Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Polityka

Siedem wniosków z pierwszej rundy taśm Tusk–Giertych

Ujawnione przez Telewizję Republika nagrania rozmów czołowych graczy koalicji rządzącej demaskują kulisy brudnej władzy i obnażają prawdziwy format rzekomych mężów stanu i obrońców praworządności. Oto siedem wniosków z rozmówek dawnego „króla Europy” z jego wpływowym doradcą.

Z wysokich stołków w Brukseli ingeruje się w polską politykę. Późnym latem 2019 r., gdy nagrano rozmowy, Donald Tusk był przewodniczącym Rady Euro­pejskiej, którego zadania dotyczyły budowania całej unijnej wspólnoty i nie pozwalały mu na ingerowanie w spory partyjne w krajach członkowskich. 

Reklama

Tymczasem Tusk wykorzystywał swoją wysoką pozycję nie tylko do forsowania rozwiązań mających pozbawić władzy Prawo i Sprawiedliwość, lecz także do wywierania wpływu na przetasowania w hierarchii największej wówczas partii opozycyjnej w Polsce czy powstrzymania jakiegoś polityka (Radosława Sikorskiego) od kandydowania na urząd prezydenta. Bruksela coraz bardziej cuchnie późnym dworem Ludwika XVI i jego chorą wenerycznie kurtyzaną madame de Pompadour. 

Pompował nagrania, teraz sam od nich obrywa

Roman Giertych, który tak był dumny z wielogodzinnych nagrań Tomasza Mraza i urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości, mógł swoją sympatię do rejestrowania rozmówców rozciągać także na innych współpracowników. Jest bowiem fenomenem ta zakulisowa pozycja byłego lidera Ligi Polskich Rodzin; nawet gdy nie był członkiem Platformy Obywatelskiej, potrafił skutecznie grać przeciwko jej przewodniczącemu Grzegorzowi Schetynie albo innemu liderowi, Radosławowi Sikorskiemu. Już sam fakt, że Giertych dysponował bezpośrednim numerem telefonu do Donalda Tuska i dzwonił do niego, kiedy chciał, donosząc mu o działaniach Schetyny, będąc przecież człowiekiem z zewnątrz, świadczy o niejawnych narzędziach wpływu Giertycha. Jeśli są to wielogodzinne nagrania podobne do tych, którymi dysponował Tomasz Mraz, to oznacza po prostu dysponowanie kompromatami – jak z najlepszych rosyjskich scenariuszy. 

Giertych i Tusk pozostają słabymi politycznymi strategami. Z rozmów wynika ich autentyczna duma z wymyślenia kandydatury Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na urząd prezydenta. Chwalili ją za pozostawanie poza sporami politycznymi, autorytet, spokój i klasę – okazało się, że polityk była tak absolutnie fatalna, że trzeba było ją szybko wymienić na Rafała Trzaskowskiego, który i tak okazał się wyborczą porażką. I oto po raz kolejny mit Tuska jako Machiavellego narodowej polityki okazał się kiepsko nadmuchanym balonem. 

Handlowanie danymi osobowymi Polaków jest dla rzekomych demokratów chlebem powszed­nim. Wątek z przekazaniem list poparcia dla Romana Giertycha Stanisławowi Gawłowskiemu ma wiele poziomów. Po pierwsze sam fakt, że wyborcy popierający jednego polityka znaleźli się nagle na liście poparcia drugiego partyjniaka, jest nieetyczny i niezgodny z prawem – cała troska o transparentność i praworządność to w praktyce bazarowe kupczenie poparciem obywateli. Ale widać jeszcze coś – gdy Giertych rozpoczyna opowieść o trudnościach Gawłowskiego z uzyskaniem poparcia, Tusk sam zgaduje, że mecenas mu przekazał podpisy. Dla obecnego premiera jest więc oczywiste, że taka praktyka jest powszechna, zwyczajna i pożyteczna. Dawno już demokracja liberalna nie była tak gnijącą fasadą. 

Partyjny format 

Format Tuska nie jest europejski ani nawet państwowy, lecz frakcyjno-partyjny. Z opisującej rzekomą kuchnię polityczną pracy przewodniczącego Rady Europejskiej Tusk w książce „Szczerze” budował swój wizerunek jako gracza rozgrywającego światowe układy. Pouczał i zawstydzał Donalda Trumpa, ograniczał przemoc w zachodniej Europie, powstrzymywał uchodźców z Syrii, emanował dostojeństwem przed Erdoganem. Już z samej książki wynikało, że rzeczywistość jest marnym cieniem tej zadufanej propagandy, ale taśmy pomniejszyły obecnego premiera jeszcze bardziej. Zamiast dźwigać na barkach sklepienie europejskie i szachować samą Angelę Merkel, Tusk barował się niczym osiedlowy osiłek z pomniejszymi hersztami podwórkowych band, Radosławem Sikorskim i Grzegorzem Schetyną. Rysując obraz lidera PO jako Bonapartego wpływów politycznych (naczelny „Rzeczpospoli­tej” nazwał go kiedyś najwybitniejszym polskim politykiem), możemy sobie wyobrazić cesarza Francuzów, który zamiast bić dowódców z Berlina, Wiednia i Moskwy, zajmuje się zwalczaniem członków rady miasta w Marsylii i zwalczaniem dyrektora kanalizacji w Akwizgranie.

Śmieszność jest drugim imieniem Donalda

Pogarda dla Polaków i knajacki język są prawdziwym obliczem tej salonowej, nowej arystokracji. Gdy swego czasu nagrano prezesa Jarosława Kaczyńskiego przy rozmowach ws. dwóch wież w Warszawie, jedynym jego „przekleństwem” było „ja cię nie mogę” na widok młodzieżowych spodni. W przypadku gwiazd Platformy Obywatelskiej mamy już „po…ów z Tczewa”, „ch… z tą Polską Wschodnią” czy „zj… z Wielkopolski wschodniej i Radomia”. Nie odgrywajmy tu purystów językowych ani delikatnych ciotek rewolucji – zwłaszcza w świecie dziennikarskim „polska łacina” hula jak wiatr po szczerym polu, ale nigdy nie dotyczy ona Polaków, a też dziennikarz nie aspiruje do roli męża stanu czy księcia wśród narodowych bohaterów. I jednak przepaść kulturowa między Tuskiem a Kaczyńskim jest rozleglejsza niż Wielki Kanion w USA. Poza tym obrażanie Polaków z lekkim traktowaniem swoich powiązań politycznych („ja, Niemiec”) dopełnia już obrazu nowych targowiczan swobodnie i naturalnie powiązanych z obcą stolicą. 

Giertych ustawia Tuskowi partię

Wątków politycznych i smaczków personalnych w tych nagraniach jest o wiele więcej. Skala podlizywania się Tuskowi przez Giertycha jest doprawdy żenująca – zapewnienia typu „jesteś młodszy duchem” czy nawiązywanie w jego kontekście do Mozarta czy Goethego przywołują na myśl najtańszych karierowiczów PRL-owskiej machiny awansu. Tusk z kolei jest zdystansowany – enigmatyczny, wycofany, unika konkretów, ostrożnie unika szafowania nazwiskami czy datami i często zmienia tematy na żartobliwe. Giertychowi nie ufa, ale brudzi sobie ręce bliską współpracą z nim na rzecz malusieńkich intryg w jednej z politycznych partii, do której planował powrót od wielu lat. Słowa „ja, Niemiec” przykleją się do niego już na zawsze.
 

Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Reklama