W poprzedzającej ten artykuł notatce zatytułowanej „ZBiR z cicha rośnie” narzekałem, że ani polscy politycy, ani polskie media nie zwróciły należytej uwagi na rokowania przywódców Rosji i Białorusi odbyte w Soczi 8 grudnia w sprawie intensyfikacji procesu powołania wspólnego państwa, Związku Białorusi i Rosji, czyli ZBiR. Muszę więc oddać sprawiedliwość „Gazecie Polskiej Codziennie”, która chyba jako jedyna zajęła się poważnie wynikami tych rozmów.
Co prawda nie całkiem się zgadzam z analizą Petara Petrovicia („Rosja wciąż nie połknęła Białorusi”, „GPC” 09.12.19), w której stwierdza kategorycznie: „Rozmowy dotyczące pogłębienia integracji Białorusi z Rosją zakończyły się fiaskiem”. Bardziej przekonuje mnie zdanie innego publicysty kryjącego się pod pseudonimem Wódz, który również konstatując chwilowy brak definitywnych decyzji, podobnie jak ja ostrzega: „Jeśli Putin porozumie się z Łukaszenką, to prawie pewne jest, że będziemy mieli bezpośrednio przy wschodniej granicy rosyjskie czołgi, a to już zjawisko bardzo niebezpieczne” (tekst sąsiedni pt. „Wielka niewiadoma”).
Rosjanin, który wybrał tożsamość białoruską
Ponieważ 20 grudnia ma się odbyć kolejna tura rozmów Putina z Łukaszenką, których wynik rzeczywiście pozostaje wielką niewiadomą, postanowiłem sprawdzić, co na ten temat sądzą sami Białorusini. Mam tam wielu bliskich przyjaciół zarówno z racji tego, że ojciec mojej żony był znanym malarzem białoruskim, jak i dzięki temu, że młoda awangarda w sferze sztuk plastycznych właśnie przez Polskę wyszła na światowe areny w liberalnych latach 90., przed objęciem władzy prezydenckiej przez byłego dyrektora sowchozu. Wiele wówczas dyskutowaliśmy z czołowym przedstawicielem tego pokolenia, urodzonym w 1965 r. w Mińsku Arturem Klinowem, który przez lata był zajadłym przeciwnikiem dyktatury ciemniaków i obśmiewał ją często w swojej twórczości.
Klinow, z pochodzenia Rosjanin, wybrał tożsamość białoruską. Podpisuje się „Klinau” i w języku białoruskim pisze kolejne książki, a stworzony przez niego w 2002 r. por-tal internetowy Biełorusskij Partizan wywarł ogromny wpływ na młodsze pokolenie inteligencji twórczej Białorusi. Ponieważ nie miałem ochoty sprawdzać na własnej skórze, czy zostałem już przez Łukaszenkę wykreślony z czarnej listy, zamiast udać się do Mińska, wykorzystałem nowoczesne środki łączności, by poznać zdanie Artura.
Rozmiękła dyktatura
Po pierwsze stwierdził on, że zawarte już 20 lat temu i wciąż uzupełniane o kolejne akty porozumienie o powołaniu wspólnego państwa jest stosem makulatury o zerowej mocy formalno-prawnej i łatwo by się było Łukaszence z niego całkowicie wykręcić, gdyby nie potężna zależność gospodarki Białorusi od współpracy z Rosją. Jest to spowodowane zarówno całkowitym uzależnieniem od dostaw ropy i gazu z Rosji po preferencyjnych cenach, które przestarzały postsowiecki przemysł zżera w nadmiernych ilościach, jak i skutkiem zachodnich sankcji, w rezultacie czego ponad 50 proc. eksportu Białorusi trafia na rynek rosyjski. W tej sytuacji Moskwie łatwo jest naciskać coraz bardziej na zjednoczenie.
Klinau zwrócił także uwagę, że mimo trwających od 1994 r. autorytarnych rządów Łukaszenki sytuacja wewnętrzna w kraju znacznie się w ostatniej dekadzie zmieniła i nie pasuje już do niej tak chętnie przez zachodnie, w tym polskie, media używane określenie „dyktatura”. Obserwowana w ostatnich latach znaczna liberalizacja reżimu spowodowana jest zarówno tym, że Łukaszenka pojął, iż po zjednoczeniu stanie się dla Moskwy niepotrzebny i utraci dotychczasową władzę, jak i wzrostem świadomości tożsamości Białorusinów.
Zwykli Białorusini
W niedawnym uroczystym pochówku prochów przywódców powstania styczniowego w Wilnie liczny udział wzięli Białorusini, trzymając zakazane biało-czerwono-białe flagi z Pogonią. Klinau podkreśla, że to nie jakaś opozycyjna partia ich zmobilizowała i zorganizowała, to byli zwykli ludzie, często z prowincji, a nie przedstawiciele stołecznej opozycji inteligenckiej. To świadczy o tym, że idea samodzielności Białorusi – czyli kulturowej i politycznej odrębności od Moskwy – się rozszerza. Pozostałe dwie trzecie narodu, stanowiące dotychczasową bazę wyborców Łukaszenki, to po połowie partyjna, często prorosyjska nomenklatura oraz obojętna narodowo i politycznie konformistyczna część społeczeństwa. Dotychczas wspierała ona władzę, gdyż w porównaniu z drastycznym spadkiem poziomu życia zwykłego człowieka w Rosji – na Białorusi żyło się całkiem nieźle. W obecnej sytuacji, gdy ceny rosną skokowo i brak jest perspektyw na przyszłość, znaczna część tej milczącej większości może także przejść na pozycje narodowej suwerenności.
Agresja Rosji na Ukrainę otworzyła oczy
Klinau uważa też, że nie bez znaczenia na postawę zarówno administracji Łukaszenki, jak i zwykłych Białorusinów była agresja rosyjska na Ukrainę, co nawet najbardziej naiwnym otworzyło oczy na prawdziwe intencje „zjednoczeniowców” z Moskwy, którzy w istocie ponownie „zbierają ziemie ruskie” w nowe imperium. I tu Artur wygłosił najciekawszą moim zdaniem diagnozę – otóż wedle niego na Białorusi, w kontekście coraz większej świadomości neoimperialnych planów Rosji, wytwarza się syndrom narodowego zjednoczenia, poczucie potrzeby utworzenia swoistej twierdzy chroniącej państwo przed pochłonięciem go przez żarłocznego sąsiada. Klinau twierdzi, że właśnie wyrazem tej świadomości jest zaprzestanie przez reżim brutalnych do niedawna represji przeciw coraz bardziej masowym demonstracjom na ulicach Mińska, a z drugiej strony niewyrażana głośno gotowość nawet opozycyjnych kręgów do wsparcia władzy Łukaszenki w konfrontacji z ewentualną zbrojną interwencją Rosji. Co prawda w tym kontekście nieznana jest postawa armii, a tym bardziej miejscowego KGB, działającego w dawnym sowieckim stylu i mocno zinfiltrowanego przez zauszników Kremla…
Białoruski analityk Andriej Klimow, choć uważa, że Łukaszenka sprytnie sobie poradził podczas negocjacji w Soczi, potwierdza pośrednio diagnozę Artura Klinaua: „Po zakończeniu rozmów Łukaszenka powrócił do swego kraju z jego problemami ekonomicznymi i politycznymi, przed którymi nie skryje się w Soczi za szerokimi plecami Putina. Łukaszenka dostał czas na złapanie oddechu do 20 grudnia, ale i Putin nie będzie zasypiał gruszek w popiele, dlatego już w poniedziałek Łukaszenka będzie musiał przypomnieć sobie o Białorusinach, bowiem bez nas, bez naszego poparcia, nie uda mu się 20 grudnia pokonać Putina”.
Potencjalna rola Polski
Może Łukaszenka przypomni sobie nie tylko o współobywatelach Białorusinach, lecz także o najbliższych sąsiadach, którzy mogliby wesprzeć go w stawieniu skutecznego oporu Moskwie. Artur Klinau uważa, że kluczowa jest tu rola Polski, bliska współpraca gospodarcza między oboma krajami, która może stanowić dla Białorusi alternatywę. Tyle że poprzednie wolty białoruskiego prezydenta, to umizgującego się do Zachodu, to brutalnie się odwracającego w stronę Kremla, mocno zniechęciły nie tylko polską, lecz także unijną dyplomację do udzielania mu kolejnego wsparcia w rozgrywce z Rosją. Jeśli jednak Klinau ma rację, że Białoruś staje się obleganą twierdzą, może warto bynanowo przemyśleć kwestię polskiego wsparcia dla niej?
Trudno się bowiem oprzeć wrażeniu, że mury twierdzy Białoruś są już mocno nadwątlone, a co gorsza, jej fundamenty nie są oparte na twardym gruncie. Jeśli więc na razie pozostawieni sami sobie Białorusini nie wezmą się mocno za jej odbudowę i umocnienie, ZBiR naprawdę może wkrótce stanąć nad naszą granicą. Czy Polskę stać na to, by przypatrywać się temu bezczynnie?