„W każdą niedzielę czuję ból brzucha na myśl o pójściu w poniedziałek do pracy” – to słowa pracownika sądu, podobne do wypowiedzi wielu innych. Opowiadają o krzykach, rzucaniu aktami, nadmiernym obciążaniu obowiązkami, ale chyba najbardziej doskwiera im pogardliwe traktowanie. Skutek to chorobliwy stres, bezsenność, stany lękowe, a nawet samobójstwa. Zjawisko mobbingu w polskim sądownictwie jest nagminne, systematycznie narasta, bo przez lata było (i nadal jest!) skrzętnie skrywane. A kary nakładane na mobberów w togach są niezwykle rzadkie.
Sytuacja z Gdańska. Sędzia siedziała w gabinecie, gdy z parapetu spadł kwiat doniczkowy. Sprzątaczki przychodziły dopiero po południu, a ona nie miała zamiaru brudzić sobie rąk. Zadzwoniła więc do kierowniczki wydziału, aby ktoś pozamiatał. – I tu szacunek dla kierownik, która powiedziała: „Pani sędzio, ja mam zmiotkę i szufelkę, przyniosę pani” – opowiada Edyta Odyjas, przewodnicząca NSZZ „Solidarność” Pracowników Sądownictwa i Prokuratury. Dla niej ta scena jest symboliczna, bo w pigułce pokazuje problemy, z jakimi na co dzień spotykają się pracownicy sądów. – To przede wszystkim przejaw braku szacunku, co jest nagminne. Bariera pomiędzy sędziami a nami stale się powiększa – podkreśla Edyta Odyjas.
Inny przykład, znacznie bardziej drastyczny. Kilka lat temu pracownica sekretariatu wróciła z urlopu macierzyńskiego i została wezwana przez ówczesną prezes sądu w Nowym Targu. – Koleżanka usłyszała, że wprawdzie jest cenionym pracownikiem, ale tak długie przerwy są niemile widziane. A na koniec prezes powiedziała: „Czas chyba podwiązać jajowody” – wspomina nie ukrywając irytacji przewodnicząca NSZZ „Solidarność” PSiP, która podczas rozmowy przytacza wiele równie bulwersujących incydentów.
Zjawisko mobbingu, ale również konsekwencji chronicznego stresu, dawno temu zauważono w wielu grupach zawodowych. – Problem dostrzegliśmy także w sądach. Nagle pracownicy zaczęli opowiadać o tym, że są ponad miarę obciążeni, że przełożony na nich krzyczy, że poniża – wspomina szefowa sądowej Solidarności. – Albo dzwoniła do nas pracownica informująca, że jest w zaawansowanej ciąży, a musiała brać udział w rozprawie przeciwko mężczyźnie oskarżonemu o gwałt na dziecku. Rósł nam obraz, jaka w sądach jest atmosfera, jaka kultura pracy – wyraźnie coś było nie tak.
Niestety, z upływem lat sytuacja tylko się pogarsza i nadal jest bagatelizowana przez prezesów, dyrektorów, polityków. Edyta Odyjas potwierdza, że przez kilkanaście lat rozmawiała z wieloma ministrami sprawiedliwości rozmaitych rządów. Nie udało się jednak wypracować żadnego systemowego rozwiązania. – Niejednokrotnie do późnych godzin rozmawiam z osobami poturbowanymi – mówi. Nie może zrozumieć dlaczego pracownicy sądów nie mają swobodnego dostępu do psychologów, jak choćby policjanci czy strażacy. – Przecież w wydziałach rodzinnych i karnych obcujemy z ludzkimi tragediami. To nie jest tak, że słuchałam wypowiedzi molestowanego dziecka, ale jestem silna. W pewnym momencie u protokolanta i sędziego następuje tak silna obrona organizmu przed stresem, że albo przestają słuchać, albo zaczynają mieć jakieś zaburzenia – dodaje.
W sądownictwie pracuje około 50 tysięcy osób, a tylko 1/5 z nich to sędziowie. To oni jednak mają kluczowy wpływ na funkcjonowanie sądów. Niestety, niektórzy w sposób karygodny nadużywają swojej pozycji.
W Izbie Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego na rozpatrzenie czeka sprawa sędzi z Podlasia, którą w pierwszej instancji ukarano naganą za poniżanie pracowników. Z kolei Jacek C., sędzia z Kluczborka, został skazany (po trwającym długie lata procesie) za molestowanie seksualne asystentki. – Nie chcę wszystkich sędziów wkładać do jednego worka, ale mamy niestety takich, którzy charakteryzują się brakiem kultury. Przez to, że ciąży im łańcuch, to pozwalają sobie na zbyt wiele – stanowczo stwierdza nasza rozmówczyni.
O małostkowości niektórych sędziów świadczy na przykład zdarzenie z Częstochowy. Swego czasu urzędnicy protestowali przeciwko zamrożeniu płac, a jedna z sędziów pojawiła się w sekretariacie i ogłosiła, że wygrali spór. Oczywiście zapanowała radość, a wtedy sędzia z dziwną satysfakcją krzyknęła: „Prima aprilis”.
Rozmawialiśmy również z szeregowymi pracownikami (byłymi i obecnymi). Przyznają, że relacje z częścią sędziów bywają fatalne. Za przykład podają sędzię z Warszawy, swego czasu często występującą w mediach, lubianą przez dziennikarzy. – My ją znaliśmy z całkiem innej strony. Apodyktyczna, stale niezadowolona, z wiecznymi pretensjami. Jeśli ktoś miał iść z nią na salę rozpraw, od razu wiedział, że nie będzie przyjemnie – opowiadają. Nasi rozmówcy zgodnie przyznają – najczęstszym problemem jest przerzucanie zadań z sędziów na asystentów lub urzędników. – To nierzadko praca na akord. Nikt nie jest w stanie właściwie przerobić tej masy papierów, a jeśli pojawiają się błędy, to sędziowie umywają ręce i zrzucają na nas odpowiedzialność – dodają.
Niestety, dochodzi również do ogromnych tragedii. W Kwidzynie w krótkim czasie dwójka pracowników tamtejszego sądu popełniła samobójstwo.
Wprawdzie w sądach funkcjonują komisje antymobbingowe, ale ich kompetencje są znikome, a w wypadku sędziów praktycznie żadne. Dlatego konieczne są nowe regulacje.
Znamiennym przykładem jest Sąd Najwyższy, który w minionych latach wydał wiele orzeczeń dotyczących mobbingu, ale dopiero pod koniec zeszłego roku I prezes SN Małgorzata Manowska wydała zarządzenie „Polityka przeciwdziałania mobbingowi i dyskryminacji w SN”.
Kluczowa jest zmiana mentalności sędziów w całej Polsce. Niestety, niechętnie biorą oni udział w szkoleniach dotyczących zachowań antymobbingowych. A już na pewno nie przyznają się do popełnionych błędów.
– Ludzie boją się powiedzieć sędziemu, że nadużywa władzy i każe wykonać czynności, które należą do niego – potwierdza Edyta Odyjas, która nie zgadza się z często stawianą tezą, że problem jest głównie ze starszymi wiekiem sędziami. – Tego młodszego może szybciej „wychowamy”. Jest bardziej roszczeniowy i bez skrupułów narzuci pewne rzeczy, ale nie każe po sobie zmywać szklanek, tworzy większy dystans. Z kolei starszy sędzia potrafił zapytać, co słychać. Młody sędzia napisze na komputerze, a stary podyktuje lub da – jak lekarz wypisaną receptę – do przepisania. Są plusy i minusy – opowiada pani Edyta.
Ze zgromadzonych przez związkowców relacji urzędników sądowych wynikało, że problem złej organizacji pracy i mobbingu w sądach jest poważny, ale długo brakowało kompleksowych badań dotyczących tego tematu. Gdy wreszcie taki dokument powstał, przedstawił obraz, którego nie spodziewali się chyba nawet najwięksi pesymiści. Raport „Stres zawodowy w sądach powszechnych i jego skutki zdrowotne” podsumował wyniki badania Temida 2015, zrealizowanego przez Stowarzyszenie Zdrowa Praca w partnerstwie z MOZ NSZZ „Solidarność” Pracowników Sądownictwa i Prokuratury.
Z dokumentu przygotowanego pod redakcją doktor Katarzyny Orlak wynika, że kluczowym problemem jest stres. Występuje on na tak wysokim poziomie, że „niesie ryzyko chorób, zwłaszcza zaburzeń stanu zdrowia psychicznego”. Efektem są m.in. problemy ze snem, skarży się na nie… 100 procent badanych.
Mocno niepokoją też inne wnioski: „(…) pracownicy z sądów rejonowych w bardzo małym stopniu (19,5%) lub w małym stopniu (22,5%) czują się pewnie i bezpiecznie w obecności przełożonego”. W konkluzji wątku dotyczącego kultury organizacyjnej pracy w sądach stwierdzono m.in.: „W organizacji istnieje przyzwolenie na działania mobbingowe wobec wybranych pracowników (wykluczanie z życia społecznego, nękanie, zastraszanie), a między różnymi grupami pracowników panują złe stosunki”.
Od opublikowania raportu minęło sporo czasu, a związkowcy uważają, że sytuacja się nie poprawiła, jeśli nie pogorszyła. Czy będzie więc kontynuacja badań? – Oczywiście, chcielibyśmy je powtórzyć, zakładaliśmy, że zrobimy to po pięciu latach. Przeszkodził nam jednak covid – tłumaczy „Gazecie Polskiej” dr Katarzyna Orlak. To niejedyna trudność. – Poprosiliśmy Ministerstwo Sprawiedliwości o udostępnienie nam akt zespołu powołanego m.in. na skutek naszego raportu. Dostaliśmy odpowiedź, że jest ich bardzo dużo oraz że mamy wykazać interes publiczny, aby móc się z nimi zapoznać. Choć nam się wydaje, że taki interes publiczny jest oczywisty, gdy chodzi o ochronę pracowników sądów przed mobbingiem – przekonuje dr Orlak.
Pomimo to Stowarzyszenie Zdrowa Praca nie rezygnuje z planu kontynuacji badań. – To ważne, bo ze wszystkich grup zawodowych, które badaliśmy, pracownicy sądów są najbardziej obciążeni – podkreśla dr Orlak.
Nie tylko związkowcy dostrzegają skalę problemu, który narastał przez lata. – Mobbing jako zdarzenie jednostkowe może wystąpić wszędzie, ale tych zachowań w sądownictwie jest zdecydowanie zbyt wiele – przyznaje sędzia Łukasz Piebiak, były wiceminister sprawiedliwości, który podczas pracy w resorcie kierował zespołem antymobbingowym stworzonym po rozmowach ze związkowcami.
Powodów tej sytuacji jest wiele, ale jednym z kluczowych jest fakt, że szeregowi pracownicy mają utrudniony dostęp do dyrektorów lub prezesów. – Biorąc pod uwagę specyfikę środowiska, trudno sobie wyobrazić, aby sekretarka szukała ochrony prawnej, wytaczając powództwo przed sądem pracy czy składając stosowne wnioski do prokuratury. Z reguły takie zdarzenia zamiatano pod dywan – dodaje sędzia.
Paradoksem jest, że w orzecznictwie dotyczącym mobbingu coś się, owszem, dzieje, a w codziennym funkcjonowaniu sądów bywa znacznie gorzej. Nierzadko sędziowie piętnujący w wyrokach patologiczne zachowania sami się takich praktyk dopuszczali. – Sądowa rzeczywistość skrzeczy – stwierdza sędzia Piebiak. Były wiceszef resortu sprawiedliwości przyznaje, że podczas dużej wymiany prezesów i dyrektorów jednym z kryteriów były sygnały o przypadkach mobbingu w danym sądzie. Wówczas też powołano zespół antymobbingowy, uruchomiono specjalny adres mailowy, gdzie zgłaszano konkretne przypadki. Dzięki temu złamano swoistą zmowę milczenia. – Zainteresowanie było na tyle duże, że zaczęliśmy mieć problem z „przerobieniem tematu”. To uświadomiło nam, z jak poważnymi zaniedbaniami mamy do czynienia – podkreśla sędzia.
Pracownicy sekretariatów formalnie podlegają dyrektorowi, ale mają stały kontakt z sędziami. Z nimi bowiem na co dzień pracują. I właśnie w relacji tych dwóch grup odnotowywane są najczęstsze incydenty. Jaki jest tego powód? – Poziom kultury osobistej niektórych sędziów – przyznają ze smutkiem nasi rozmówcy. – Mobbingować może dyrektor, kierownik sekretariatu, sędziowie niekoniecznie funkcyjni – z racji tego, że mogą wydawać polecenia pracownikom sekretariatu. Nie będę bawił się w psychologa, ale na moje wyczucie jest to forma wyładowywania frustracji spowodowanej sytuacją osobistą lub tym, co się dzieje na sali rozpraw. Wtedy najłatwiej wyładować się na podwładnym. To świadczy o klasie człowieka – tłumaczy sędzia Piebiak. – O ile w wypadku młodych sędziów zdarza się to rzadko, o tyle ci z dłuższym stażem nie dostrzegają w swoim zachowaniu nic niewłaściwego. I to jest kluczowy problem. Do tego dochodzi poczucie bezkarności, bo sędziego nie można natychmiast zwolnić, nawet jeśli popełnia karygodne czyny, a procedura dyscyplinarna trwa długo – dodaje.
O komentarz poprosiliśmy również sędzię Barbarę Piwnik, która orzekała w wielu ważnych procesach toczących się przed sądem w Warszawie. Siłą rzeczy współpracowała z różnymi urzędnikami. Tak tłumaczy ona złożoność sytuacji: – Współpraca sędzia-urzędnik jest właściwa, gdy urzędnik jest profesjonalny, a sędzia panuje nad referatem i nie korzysta szeroko z usług asystenta. Taki zespół jest kluczowy dla sprawnego funkcjonowania, szybkości i poprawności załatwiania spraw – podkreśla sędzia Piwnik. Równocześnie nie ma wątpliwości, że sytuacja się komplikuje, zwłaszcza w większych sądach, z powodu dużej rotacji urzędników. – Jeśli urzędnik nie jest biegły w swojej pracy, to zaczynają się problemy, czego ja też doświadczyłam. W wypadku sędziego dokładnego i wymagającego, na przykład jeśli chodzi o rzetelność sporządzenia protokołu, sprawność na sali rozpraw i w obsłudze referatu, to w kwestii uwag często pojawia się argument, że to można byłoby potraktować jako mobbing – mówi. Ale sędzia Piwnik zwraca uwagę też na drugą stronę medalu. – Jeżeli sędzia jest mało dostępny, bywa krócej w pracy, a urzędnik jest pozostawiony sam sobie, to gdy się później coś wali i odpowiedzialność przerzucana jest na tego pracownika, trudno się dziwić, że powstają konflikty – zauważa sędzia.
Czy są sposoby na zmianę sytuacji? Według sędzi Piwnik, co najmniej dwa. Po pierwsze – już podczas studiów i aplikacji przyszłym sędziom należy uzmysławiać wagę i rolę dobrej współpracy z urzędnikiem. Po drugie – dzięki zmianom systemowym (na przykład ograniczenia zadań asystentów) można byłoby zaoszczędzić spore środki, które należałoby przeznaczyć na podwyżki dla wysoko wykwalifikowanych urzędników, a wtedy rotacja kadr byłaby niższa.