produkcji koreańskich czołgów K2 w Polsce. Przyczyną są właśnie kwestie finansowe?
Odnośnie wyrzutni HIMARS, do podpisania kontraktu może w ogóle nie dojść. W pewnym sensie zapowiedział to Paweł Kowal w niedawnej rozmowie z portalem Politico. Otwarcie mówi się o poszukiwaniu rozwiązań wewnątrz Europy. Porzuceniu kupowania uzbrojenia w Waszyngtonie czy w Seulu w zamian za perspektywę pozyskiwania sprzętu za parę lat w Niemczech czy we Francji. Tymczasem Polska nie może czekać w sytuacji, gdy gro analiz i badań, wskazuje, że za kilka lat wybuchnie wojna. Zbrojenia są potrzebne tu i teraz. To po pierwsze. Po drugie, przeciąganie negocjacji z Koreą Południową, spowoduje, że o pozyskanie uzbrojenia będzie znacznie trudniej. Zmienia się sytuacja międzynarodowa. Za rok warunki stawiane przez Koreańczyków mogą być zupełnie inne. Zwłaszcza, że zawsze znajdzie się inny podmiot, który będzie zainteresowany kupnem tych czołgów. Uważam, że nie uzyskamy lepszych warunków niż te obecne, więc nie powinniśmy zwlekać. Nadal też jako Polska mamy silny argument w ręku. Z racji faktu, że UE chce zabezpieczyć u siebie większość zakupów zbrojeniowych, takim krajom jak USA, Korea Płd. czy Wielka Brytania powinno zależeć na kontraktach z Polską, bo to zapewni im chociaż częściowe utrzymanie się na rynku unijnym.
Sojusz ze Stanami Zjednoczonymi był w ostatnich latach kluczowy, zarówno w ujęciu militarnym, jak i gospodarczym. Czy nadal możemy być dla Waszyngtonu wiarygodnym i godnym inwestycji partnerem, skoro rząd Donalda Tuska przejawia tak antyamerykańskie podejście?
Do tej pory Polska była dla USA wiarygodnym partnerem. Teraz jednak sytuacja ulega zmianie. Politycy obecnego rządu obrażali Donalda Trumpa. Teraz zapowiadają, że nie będą składać dużych zamówień w amerykańskim przemyśle zbrojeniowym. To nie jest rozsądne działanie. Konsekwencje takiej postawy mogą być tragiczne. Byliśmy przez Amerykanów traktowani priorytetowo. Bardzo szybko otrzymaliśmy technologie, których inni sojusznicy USA nie mają. To m.in. system IBCS w wyrzutniach Patriot czy pociski JASSM o wydłużonym zasięgu. To uzbrojenie, które nie każde państwo było w stanie zdobyć. Nam się udało. Teraz sami dążymy do tego, by zdegradować się z tej pozycji. Faktycznie może być tak, że Donald Trump, który do tej pory chwalił Polskę, powie: „skoro sami nie chcecie, to ja was nie będę bronił”. To polityk, który nie raz pokazał, że nie idzie tam, gdzie jest obrażany lub gdzie jest lekceważony. Waszyngton dostrzega też, że przemysł amerykański jest administracyjnie wykluczany z Europy, w tym z Polski. Może przynieść to za sobą fatalne skutki.