Tak jak Jarosław Stróżyk nie jest żadnym naukowcem, a jego książka „Wybrane problemy międzynarodowej współpracy wywiadowczej. Czy NATO ma wywiad?” ma niewiele wspólnego z nauką i jest polityczną publicystyką, tak dziś – mimo że służy on w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego jako generał brygady służby czynnej – nie jest również żołnierzem Wojska Polskiego w świetle przepisów Ustawy o obronie Ojczyzny z 11 marca 2022 roku, zakazującej „prowadzenia działalności politycznej” (art. 341.1). Stróżyk jest politycznym funkcjonariuszem Donalda Tuska, który skrzyżował służbę oficerską z politycznym zaangażowaniem.
Dzień po obronie doktoratu na Uniwersytecie Przyrodniczo-Humanistycznym w Siedlcach (13 lutego 2019 roku) na temat „Współczesnej międzynarodowej współpracy wywiadowczej” wiceprezes Fundacji Stratpoints, gen. Jarosław Stróżyk, wystąpił w porannym „Gościu” Radia Zet, gdzie zaatakował… Donalda Trumpa za antyirański kierunek polityki amerykańskiej, tłumacząc przy okazji potrzebę politycznej gry na „dwóch fortepianach” (między USA a światem arabskim). Po kilku tygodniach dr Stróżyk – tym razem w RMF FM (12 marca 2019 roku) – mówił o „najtrudniejszej drodze” NATO „w ostatnich kilku latach” i „zapędach” Trumpa szkodzących Paktowi Północnoatlantyckiemu. Urzędujący prezydent Stanów Zjednoczonych, obok rządów Zjednoczonej Prawicy w Polsce, stał się wówczas obiektem stałych napaści medialnych ze strony byłego attaché wojskowego RP w Waszyngtonie (2013–2016). Również w wydanej drukiem w 2020 roku rozprawie doktorskiej Stróżyka („Wybrane problemy międzynarodowej współpracy wywiadowczej. Czy NATO ma wywiad?”), którą obronił on pod kierunkiem komunistycznego politruka – najpierw przełożonego, a potem kolegi z Wojskowych Służb Informacyjnych, prof. płk. Mirosława Minkiny – aż 67 razy zostało wymienione nazwisko Trumpa w negatywnym kontekście.
Ale w antytrumpowych wynurzeniach Stróżyka nie chodzi wcale o jego poglądy. Z tymi należy polemizować rzeczowo i merytorycznie, piętnując jednakże ideologiczne zacietrzewienie. Lektura ponad 200-stronicowej książki Jarosława Stróżyka, opartej niemal w całości na rozprawie doktorskiej (znamy maszynopis doktoratu, chociaż odmówiono nam dostępu do obu recenzji rozprawy!), której podstawy źródłowe balansują między publicystyką prasową, aktami prawnymi i niewielką, specyficznie dobraną literaturą naukową, jest przykładem zdominowania naukowego procesu przez ideowe (i osobiste) uprzedzenia, niedojrzałość badawczą, nielogiczności oraz powierzchowności analityczno-badawcze. Poza tym, jak to często zdarza się w przypadku doktoratów przygotowanych przez oficerów Wojska Polskiego, „Wybrane problemy międzynarodowej współpracy wywiadowczej. Czy NATO ma wywiad?” są po części książką o sobie, czego zresztą Stróżyk specjalnie nie ukrywa, pisząc, że „niniejsza książka jest w znacznej mierze zapisem moich doświadczeń, począwszy od pierwszej konferencji służb specjalnych w dowództwie Sojuszu Północnoatlantyckiego (NATO) w Mons (w Belgii) w 1997 r., przygotowującej największe ćwiczenia NATO w 1998 r. pod kryptonimem Strong Resolve, poprzez dwukrotną służbę w Kwaterze Głównej NATO w Brukseli, w tym na stanowisku zastępcy szefa Zarządu Wywiadu, a skończywszy w 2016 r. na stanowisku attaché obrony w Waszyngtonie” (s. 8).
Nie chcemy zanudzać Czytelników wykazem błędów historycznych i faktograficznych, żeby wspomnieć chociażby pełen naiwności i nieznajomości literatury opis organizacji wywiadowczej Reinharda Gehlena (po latach okazało się, że sowieckim szpiegiem był Heinz Felfe, szef kontrwywiadu na kierunku sowieckim, który został zdekonspirowany dopiero w 1962 roku; także Hans Geyer, wiceszef placówki berlińskiej, był agentem KGB, ale ratował się ucieczką do NRD w 1953 roku). Nie zanudzamy polemiką z zawiłościami definicji normatywnych związanych ze służbami specjalnymi, oceną celów wywiadu lub rozważań na temat tego, czy obowiązkiem tajnych służb jest dostarczanie precyzyjnych informacji (autor ma co do tego wątpliwości, chociaż w innym miejscu swojej rozprawy sam sobie przeczy, pisząc o „konieczności precyzyjnego informowania”!), o których pisze Stróżyk, nierzadko poważnie się myląc. W tym paranaukowym bełkocie o „dywidendzie pokoju” (s. 11), która rzekomo „trwa” (w 2020 roku) od 1989 roku (w innym miejscu jest jednak mowa o cezurze wzrostu zagrożenia związanej z rosyjską inwazją na Gruzję w 2008 roku) i rychłym dojściu do władzy w „niektórych państwach członkowskich NATO i UE” partii „o zabarwieniu narodowo-ekstremistycznym, co spowoduje polaryzację stanowisk na forum europejskim i silne nastroje izolacjonistyczne”, brakuje rzeczywistej nauki i przewidywalnej analizy. W rozważaniach o definicji wywiadu jako „intelligence” i trzech możliwych tłumaczeniach na gruncie języka polskiego czy kompletnym niezrozumieniu pojęcia „informacje wywiadowcze” (informacja pierwotna wymagająca analizy i „obróbki”), i odesłaniu nas do wątpliwych pod względem wartości poznawczej książek swoich promotorów i recenzentów: Mirosława Minkiny i Zbigniewa Siemiątkowskiego (poddanych już w przeszłości radykalnej krytyce), rzekomo pozwalających zrozumieć „szerszy aspekt funkcjonowania wywiadu”, nie ma kompletnie nic odkrywczego, mimo deklarowanego „nowego spojrzenia na współczesne środowisko bezpieczeństwa międzynarodowego z perspektywy wywiadu”.
Ale myliłby się ten, kto pomyślałby, że Stróżyk napisał rozprawę naukową o wywiadzie. Nic podobnego. Publicystyczne zacięcie każe mu prowadzić rozważania stricte polityczne, o których nie ma zresztą większego pojęcia. I tak można czasem odnieść wrażenie, że to Donald Trump jest największym zagrożeniem dla NATO. Wprawdzie Rosja po agresji na Gruzję w 2008 roku i Ukrainę w 2014 roku stanowi poważne zagrożenie dla pokoju, ale to Trump „określa partnerów z NATO jako tzw. sojuszników” (degradując ich w ten sposób?), zmusza ich do „większej integracji wojskowej w obrębie Unii” (Stróżyk to czasem popiera, jak w przypadku mało realnej idei Europejskiej Agencji Wywiadu) i „będzie podsycał nastroje izolacjonistyczne, wskazując jednocześnie Niemcy i Angelę Merkel jako winnych rozkładu NATO z powodu niewystarczających nakładów na obronność” (s. 55–56). A przecież – jak twierdzi Stróżyk – to właśnie Niemcy „(głównie z przyczyn ekonomicznych) i w większym stopniu państwa flanki wschodniej UE po aneksji Krymu przez Rosję dostrzegają zarówno zagrożenie z tej strony, jak również konieczność powrotu do koncepcji budowy konwencjonalnych sił zbrojnych nastawionych na obronę regionu” (s. 95).
Stróżyk nie wie, o czym pisze, bo było zupełnie odwrotnie! Niemcy (i Francja) miały (i mają) w relacjach z Rosją zupełnie inne interesy niż Polska.
Dobitnie ukazała to również agresja rosyjska na Ukrainę w lutym 2014 roku, po której MON musiał przyznać, że „Niemcy nie podjęły decyzji o zawieszeniu współpracy wojskowej z Federacją Rosyjską”, a nawet będą wspólnie realizowały ćwiczenia wojskowe na terenie Federacji Rosyjskiej.
Poza wspólnymi oświadczeniami ani NATO, ani tym bardziej UE nie wypracowały jednoznacznej postawy wobec Rosji po aneksji Krymu i rozpoczęciu wojny w Donbasie. Znamienne, że kiedy w 2014 roku Ukraina zadeklarowała wolę wstąpienia do NATO, Niemcy postawiły weto. Rosyjski lobbing na szczytach władzy w Niemczech – mimo wojny Rosji z Ukrainą – wieńczył kolejne triumfy, a dyplomaci Angeli Merkel jeszcze w 2021 roku zastanawiali się, jak złamać opór Stanów Zjednoczonych oraz państw Europy Środkowo-Wschodniej (w tym Polski), przeciwstawiających się budowie Nord Stream 2, który powinien być przecież przedsięwzięciem wspólnotowym (dokumenty w tej sprawie ujawnił „Süddeutsche Zeitung” w wydaniu z 31 maja 2024 roku).
Czytelnik może się zresztą pogubić w tych sprzecznościach, bo po chwili lektury dawny zarzut nagle okazuje się atutem, gdyż… jak pisze Stróżyk: „zabiegi Trumpa o podwyższenie wydatków na obronność w państwach członkowskich NATO przyniosły częściowe rezultaty. (…) W całym Sojuszu zwiększyły się one w latach 2017–2018 o 3,8 punkta [tak w oryginale] procentowego. Inicjatywa amerykańska na forum NATO w 2018 r. (…) była kolejną próbą zmuszenia głównych partnerów w Sojuszu do podejmowania wiążących decyzji w zakresie modernizacji, szkolenia oraz gotowości bojowej jego wojsk” (s. 56).
Ale na tym nie koniec podobnych sprzeczności i zwykłych fałszerstw. Stróżyk, w swojej kolejnej tyradzie przeciw Donaldowi Trumpowi, powołując się na CNN i słowa gen. Jamesa R. Clappera (z administracji Baracka Obamy), aprobatywnie przywołał opinię (w książce zapisaną pogrubioną czcionką), że „prezydent Putin użył klasycznych środków wywiadowczych i potraktował prezydenta USA jako atut Rosji” (s. 185). Podobnie rzecz się ma z opisem rosyjskiego wpływu na wybory amerykańskie i zwycięstwo Trumpa w 2016 roku. Zamiast przywołać interesujący raport specjalnego prokuratora Roberta S. Muellera na ten temat z marca 2019 roku, Stróżyk raczy nas „ustaleniami” Anny Mierzyńskiej (z jej blogu https://mierzynska.marketing/)...
Niezależnie od znikomych i bezwartościowych często źródeł swoich jednoznacznych przekonań, Stróżyk ogłosił stanowczo (w tym przypadku powołał się na artykuł prasowy z „The Economist” z grudnia 2017 roku), że „od 2016 r. Rosja wykorzystuje każdy przejaw naiwności biznesowej i politycznej prezydenta USA Donalda Trumpa i jego otoczenia do maksymalizacji zysków politycznych bez względu na realne koszty finansowe. Posiłkuje się przy tym otwartością systemu demokratycznego i stosuje pełną gamę metod, w tym pozyskiwanie źródeł osobowych pod obcą flagą” (s. 193).
Doktor z Siedlec pisze o Trumpie niczym liberalno-lewicowy publicysta z „The New York Times” lub „The Washington Post”, że objęcie przez niego urzędu w styczniu 2017 roku pokazało „brak sprecyzowanej polityki bezpieczeństwa i dalsze poszukiwanie tożsamości w tej dziedzinie, która znajduje się w okresie próżni strategicznej” (sic!). Zdaniem obecnego szefa SKW, „zgodnie z dotychczasowym rysem psychologicznym” (jakim?) Trump „traktował swoją kadencję jako projekt ambicjonalno-finansowy, zarówno w aspekcie państwowym, jak i w wymiarze rodzinnym” (s. 108), oraz miał „wyjątkową tolerancję wobec chaosu, a jednocześnie wielki dar do jego kreowania” (sic!). Nie starając się czegokolwiek z tych nienaukowych opinii wyjaśniać (odsyła nas w tej sprawie m.in. do publicystyki „The Huffington Post” i „The Economist”!), Stróżyk jednak przyznał, że „zagadnienia obronności były priorytetem tej administracji”, a na „pierwszy plan wysunięto liczebne i sprzętowe wzmocnienie armii. Amuletem Trumpa była triada nuklearna USA, która wymagała jednak podjęcia szeregu decyzji modernizacyjnych, zgodnie z opublikowanym w 2018 r. Przeglądem Sił Nuklearnych. Prezydent USA starał się reformować niedarzony przez niego zaufaniem sektor służb specjalnych” (s. 108).
Jeden z najbardziej kuriozalnych opisów dotyczy również Rosji (traktowanej w rozprawie Stróżyka raczej marginalnie). Warto zauważyć, że niemal wszystkie wątki dotyczące polityki rosyjskiej, jej celów wobec Zachodu, roli FSB, SWR, GRU, kolejnych manewrów i ćwiczeń „Zapad” czy poglądów gen. Nikołaja Patruszewa na sprawy Zachodu i NATO – pozbawione są kontekstu polskiego, czyli realizowanego w latach 2007–2014 resetu w polityce wobec Moskwy. W wygodny dla Tuska i Platformy Obywatelskiej (którą otwarcie wspierał w kilku wyborach), a ostatecznie i dla siebie sposób Stróżyk w karykaturalny sposób streszcza politykę rosyjską, pozbawiając ją wątku porozumienia z Polską (w obszarze polityki bezpieczeństwa i służb specjalnych).
Nawet kontekst uzależnienia, wpływów sowieckich oraz szkolenia w ZSRS kadr wojskowych oraz funkcjonariuszy służb specjalnych w okresie zimnej wojny wspominany jest bez polskiego przykładu! W ten sposób oficer węgierski szkolony przez KGB w okresie sowieckim i delegowany w 2010 roku do Kwatery Głównej NATO stanowił problem w zaufaniu sojuszniczym, ale już… szef WSI (gen. Marek Dukaczewski) szkolony przez GRU w 1989 roku, który kreował karierę Stróżyka w służbach specjalnych, problemu nie stanowił i nie stał się przykładem w prowadzonym procesie myślowym generała-doktora. Nawet w powierzchownie i z błędami opisanej sprawie Hermana Simma (s. 185–186), wysokiego funkcjonariusza estońskiej policji i szefa Biura Analityczno-Informacyjnego Polityki Obronnej (1995–2001), a następnie dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Ministerstwa Obrony Estonii (2001–2006) i agenta Służby Wywiadu Zagranicznego (1995–2008), zabrakło informacji o jego wcześniejszej współpracy z III Zarządem KGB (1985–1991). Takich zabiegów w książce jest zresztą więcej… Wspomnieć tu także należy wątek „istotny z polskiego punktu widzenia” – tak pisze Stróżyk – czyli „współpracę radzieckich służb specjalnych ze służbami innych państw socjalistycznych”. Polski generał zamiast odwołać się w tym miejscu do rodzimego przykładu służb PRL w sowieckim systemie nadzoru i kierowania służbami satelickimi (to wymagałoby jednak konfrontacji ze starszymi kolegami z WSI i LWP), wybrał wygodny przykład… NRD, nie powołując się przy tym na kilku stronach wywodu (s. 154–157) na jakąkolwiek fachową literaturę przedmiotu (niemiecką, anglojęzyczną czy polską) poświęconą Stasi, co pozwoliłoby autorowi uniknąć wielu błędów!
Jednak szczytem manipulacji Stróżyka, jego ideologicznego zacietrzewienia i zwykłej politycznej głupoty jest uznanie domagania się przez polski rząd reparacji wojennych od Niemiec oraz kwestionowania ustaleń tzw. komisji Millera w sprawie katastrofy w Smoleńsku przez polską prawicę za obszary „ingerencji w politykę w Polsce” i negatywnego „wpływu” Rosji „na sytuację Polski” (s. 135). Ten wątek doktoratu Stróżyka jest zresztą interesującym przyczynkiem do zrozumienia sposobu funkcjonowania rządowej komisji badającej wpływy rosyjskie i białoruskie pod wodzą Stróżyka i łatwości, z jaką ciska on pod adresem prawicy oskarżenia o uleganie wpływom Rosji.
Ale i na tym nie koniec, bo Stróżyk „wyjaśnił” też kilkuletni proces współpracy pomiędzy SKW a FSB (2010–2014), uznając to za rodzaj „pragmatyzmu” podyktowanego „planowaną współpracą” (s. 186), która „miała w możliwie szerokim zakresie stworzyć warunki do bezpiecznego wykonywania zadań przez siły zbrojne poza granicami kraju” (wycofanie PKW Afganistan przez porty łotewskie).
Stróżyk dopuścił się tu poważnego fałszerstwa (prostowanego m.in. w książce „Zgoda”), gdyż sprawa wycofania PKW Afganistan w ogóle nie była przedmiotem współpracy SKW–FSB. W listopadzie 2012 roku Ministerstwo Obrony Narodowej podpisało umowę z Departamentem Obrony USA o nabyciu i usługach wzajemnych (ACSA) i dokładnie na podstawie tej umowy został przeprowadzany transfer ciężkiego sprzętu PKW Afganistan do Polski, a koszty transportu zostały pokryte przez stronę amerykańską. A zatem: nie omawiano z Rosjanami kierunku łotewskiego (ani jakiegokolwiek innego) dla ewakuacji PKW Afganistan; kierunek łotewski ewakuacji PKW Afganistan nigdy nie był realnie brany pod uwagę przez NATO; współpraca SKW–FSB trwała od 2010 roku, a podpisanie porozumienia z FSB nastąpiło w 2013 roku i było jedynie formą legalizacji dotychczasowej współpracy; współpraca i porozumienie SKW–FSB na jakimkolwiek etapie nie dotyczyły przerzutu PKW Afganistan do Polski; w kontekście porozumienia z FSB z 2013 roku nie można zatem mówić o „planowanej współpracy”, skoro trwała ona już od 2010 roku.
Warto też dodać, że współpracę SKW–FSB z polskiej strony realizowano zawsze z pozycji centrali SKW (przy okresowym udziale szefa Inspektoratu Gdynia), dlatego udział w spotkaniach z FSB brali Janusz Nosek, Piotr Pytel i Krzysztof Dusza (obecny zastępca Stróżyka w SKW), zaś ze strony rosyjskiej zarówno z pozycji centrali kontrwywiadu wojskowego FSB, jak i FSB obwodu kaliningradzkiego. Jednym z najbardziej absurdalnych argumentów wysuwanych przez realizatorów i obrońców współpracy SKW z FSB jest właśnie powoływanie się na rzekomą sprawę wycofania PKW Afganistan, tak jakby w sytuacji niezawarcia umowy pomiędzy Polską i FR w sprawie pomocy w ewakuacji kontyngentu, to FSB obwodu kaliningradzkiego lub nawet Kontrwywiad Wojskowy FSB miały w tej sprawie rozstrzygające kompetencje i były stroną w negocjacjach. Robocze spotkania w tej sprawie (ale raczej na poziomie obwodowych jednostek FSB, które zabezpieczałyby przerzut kontyngentu na przykład w południowo-zachodnich obwodach jak Uljanowsk) miałyby sens tylko wówczas, gdyby transfer PKW Afganistan przez Rosję został uregulowany dwustronną umową polsko-rosyjską. Podany przez Stróżyka argument związany z planem rzekomego wykorzystania portów łotewskich dla przerzutu wojska z Afganistanu jest tyleż absurdalny, co praktycznie nieobecny w dyskusjach i literaturze na ten temat, i ma ex post posłużyć wytłumaczeniu rozmów kierownictwa SKW z FSB obwodu kaliningradzkiego. W zmanipulowanej formie Stróżyk wykorzystuje tu wytyczne Dowództwa Operacyjnego SZ RP z 2011 roku, które w „Stałych procedurach operacyjnych mostów transportowych z zaopatrzeniem dla PKW Afganistan” (zanim podpisano porozumienie z USA o ewakuacji PKW Afganistan) wśród lądowej linii transportowej wymieniało porty bałtyckie (Ryga, Tallin i Kłajpedę), z których przez Rosję, Kazachstan i Uzbekistan odbywać się miał transport samochodowy do bazy PKW Afganistan.
Czytając „naukową rozprawę” dr. Jarosława Stróżyka, trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z zaangażowanym politycznie publicystą o niewielkich horyzontach myślowych. Broniąc swój doktorat w 2019 roku w Siedlcach, Stróżyk miał prawo eksponować własne poglądy polityczne, ale powinien ich w oparciu o naukowe kryteria bronić na każdej stronie maszynopisu rozprawy „Współczesna międzynarodowa współpraca wywiadowcza”.
Tak się nie stało ani w 2019 roku, ani w 2020 roku, kiedy doktorat Stróżyka wydał Uniwersytet Warszawski pod tytułem „Wybrane problemy międzynarodowej współpracy wywiadowczej. Czy NATO ma wywiad?”.
Tak jak Jarosław Stróżyk nie jest żadnym naukowcem, a jego książka ma niewiele wspólnego z nauką i jest polityczną publicystyką, tak dziś – mimo że służy w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego jako generał brygady służby czynnej – nie jest również żołnierzem Wojska Polskiego w świetle przepisów Ustawy o obronie Ojczyzny z 11 marca 2022 roku zakazującej „prowadzenia działalności politycznej” (art. 341.1). Stróżyk jest politycznym funkcjonariuszem Donalda Tuska, który skrzyżował służbę oficerską z politycznym zaangażowaniem.
Służba oficerska w Wojsku Polskim powinna być wolna od wszelkich wpływów politycznych, gdyż żołnierze zawodowi zobowiązani są do służby państwu, a nie partiom politycznym czy politycznym grupom interesów. Przyjęcie politycznej funkcji, jaką jest przewodniczenie Rządowej Komisji ds. wpływów rosyjskich i białoruskich na bezpieczeństwo wewnętrzne oraz interesy Rzeczypospolitej Polskiej, występowanie na konferencjach prasowych w KPRM, udzielanie wywiadów w politycznych ramówkach stacji telewizyjnych, wikła nie tylko samego Stróżyka w bieżącą działalność polityczną, lecz angażuje w politykę także kierowaną przez niego służbę kontrwywiadowczą WP. Zaangażowanie polityczne Stróżyka kładzie się również cieniem na całym korpusie oficerskim WP i – niestety – tworzy wokół armii społeczną atmosferę nieufności.
Paradoksalnie jego doktorat z 2019 roku jest tego pośrednim potwierdzeniem.
Perfidne chwyty bodnarowców
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) November 15, 2024
Czytaj w najnowszym tygodniku #GazetaPolska
oraz na » https://t.co/VOcVVMkHJm#Olszewski #Media #Bodnar