Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

K. Gójska dla niezalezna.pl: Rokita broni Tuska przed komisją ds. rosyjskich wpływów

Ujawnienie prawdy nie jest niebezpieczne. Niebezpieczne jest blokowanie jej upublicznienia. A trudno nie odnieść wrażenia, iż tylko o to tak naprawdę apeluje Rokita - pisze w komentarzu dla niezalezna.pl Katarzyna Gójska, redaktor naczelna "Nowego Państwa".

fot. Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska; screen TV Republika

Postkomunizm czyli utrzymanie szeroko rozumianych wpływów sowieckich w Polsce opierał się na zniechęceniu opinii publicznej do rozliczenia komunizmu. Stosowano różne metody, bardziej lub mniej ofensywnie, ale najczęściej w użyciu była jedna: przekonanie, że przeprowadzona odgórnie ocena PRL nic nie da, bo transformacja dokona się naturalnie, w sposób niewymuszony. Tak zwalczany był postulat lustracji - po co ją przeprowadzać, przecież wszyscy i tak wszystko wiedzą, otwarcie archiwów komunistycznych wywoła wojnę polsko - polską, a poza tym nie każdy agent był zły. To suflowano przez całe lata. Dokładnie tak samo zablokowano dekomunizację, w tym tę dotyczącą sądów. Wszak miały się same oczyścić, sędziowie się znali, czarne owce miały zostać wykluczone ze środowiska, tak będzie rozsądniej i lepiej dla społeczeństwa-słyszeliśmy. Jak to wyglądało w rzeczywistości? Kariera sędziego kapitana Iwulskiego jest wręcz symboliczna. Oto środowisko nie tylko nie oczyściło się, ale jeszcze awansowało funkcjonariusza wojskowej bezpieki na sędziego Sądu Najwyższego i to tak ochoczo, że nawet ze złamaniem ówczesnego prawa. Mieliśmy także  nie ingerować w służby specjalne, niektórych wręcz w ogóle nie dotykać, bo  usunięcie z nich ludzi tworzących komunistyczny aparat represji ukazywano jako zagrożenie dla III RP eliminujące  profesjonalnych ekspertów. Gardłowano, by pozostawić w armii szkolonych w Moskwie oficerów, dokładnie z tych samych powodów. Nie należało rozliczać zbrodniarzy stanu wojennego - tłumaczono opinii publicznej, iż mieli przecież dobre intencje, a działali w trudnych warunkach.

Postkomunizm w Polsce rozkwitł w najlepsze, bo Polakom wmówiono, iż jest demokracją, a poza tym - każda próba uczciwych i sprawiedliwych rozliczeń będzie dla państwa niebezpieczna. Ze zdumieniem zobaczyłam, iż ten rodzaj ochrony postkomunistycznych układów - i to w najbardziej zwulgaryzowanej postaci - znalazł się w artykule Jana Rokity w najnowszym tygodniku "Sieci". Rokita analizuje pomysł obozu prezesa Jarosława Kaczyńskiego - powołania komisji mającej za zadanie prześledzenie wpływów rosyjskich w newralgicznych sektorach naszego życia publicznego. Okazuje się jednak, iż zdaniem autora, sprawy nie trzeba wyjaśniać, bowiem „ani PiS, ani Platforma, choć w różnych okresach miewały kiepskie pomysły na politykę wschodnią, nie były, nie są, ani zapewne nie będą partiami rosyjskiej agentury, ani nawet tylko jakichś skrywanych rosyjskich wpływów”.

Nie ma tematu, bo prorosyjskie decyzje były tylko kiepskimi pomysłami, można rzecz błędami, przed którymi przecież nikt się nie ustrzeże. Zastanawiać może pewność Rokity co do tego, że i w przyszłości nie będzie w naszym kraju próby reprezentowania nawet „skrywanych rosyjskich wpływów”,  poprzestanę jednak tylko na odnotowaniu tego proroctwa. Warto zwrócić uwagę na argumenty podane przez autora - szczególnie te dotyczące Prawa i Sprawiedliwości. Rokita zrównuje obie formacje. Twierdzi, że jedna i druga zbaczała w polityce wschodniej na złą ścieżkę. Pisze, że ugrupowanie prezesa Kaczyńskiego groziło Ukrainie zablokowaniem jej szans na wejście do NATO, a ponadto łasiło się do reżimu w Mińsku. Zatem po kolei.

Pierwszy zarzut dotyczy najpewniej adresowanego do władz w Kijowie komunikatu, iż do Sojuszu i do Unii z Banderą na sztandarach nie wejdą. Sęk w tym, że władze RP mogłyby to powiedzieć i dziś, będąc najbardziej proukraińskim zachodnim rządem. Mało tego, sami nasi wschodni sąsiedzi, jakże walecznie stawiający czoła rosyjskiej barbarii, rozumieją słuszność tego przesłania, bo zawrócili z drogi budowania tożsamości narodowej na ideologii, która dewastuje ich relacje z przyjaciółmi ku uciesze Kremla. Zatem całkowicie racjonalne postawienie sprawy, Rokita zrównuje ze skrajnie prorosyjskimi działaniami rządu Tuska w sprawie uzależnienia Polski od Moskwy w KAŻDYM strategicznym wymiarze. Przypomnijmy tylko kilka elementów polityki wobec Federacji Rosyjskiej kwartetu Tusk-Sikorski-Pawlak-Komorowski: pełne uzależnienie energetyczne, zezwolenie na infiltrację służb specjalnych, współpraca wojskowa, oferowanie kluczowych polskich przedsiębiorstw, realizacja interesów FR w ramach naszej aktywności w UE, zrzeczenie się przysługującej nam z tytułu prawa międzynarodowego możliwości użytkowania Cieśniny Piławskiej, promowanie wbrew państwom bałtyckimi ruchu bezwizowego, zgoda na wielowymiarową ekspansję instytucji rosyjskich w kulturze i nauce oraz oczywiście pełne podporządkowanie śledztwa smoleńskiego Kremlowi, a wcześniej przekazanie im rządowych samolotów i obniżenie ochrony Prezydenta RP.

Przejdźmy zatem do zarzutu numer 2 z artykułu byłego polityka PO. Rokita przytacza niefortunne określenie z wypowiedzi ówczesnego marszałka senatu opisujące Łukaszenkę. Chodzi o nazwanie satrapy mianem „ciepłego człowieka”. I rzeczywiście trudno bronić tej wypowiedzi, ale absurdem jest czynienie z niej kwintesencji polityki wschodniej rządu PiS. To po prostu nieroztropna wypowiedź, za którą nie poszło żadne realne działanie pojednawcze. Owszem, przez chwilę ożywione zostały kontakty dyplomatyczne, ale nie było resetu czy decyzji o prorosyjskim charakterze. Tymczasem, w czasach urzędowania wspomnianego wyżej kwartetu instytucje państwa polskiego zaangażowane były w realizację działań wzmacniających reżim w Mińsku utrzymywany przez Moskwę. Ich kulminacją była próba likwidacji niezależnego od Łukaszenki Związku Polaków na Białorusi pod podpowiedzianym przez tego sojusznika Putina pretekstem połączenia go z reżimowym odpowiednikiem. Wobec tych skrajnie antypolskich a prorosyjskich działań powiedzenie „ ciepły człowiek” jest mniej niż ledwie dostrzegalną błahostką.

Rzecz jasna tego czytelnik nie dowie się z artykułu Rokity, po jego lekturze może dojść do wniosku, że każdy ma coś za uszami, wszystko dawno zostało upublicznione ( tak przekonuje autor) zatem komisja to tylko element rywalizacji wyborczej. Taka kolejna odsłona „wojny polsko-polskiej”, którą straszona była opinia publiczna przy każdej dotychczasowej próbie naruszenia interesów Moskwy w Polsce. I rzeczywiście Rokita też straszy. Sugeruje, że prawdziwym celem powołania komisji jest pozbawianie prawa do piastowania funkcji publicznych i to aż przez 10 lat i ostrzega, że w takim razie postulat partii Jarosława Kaczyńskiego jest niebezpieczną zabawką przedwyborczą. Jaki przekaz płynie do opinii publicznej z tego artykułu? Taki, jaki zawsze płynął do niej wówczas gdy podejmowano próby rozmontowania postkomunizmu. Nie ma rosyjskich wpływów, nie ma prorosyjskich sił politycznych, są tylko kiepskie pomysły, które zaliczyli wszyscy. A skoro nie ma tematu, to po co nam komisja? Ona może być przecież niebezpieczna dla demokracji! Ile razy to słyszeliśmy i czytaliśmy. Rokita serwuje kolejną odsłonę dobrze już znanych manipulacji. I trudno na prawdę uwierzyć, by człowiek z duża wiedzą i doświadczeniem politycznym popełnił błąd, by miał „ kiepski pomysł”. To czysta dezinformacja. Z gatunku tych najbardziej bezczelnych, jakże często serwowanych opinii publicznej przez obrońców postkomunizmu w Polsce.

O konieczności powołania komisji, która zbada rosyjska strefę wpływu w Polsce pisałam wiosną tego roku. Na łamach "Gazety Polskiej" od miesięcy nawoływaliśmy do jej ustanowienia. Polska jest dziś bezpośrednio zagrożona agresją Moskwy, płacimy potężny koszt  polityki uzależnienia od rosyjskich surowców, podporządkowania się interesowi tego barbarzyńskiego państwa w wielu wymiarach. Polacy mają pełne prawo poznać nazwiska tych, którzy są za to odpowiedzialni. Dostać wiedzę o okolicznościach ich kontaktów z administracją ludobójcy, by móc się przed nim zabezpieczyć, by wyciągnąć wnioski na przyszłość, a jeśli będzie potrzeba wyeliminować winnych narażenia państwa na niebezpieczeństwo z możliwości piastowania stanowisk publicznych. Ujawnienie prawdy nie jest niebezpieczne. Niebezpieczne jest blokowanie jej upublicznienia. A trudno nie odnieść wrażenia, iż tylko o to tak naprawdę apeluje Rokita. 
 

 



Źródło: niezalezna.pl

#Donald Tusk #Jan Rokita #opozycja #komisja

Katarzyna Gójska