Dron nie osiąga dużej prędkości. Był namierzony i należało go zlikwidować od razu. Tłumaczenia dowództwa są kuriozalne, że była zła pogoda i nie można było go zestrzelić. Wychodzi więc na to, że jak jest pochmurno, to wróg może nas atakować do woli. Wojsko to nie instytucja działająca od godz. 8 do 16 i tylko w pogodne dni, od poniedziałku do piątku. To służba 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Cały czas musi zapewniać bezpieczeństwo. Mamy w końcu Ministerstwo Obrony Narodowej czy obserwacji narodowej? – mówi w rozmowie z portalem Niezależna.pl gen. Roman Polko, były dowódca Jednostki Specjalnej GROM.
Informacje o porannym naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjski dron przedstawił Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych (DO RSZ) generał dywizji Maciej Klisz. Podał szczegóły dotyczące przelotu i działań polskiej armii. "Mamy prawdopodobnie do czynienia z wlotem obiektu na terytorium Polski. Obiekt był potwierdzony radiolokacyjne przez co najmniej trzy stacje. Obiekt miałem w pełnym nadzorze, byłem gotowy do jego zestrzelenia" – mówił gen. Klisz.
Obiekt wleciał w polską przestrzeń na głębokość ok. 25 km.
Z kolei rzecznik Dowództwa Operacyjnego RSZ ppłk Jacek Goryszewski poinformował, że ponad 70 żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej z Chełma i Lublina bierze udział w akcji poszukiwawczej. Zaznaczył, że prawdopodobnie te siły będą wzmocnione.
❗️Informujemy, że wszystkie niezbędne procedury mające na celu zapewnienie bezpieczeństwa polskiej przestrzeni powietrznej zostały dzisiejszego poranka uruchomione, a Dowództwo Operacyjne RSZ na bieżąco monitoruje dalszy rozwój sytuacji.
— Dowództwo Operacyjne (@DowOperSZ) August 26, 2024
O godzinie 6.43 w przestrzeń powietrzną… pic.twitter.com/i2BSroh6Yl
Obiekt, który pojawił się w polskiej przestrzeni powietrznej trzeba było natychmiast zestrzelić a nie bawić się w różnego rodzaju dywagacje. Mamy zmasowany atak na Ukrainie, wiemy że w pobliżu, gdzie pojawił się ten obiekt, jest cel: elektrownia, którą Rosjanie niejednokrotnie atakowali. W takiej sytuacji mocno dziwi mnie stwierdzenie, że obiekt był śledzony przez trzy radiostacje. Ten żołnierz, który przy nich siedzi i je obserwuje na podstawie nowoczesnych urządzeń powinien potrafić ocenić, czy dany obiekt jest cywilny czy wojskowy – mówi w rozmowie z portalem Niezależna.pl gen. Roman Polko, były dowódca Jednostki Specjalnej GROM.
Kolejny raz podczas zmasowanego ataku na Ukrainę nad terytorium Polski wlatuje jakiś obiekt: czy to rakieta manewrująca czy śmigłowiec z Białorusi. Kilkukrotnie obiecywano już, że na tego typu sytuacje będą wdrożone odpowiednie procedury. A ta procedura raczej nie jest skonstruowana tak, że spotyka się Dowódca Operacyjny z Szefem Sztabu i ministrem obrony i sobie debatują, co zrobić dalej w sytuacji, gdzie czas jest limitowany.
Jednocześnie powinniśmy czynić starania dyplomatyczne, by NATO, bo Ukraina już wydała zgodę, włączyło się i zgodziło na niszczenie celów, które zmierzają w sąsiedztwo wschodniej flanki Sojuszu, jeszcze na terytorium Ukrainy. Po to, żeby stworzyć swego rodzaju pas bezpieczeństwa.
Dron nie osiąga dużej prędkości. Był namierzony i należało go zlikwidować od razu. Tłumaczenia dowództwa są kuriozalne, że była zła pogoda i nie można było go zestrzelić. Wychodzi więc na to, że jak jest pochmurno, to wróg może nas atakować do woli. Wojsko to nie instytucja działająca od godz. 8 do 16 i tylko w pogodne dni, od poniedziałku do piątku. To służba 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Cały czas musi zapewniać bezpieczeństwo. Mamy w końcu Ministerstwo Obrony Narodowej czy obserwacji narodowej? – pyta retorycznie nasz rozmówca.
Zdaniem byłego dowódcy Jednostki Specjalnej GROM, liczba tego typu incydentów i rosyjskich prowokacji wymierzonych w Polskę może stale rosnąć.
Rosja specjalnie programuje drony i rakiety w ten sposób, żeby zahaczały o terytorium Polski. Po to, by zweryfikować, jak nasze systemy reagują na tego typu zagrożenie, a w zasadzie nie reagują. Wcale nie uspokoił mnie komunikat, że mieliśmy sytuację pod kontrolą. Nie mieliśmy – nawet do tej pory nie wiemy, co dokładnie wleciało. Pojawiają się sprzeczne doniesienia: może to dron, a może nie wiadomo co. Z jednej strony słyszymy, że mieliśmy go cały czas pod kontrolą, ale niewykluczone, że nam zniknął i wrócił z powrotem na Ukrainę.
To bardzo niepokojące, zwłaszcza dla mieszkańców wschodnich rubieży. Jeżeli słyszą oni, że nie oddamy ani jednej piędzi ziemi, to oczekują skutecznych i zdecydowanych działań, a nie debatowania i zastanawiania się w sytuacjach przewidywalnych, które miały miejsce już wcześniej.