Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Polityka

Kampania między słowami. Świetlik: jak Niemcy ufundowali państwo polskie

Warto w kampanii wyborczej zwrócić uwagę na to, co zaszyte jest w tle wypowiedzi liderów koalicji rządzącej – jakie są ich podteksty. Najciekawszy pod tym względem wydaje się Radosław Sikorski, który próbuje dorobić do proniemieckiej i podległej linii politycznej tej władzy pewnego rodzaju ideologię, która łączy się często z tworzeniem mitologii. Że Polska zawdzięcza istnienie i sukcesy niemieckiemu sąsiadowi

W przypadku Rafała Trzaskowskiego, ale i jego szefa Donalda Tuska jest to prostsze. Trzaskowski przyjął od Tuska zasadę, że należy ludziom mówić to, co chcą usłyszeć, i nie trzeba nadmiernie dbać o spójność przekazu czy jego sprzeczności.

Reklama

Wystarczy co najwyżej przedstawić jakiekolwiek wytłumaczenie albo łącznik pomiędzy zupełnie wykluczającymi się komunikatami – który powtórzą potem medialni influencerzy władzy, czym zadowolą się bardziej „dociekliwe” grupy elektoratu.

Tęczowy ministrant

Sprawa nieco zaskakuje, bo akurat w tym elektoracie sprzeczności nadmiernie nie przeszkadzają. Dlatego Rafał Trzaskowski – niedawno jeszcze dbający przede wszystkim o rozwój świata LGBT na każdym warszawskim rogu, a także ze sprzyjającą neutralnością przyglądający się planom „dejanie­pawlyzacji” miasta – dziś okazuje się niemalże byłym ministrantem, którego na bieżąco szczególnie przenika duch papieski. Jeśli ktoś jednak oczekuje usprawiedliwienia tej oczywistej sprzeczności, to jest na szybko sklecone tłumaczenie, że Rafał Trzaskowski chce być prezydentem wszystkich Polaków. Potem następuje już zmiana tematu. Ot, cała metoda.

W sprawie polityki zagranicznej i swojego poparcia dla przyjmowania migrantów do Polski Trzaskowski po prostu ordynarnie łże, by po chwili zmienić temat. Jest to metoda zbliżona do sposobu Tuska, choć ten robił to w bardziej przekonujący sposób, a do tego umiejętnie łączył swoją narrację z atakami na przeciwnika. Rafał Trzaskowski podąża śladem premiera, ale wygląda na to, że świeżo zaangażowany specjalista od indukowania w kandydatów nienawiści – Igor Ostachowicz – ma sporo pracy do zrobienia. Podprogowa dehumanizacja przeciwnika i wysublimowana pogarda Tuska u Trzaskowskiego przechodzą w prostackie sypanie inwektywami.

Radek z Berlina

Ciekawszy jednak na tym tle jest Radosław Sikorski, który postanowił pójść dużo dalej niż Trzaskowski i Tusk. Jego przekaz to nie tylko bieżące podpowiedzi dla propagandzistów medialnych, ale wręcz próba budowy linii propagandowej sięgającej w głąb wieków, która ma usprawiedliwiać programowy serwilizm wobec Berlina reprezentowany przez ekipę Tuska. Sikorski próbuje napisać pewną opowieść, która ma być jego usprawiedliwieniem na lata – kto wie, może nawet rodzajem linii obrony w sporach przyszłych historyków, choć wymagałoby to od nich sporej dozy ahistoryczności. A może nawet – wymęczony trudami pełnienia ważnych funkcji i życia na wysokich obrotach – umysł naszego szefa dyplomacji sam potrzebuje usprawiedliwienia.

Na tę okoliczność powstaje najbardziej absurdalny i niezgodny z faktami mit, jaki można sobie w Polsce wyobrazić. Tezę, że w perspektywie tysiącletniej Polacy państwowość zawdzięczali dobrym relacjom z zachodnim sąsiadem, na twardo stawiali wyłącznie kolaboranci podczas okupacji niemieckich, ewentualnie pruscy jurgieltnicy – czyli opłacani agenci w I Rzeczypospolitej. Owszem, mieliśmy stronnictwa i linie proniemieckie czy proaustriackie pod zaborami, ale nawet one używały argumentu mniejszego zła – używał go zresztą przez pewien czas nienawidzący Rosji Józef Piłsudski. Radosław Sikorski na tym tle wprowadza nową jakość. Różni się od wyżej opisanych tym, że historię Polski zna dość zdawkowo, co przecież pozwala mu na postawienie najbardziej absurdalnej tezy, jaką można chyba wysunąć w odniesieniu do ziem polskich.

Podczas przemówienia Sikorskiego w Poznaniu usłyszeliśmy ni mniej, ni więcej a to, że to dzięki budowie dobrych relacji „z Zachodem” (czyli Niemcami) można było utworzyć państwo polskie. Oczywiście jest dokładnie odwrotnie – na co zresztą zwrócił uwagę Karol Nawrocki w łódzkiej hali Expo.

Celebrowany niedawno Bolesław Chrobry faktycznie miał przez pewien czas dobre relacje z niemieckim cesarzem Ottonem III, ale koronacja to sprawa ćwierć wieku późniejsza, którą poprzedzało kilkanaście lat walk z następcą Ottona, Henrykiem II – a uzyskaliśmy ją tylko dzięki śmierci cesarza i chaosowi w Niemczech. Bolesław wykorzystał moment, a papieska decyzja o koronowaniu nadwiślańskiego księcia powstrzymywała niemiecki „Drang nach Osten”. Powstrzymywała – ale nie kończyła. I to walka z nim znaczyła przede wszystkim piastowskie panowanie, wliczając w to walkę z Krzyżakami.

Gorzej niż Gomułka

Sikorski całkowicie wykręca kota ogonem – będąc samemu ignorantem, ale też licząc na brak wiedzy swojego odbiorcy. Do tego dochodzi Tusk, który na okoliczność tysiąc­lecia koronacji w swoim stylu obiecał „królowi Bolesławowi” kontynuację „Polski piastowskiej”. Pod tym względem to nawet Władysław Gomułka, składając podobne obietnice, mógł się przynajmniej odnieść do autentycznej antyniemieckości PRL w latach 60., a także do granic tego niesuwerennego państwa. Polska Tuska, podobnie jak jego linia, jest dokładnym zaprzeczeniem jego słów – ale w tym przypadku nie ma to znaczenia. U niego w poniedziałek może być po piastowsku, we wtorek po jagiellońsku, a w środę – tęczowy kosmo­polityzm. Zależy „dla kogo ta audycja”.

W przypadku Sikorskiego można zobaczyć pewną konsekwencję w tworzeniu historycznego usprawiedliwienia linii politycznej jego rządu. Tym łatwiejszego, że budowanego w warunkach kompletnej ignorancji historycznej ministra spraw zagranicznych. Tym bardziej absurdalnego, że opartego na tworzonej przez niego mitologii – stojącej w sprzeczności z faktami. Bo na gruncie faktów – zarówno historycznych, jak i obecnych – polityka zagraniczna tego rządu nie jest do obrony.

Źródło: Gazeta Polska Codziennie, niezalezna.pl
Reklama