W wielu wspomnieniach z 1939 roku przewija się wątek tego, że dzieci miały właśnie wychodzić do szkoły na rozpoczęcie roku, gdy wybuchła II wojna. Czasem można wręcz znaleźć konkretne o tym zapiski w memuarach – opowiadające o przygotowanych tornistrach, odświętnych mundurkach, i o tym, że dosłownie w ostatniej chwili, niemalże z progu, dzieci zostały zawrócone - pisze w felietonie dla Niezalezna.pl Tomasz Łysiak.
Jest to zaskakujące o tyle, że… było to właściwie niemożliwie. Z kilku powodów. Po pierwsze już w czerwcu 1939 roku ustalono, że ponieważ 1 września będzie przypadał w piątek, to rok szkolny 1939/1940 zacznie się w poniedziałek – 4 września. Już choćby to wskazuje, że w piątek dzieci nie mogły się „szykować do szkoły”. Ale to nie wszystko.
Otóż pod koniec sierpnia ówczesne polskie ministerstwo edukacji, czyli Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego wydało następujący komunikat, opublikowany przez gazety: „Ministerstwo W.R. i O.P. zawiadamia, że data rozpoczęcia roku szkolnego 1939/1940, wyznaczona pierwotnie na dzień 4-go września b. r., ulega odroczeniu na kilka dni i zostanie ustalona osobnym zarządzeniem”. Oznacza to, że pod koniec sierpnia wiadomo było już, że zajęcia szkolne zaczną się tego roku z opóźnieniem.
Po wybuchu wojny nastąpiła kolejna zmiana. W prasie wychodzącej w dniach 2 i 4 września pojawił się kolejny komunikat ministerstwa, następującej treści: „Minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego upoważnił kuratorów okręgów szkolnych do zarządzenia rozpoczęcia roku szkolnego 1939-40 przez uruchamianie w miarę możliwości zajęć w podległych im szkołach, począwszy od poniedziałku 11 września rb. Młodzież, która nie będzie mogła na czas zgłosić się do swych szkół wskutek warunków komunikacyjnych, będzie przyjmowana do nich w terminie późniejszym”. Wiemy, oczywiście, że i 11 września to nie nastąpiło, z racji tragicznych dla Polski wydarzeń.
Dla mnie jednak najbardziej uderzające w tym wszystkim są owe wspomnienia o „szykowaniu się do szkoły” 1 września 1939 roku. Skąd się wzięły? Czy dotyczą jednak 4 września, zaś po latach w pamięci ludzi „przesunęły się” na 1 września, zmieszały z innymi scenami i wydarzeniami? Tak, czy siak – pozostaje rzecz najważniejsza. Tego roku, tego diabelsko ponurego września 1939 roku, polskie dzieci w ogóle nie poszły do szkoły. Niemcy odebrali im nie tylko szkołę (to co potem wróciło za okupacji już polską szkołą przecież tak naprawdę nie było), ale też dzieciństwo, radość życia, normalny świat, poczucie bezpieczeństwa, a czasem po prostu życie, zdrowie, domy, rodziny. Przed dziećmi otwierało się prawdziwe, trwające wiele lat piekło.
Do dzisiaj „krzyczą” do nas zdjęcia wykonane we wrześniu 1939 roku, a przedstawiające dzieci właśnie. Z tym jednym z najbardziej znanych zdjęć, przedstawiających dwunastoletnią Kazię Mikę rozpaczającą nad zabitą, starszą siostrą, Andzią. Wszystko w tym zdjęciu jest – wojna i rozpacz niewinnej, ugodzonej wojną dziewczynki. Rozpacz dziecka. A także bezsilność dorosłego. W tym wypadku fotografa Juliena Bryana, który (jak później opowiadał) mógł jedynie to dziecko, po zrobieniu zdjęcia, przytulić i próbować uspokoić.
Wielu jednak maluchów nikt nawet nie przytulił. Ich rozpaczy, samotności, lęku, płaczu – nikt nie sfotografował. Cierpienie uleciało z dymem bombardowanych przez Niemców miast i wsi, palonych domów, szpitali i szkół…