Rozwrzeszczane tęczowe marsze, „żarty” przebierańców urządzane pod domem Jarosława Kaczyńskiego w wigilię Wszystkich Świętych, wyrzucanie bohaterów narodowych z nazw ulic mają wspólny mianownik. Za wymienionymi działaniami, których pozornie niemal nic nie łączy, stoją politycy opozycji, głównie Platformy Obywatelskiej. To im najbardziej zależy na zdemolowaniu życia publicznego.
W ciągu kilku ostatnich miesięcy – zwłaszcza przed wyborami – doszło do zaostrzenia wojny kulturowej. Agresywne działania mniejszości seksualnych są przedstawiane przez sprzyjające im media jako „pokojowe manifestacje” o swoje prawa. Udział w nich brali politycy PO – jak na ironię losu tęczowe marsze odbywały się głównie w miastach, w których rządziła Platforma Obywatelska. Celowo użyłam określenia „ironia losu”, ponieważ to właśnie politycy PO podpisali w 2003 r. deklarację krakowską. Warto przypomnieć jej zapisy w kontekście religii – otóż napisano w niej m.in., że ludzie PO będą „bronić praw religii, rodziny i tradycyjnego obyczaju, bo tych wartości szczególnie potrzebuje współczesna Europa”. Deklaracja krakowska została tylko na papierze, a politycy PO radośnie maszerują w paradach równości, które są wymierzone w fundamenty chrześcijaństwa. Tęczowe marsze są jednym z elementów wojny kulturowej – po wyborach parady nagle się zapadły pod ziemię – jak trafnie zauważył prof. Aleksander Nalaskowski w Telewizji Republika, „skończyły się kampania i pieniądze”.
Politycy Platformy Obywatelskiej daleko odeszli od swoich założeń programowych – śmiało można nawet powiedzieć, że w wielu punktach kompletnie z nimi się rozmijają. Nikt z nich nie pamięta (albo nie chce pamiętać), że przed wyborami samorządowymi w 2002 r. Platforma zawarła porozumienie z Prawem i Sprawiedliwością i powstał POPiS, dzięki czemu działacze obydwu ugrupowań zdobyli znaczące miejsca w strukturach samorządowych. Gra na konflikt rozpoczęła się po wygranych przez PiS wyborach w 2005 r. Dla Donalda Tuska przegrana z Lechem Kaczyńskim była absolutnym szokiem – był przekonany, że wygra, w czym zresztą umacniali go nie tylko partyjni koledzy, ale także mainstreamowe media. Do tego stopnia byli pewni wygranej Tuska, że jeden z magazynów (już nie ukazuje się na polskim rynku), który był oddawany do druku tuż przed ogłoszeniem wyników II tury wyborów prezydenckich, na okładce zamieścił… Małgorzatę Tusk z adnotacją „Tylko u nas ekskluzywny wywiad z pierwszą damą”. Porażka dla PO była bardzo dotkliwa i wówczas doradczyni Tuska Natalia de Barbaro zasugerowała strategię konfliktu. Jednocześnie służby, które miały swój udział w powstaniu PO, postanowiły odbić władzę. W ruch poszła cała machina propagandowa, a mottem było hasło „im gorzej, tym lepiej”. Rozkręcał się w najlepsze przemysł pogardy, którego celem była opozycja. Od 2005 r. do dziś buduje się podział „my i oni”: „my” – inteligencja miejska, czyli prawdziwa elita, do której przynależność nobilituje, oraz „oni” – potomkowie chłopów folwarcznych i ciemnogród. W walce „elita” może wszystko – skakać po pomnikach poświęconym ofiarom tragedii smoleńskiej, pójść pod dom „wroga” i urządzić jarmarczną zabawę. To jest smutny wyznacznik społeczeństwa, które „wyhodowała” PO. Czy w czasach, gdy rządziła PO, opozycja lub zawiązani z nią społecznicy przychodzili pod dom Bronisława Komorowskiego i urządzali Halloween? Czy pod domem Adama Michnika ktoś wywieszał portrety jego brata Stefana, stalinowskiego sędziego i jego ofiar, które skazał na karę śmierci? Nic takiego nie miało miejsca z prostego powodu – nie pozwoliła na to zwykła przyzwoitość tych, którzy chcieli odsunąć PO od władzy, widząc ogrom korupcji, psucie państwa i wszechobecna prywatę.
To hasło było obecne na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” niemal od początku istnienia naszej gazety. Przez cały 2013 r. Wojciech Mucha skrupulatnie zbierał i opisywał komunistycznych patronów ulic, placów, mostów, instytucji życia publicznego w polskich miastach w ramach akcji „Zagłębie komunistycznych patronów”. Jej efektem była szczegółowa mapa miejsc z tymi haniebnymi nazwami, które niemal w całości zniknęły z naszego kraju. Do głowy nam wówczas nie przyszło, że sześć lat później przedstawiciele partii, której politycy w 2003 r. określili swoją działalność jako „wypełnienie patriotycznego testamentu polskich powstańców, legionistów, AK-owców i ludzi Solidarności”, będą wyrzucali z nazw ulic bohaterów narodowych. Że chowany z najwyższymi honorami państwowymi w 2016 r. płk Zygmunt Szendzielarz ps. Łupaszka przestanie być patronem białostockiej ulicy, ponieważ „zmiana nazwy ulicy była jedną z obietnic wyborczych KO, ważną dla mniejszości prawosławnej”. Polityczne targi były ważniejsze od uczczenia jednego z najodważniejszych polskich patriotów. Podobnie działacze PO zachowali się w Żyrardowie, zmieniając ulicę gen. Emila Fieldora ps. „Nil” na Jedności Robotniczej. Profesor Krzysztof Szwagrzyk nie zdołał jeszcze odnaleźć szczątków zamordowanego przez komunistów niezłomnego generała, a już współczesna barbaria chce pozbawić generała „Nila” należnej mu pamięci. Dlatego właśnie teraz sprzeciw ludzi przyzwoitych ma ogromne znaczenie. Nie można pozwolić na tego typu działania, ponieważ będą one eskalowały: wyrzucenie pamięci narodowej jest jednym z głównych celów tych, którzy rozpętali wojnę kulturową. Pamięć bardzo im przeszkadza: są odniesienia do przeszłości i do zwycięstw, które umacniały naszą tożsamość.
Przedstawiciele opozycji nie zrezygnowali z wykorzystania ulicznych fermentów i jątrzenia w Unii Europejskiej. Wystarczy przypomnieć skandaliczne wystąpienia i publiczne kłamstwa Roberta Biedronia, wyjazdy polityków PO do Brukseli czy uliczne awantury zwolenników opozycji. Mają za sobą media, które z pikiety trzech osób są w stanie zrobić w swoich relacjach „demonstrację sprzeciwu wobec rządzących”. Warto śledzić media społecznościowe, bo tam internauci wychwytują i w dowcipny sposób komentują owe „demonstracje”. Wiadomo, że im bliżej ważnych wydarzeń politycznych, tym bardziej członkowie barbarii będą się aktywizowali. Ostatnie posiedzenie Sejmu i projekt ustawy dotyczącej ochrony dzieci pokazały, że nie jest ważna prawda (w tym wypadku – co było napisane w projekcie ustawy), ale to, co powiedzą w TVN, napiszą w mediach Agory i co wykrzyczą spędzeni przez „elity” demonstranci przed Sejmem. Za tydzień w całej Polsce będziemy świętowali 101. rocznicę odzyskania niepodległości. W Warszawie odbędzie się Marsz Niepodległości – w części mediów będzie po raz kolejny przedstawiany jako „marsz faszystów”. Dlatego warto przypominać decyzję Sądu Rejonowego dla Warszawy – Śródmieścia, który wystąpił do Parlamentu Europejskiego o uchylenie immunitetu Guyowi Verhofstadtowi. Belgijski polityk w 2017 r. nazwał uczestników Marszu Niepodległości „faszystami, neonazistami i białymi suprematystami”. Prywatny akt oskarżenia w imieniu dr. Bawera Aondo-Akaa złożyli prawnicy instytutu Ordo Iuris, a polski sąd uznał, że Verhofstadtowi należy uchylić immunitet, by odpowiedział za swoje kłamstwa. Ten przykład, a także wiele innych (jak choćby cieszące się ogromną popularnością bale Wszystkich Świętych zamiast Halloween) pokazują, że wojnę kulturową możemy wygrać, że możemy pokonać barbarię.