Powstanie Warszawskie jak w soczewce pokazuje najtrudniejsze aspekty polskości; przeplatają się w nim heroizm i beznadzieja, wola życia i walki zmaga się z nieubłaganą rzeczywistością. Kłamstwa silnych przeważają nad prawdą słabych. A jednak spośród pożogi wyłania się wciąż to samo pragnienie wolności: politycznej, wspólnotowej, osobistej.
Spór o Powstanie Warszawskie miałby dziś zapewne inny kształt, gdyby po 1945 r. państwo polskie nie stało się satelitą Sowietów. Brak suwerenności wymusił dość oczywistą reakcję społeczną: odpowiedzią na pełną złej woli, dyktowaną lub podpowiadaną z Moskwy i dostosowaną do potrzeb komunistów opowieść o powstaniu była jego apologia, jako znak tożsamości tych, co pozostali wierni Niepodległej. Gdy głębiej spojrzymy na sprawę, patrząc z perspektywy samoświadomości polskiej wspólnoty, to zobaczymy, że przez dekady PRL wytworzył swoistą alternatywną rzeczywistość. Mówiąc językiem współczesnym: PRL był matrixem, w którym funkcjonowała niemała część społeczeństwa. Był pseudorzeczywistością właśnie w takim rozumieniu, jakie znamy ze słynnego filmu „Matrix”: przemożna wytworzona iluzja operująca fałszami miała uchodzić za prawdę. PRL-owska inteligencja do dziś przecież nierzadko jest odporna na nie-PRL-owski opis najnowszych dziejów Polski albo bardzo powoli się do niego przekonuje.
Matrix à la PRL
Po 1989 r. zaczęliśmy stopniowo wychodzić z matrixa – ale nie doświadczyliśmy gwałtownego przejścia do prawdziwych dziejów i samoświadomości polskiej. Wciąż mamy raczej do czynienia z niesamowitym przenikaniem post-PRL-owskiego matrixa i faktycznej polskiej realności, także historycznej. Wystarczy się zastanowić nad tym, jak powoli do naszego myślenia przenikają choćby powojenni autorzy emigracyjni, szczególnie londyńscy. A przecież to oni w znacznej mierze byli dziedzicami II Rzeczypospolitej. I to oni mogli na emigracji pisać o tym, co w kraju podlegało przepoczwarzeniu za sprawą potężnej, instytucjonalnej manipulacji aparatu ludowej władzy.
Propaganda PRL, z mniejszym lub większym natężeniem w różnych okresach, obejmowała właściwie każdą strefę życia publicznego, a choćby za sprawą edukacji formowała przecież również indywidualne nawyki myślowe Polaków. Dramatem rodzimych przemian jest również i to, że część opozycyjnych elit z czasów PRL właściwie już w latach 80., przy Okrągłym Stole i później, sama zajęła się legitymizowaniem przynajmniej pewnych elementów PRL-owskiego matrixu. Stąd choćby wysoka pozycja Czesława Kiszczaka, Wojciecha Jaruzelskiego i Jerzego Urbana wśród części opiniotwórczych liberalnych inteligentów z III RP. Im dłużej zresztą myślę o sprawie dekomunizacji ulic, tym bardziej jestem przekonany, że byłym PPR-owcom takie honory się nie należą, a pomniki przyjaźni polsko-sowieckiej nie tyle powinny ulec fizycznemu zniszczeniu, co opatrzone odpowiednimi komentarzami trafić do właściwych muzeów. Może nawet Muzeum Historii Polski powinno mieć w przyszłości stosowną ekspozycję pod tytułem „Matrix à la PRL”.
Spory wśród emigracji
Gdybyśmy po II wojnie światowej odzyskali suwerenne państwo, spór o Powstanie Warszawskie z pewnością byłby nie mniej, jeśli nie znacznie bardziej gwałtowny, niż to miało miejsce pod stalinowskim nadzorem. Bądź co bądź w łonie elit politycznych, społecznych i kulturowych II RP również w czasie wojny istniały bardzo silne konflikty, nierzadko skutkujące wykluczeniem osób kojarzonych z klęską wojskową z emigracyjnego życia publicznego i politycznego. Bardzo interesujący obraz tego stanu rzeczy, niczym w soczewce, daje wydana niedawno książka „Wyspa Węży” Małgorzaty Szejnert. W Szkocji na wyspie Bute istniał w czasie wojny obóz odosobnienia dla polskich oficerów prowadzony przez... polskie władze wojskowe. Trafiali tam wszyscy, którzy z woli gen. Sikorskiego nie okazali się godni walczyć w polskiej armii. Trafili tam choćby były przedwojenny premier Marian Zyndram-Kościałkowski, dowódca Armii „Prusy” gen. Stefan Dąb-Biernacki, wojewoda śląski i przewodniczący ZHP Michał Grażyński.
Nie ma się tym co gorszyć: polska społeczność na emigracji na Zachodzie nie była przecież idealna, poszczególne środowiska polityczne toczyły bardzo ciężkie nieraz boje zarówno o rząd dusz, jak i bezpośrednie wpływy na ówczesną politykę. Ale ich tożsamość konstytuowała bardzo istotna cecha: niezależność od Moskwy i potencjalna zdolność oraz pragnienie odbudowania po wojnie suwerennego państwa. We własnym kraju z całą pewnością doszłoby do ostrej polemiki wokół Powstania Warszawskiego. Ale jej prawomocność, sens i wartość byłyby zupełnie inne niż w realiach zależności od Sowietów. Gdyby wówczas Polacy mogli pełnym i wolnym głosem mówić o samych sobie, dziś byliśmy – także pod względem wyobrażeń społecznych – kulturowo w zupełnie innym miejscu. W pewnym sensie niewyobrażalnym, należącym do historii, która się nie zrealizowała.
Nie przytłoczą szacunku
Musimy sobie o tym nieustannie przypominać, również przeciw wyznawcom pedagogiki wstydu i przeciw tym, którzy świadomie deprecjonują albo ignorują polską tożsamość tak silnie opartą na historii. Musimy sobie uświadamiać, że toczymy suwerenną dyskusję o powstaniu z kilkudziesięcioletnim opóźnieniem, coraz częściej żegnając ostatnich jego uczestników. Wielu z nich pozostało zawsze wiernymi Niepodległej i to im winniśmy nie tylko ogromny szacunek, ale i delikatność, gdy mówimy o sprawach tak dla nich bliskich. Równocześnie docieramy do coraz nowych pokładów pamięci. Mamy szczęście, bo dziś żyjące pokolenia mogą korzystać z pracy suwerennych polskich instytucji zajmujących się choćby badaniem dziejów i propagowaniem wiedzy o nich.
Nie zapominajmy i o tym, że współczesna debata publiczna jest niesamowicie skomercjalizowana. Dlatego nierzadko najlepiej sprzedają się tezy kontrowersyjne, przerysowane i ocierające się o skandal. Bardzo różni „demistyfikatorzy” i „odbrązawiacze” świetnie funkcjonują na rynku księgarskim właśnie dlatego, że część publiki lubi przekaz godzący w pamięć uszlachetnioną czy po prostu: negujący bardziej stonowane opisy rzeczywistości, także czasu powstania. Jedni celują w ostre krytyki Powstania Warszawskiego czy szerzej: w całą XIX-wieczną polską insurekcyjną tradycję. Inni specjalizują się w antypolskich stereotypach dotyczących czasu II wojny światowej, które pozwalają anglojęzycznej opinii publicznej zachowywać dobre samopoczucie w kwestii pamięci o tamtych czasach.
Najważniejsze jest jednak to, że dziś państwo polskie może mówić własnym nieskłamanym głosem. Wolność przenika się z pamięcią, również pamięcią narodową. Ale nawet gorzkie słowa nie przytłoczą naszej czci i szacunku dla powstańczej Warszawy i dla wszystkich, co walczyli o jej prawdziwą wolność.