Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Czas docenić mniejsze miasta

Są w Polsce interesujące tematy, które rzadko stają się inspiracją do szerokiej debaty publicznej.

Są w Polsce interesujące tematy, które rzadko stają się inspiracją do szerokiej debaty publicznej. I są teksty, które stanowią świetny punkt wyjścia do takich dyskusji, ale nie są szerzej komentowane. Myślę teraz o artykule „Ile w Polsce powinno być miast?”, pióra Rafała Matyi, opublikowanym w lipcowym numerze internetowego miesięcznika „Nowa Konfederacja”.

Pozwolę sobie na rekonstrukcję głównych tez politologa. Zwraca on uwagę, że kwestia rozwoju miast nie stanowi w Polsce tematu politycznego, rzadko też zajmuje autorów rządowych strategii rozwojowych. A przecież miasta także są „polityczne”: budowa Gdyni, Stalowej Woli, Nowej Huty to była decyzja polityczna, znaczna rozbudowa Żor to również była decyzja polityczna, tworzenie nowych organizmów miejskich na bazie starych struktur (Bielsko-Biała, Kędzierzyn-Koźle) to także były decyzje polityczne. Matyja stwierdza jasno: „jako państwo budujemy połączenia komunikacyjne, zmieniamy statusy administracyjne, budujemy i znosimy instytucje, ale udajemy, że nie ma to wpływu na układ przestrzenny kraju i warunki rozwoju miast”.

Warszawa kontra reszta miast?

Jak określić, które miasta są politycznie ważne? W Polsce sprawa jest jasna: to przede wszystkim Warszawa, miasto wielkiej polityki i ambasad, wysokich urzędów, międzynarodowego biznesu, miasto mediów głównego nurtu. Warszawocentryzm to potężny polski problem, o którym nie wypada głośno mówić – no i jak o nim mówić, skoro wszystkie nici decyzyjne tam się właśnie skupiają? Odpowiedzią mogłaby być deglomeracja, czyli rozproszenie głównych siedzib ważnych instytucji po mniejszych ośrodkach, ale i o tym mało się w Polsce mówi. Warszawa lubi narzekać, że różne grupy zawodowe paraliżują miasto w czasie swoich protestów, ale jakoś nie chce nikomu oddać instytucji, które tak tłumnie ściągają protestujących. Nie tak mała część stołecznej opinii publicznej chętnie źle mówi o „słoikach”, ale bardzo potrzebuje ich rąk do pracy.

Krajowa Polityka Miejska (rządowy dokument poświęcony rozwojowi polskich miast) wymienia 18 miast wojewódzkich wartych politycznej/strategicznej uwagi. Ponadto mamy w kraju 380 ośrodków na prawach powiatów oraz powiatów, które są chronione przez politykę rządu na poziomie „pewnych stabilnych reguł”. Miasto wojewódzkie miastu wojewódzkiemu nierówne: różnica potencjałów Krakowa i Opola jest znaczna, mimo że formalnie mają ten sam status. Ponadto Matyja zwraca uwagę, że silne metropolie nie powinny się żywić kosztem województw, których są stolicami, ale kosztem Warszawy, która skupiła wszystkie niemal funkcje stołeczne: „skupiła je, mimo że – inaczej niż w Budapeszcie, Wiedniu czy Paryżu – nie mieszka tam wcale spory odsetek ludności kraju”.

Krzywda Radomia

Są też w Polsce ośrodki, którym politycznie wyrządzono znaczną krzywdę – odbierając status miast wojewódzkich. To chociażby Częstochowa, Leszno, Radom. O tym ostatnim mieście, dziś podobnie jak Łódź pełniącym rolę „inkubatora zasobu ludzkiego” dla Warszawy, swego czasu przeprowadziłem obszerny wywiad na łamach „Nowego Obywatela”. Moim rozmówcą był dr Łukasz Zaborowski, ekspert Instytutu Sobieskiego. Pozwolę sobie na dłuższy cytat, który dobrze ujmuje to, co dzieje się w tym dużym przecież mieście, które w mediach rokrocznie ma swoje 5 sekund w rocznicę Czerwca ’76: „Bezrobocie wynosi tutaj ponad dwadzieścia procent, według oficjalnych danych. To wartość najwyższa dla polskich miast, które mają powyżej stu tysięcy mieszkańców. W czasach PRL Radom był wielkim ośrodkiem przemysłowym. To był przemysł wysokiej klasy: precyzyjny, maszynowy, elektromaszynowy, zbrojeniowy. »Za komuny« Radom tym przyciągał nowych mieszkańców. Uchodził wówczas za miasto dość atrakcyjne właśnie dlatego, że można było tu znaleźć »dobrą robotę«. Ponad dwadzieścia lat temu prawie wszystkie te zakłady upadły: albo same z siebie, albo ktoś im pomógł. Nie było żadnej sensownej restrukturyzacji. Nagle się okazało, że nasze miasto nie ma żadnej ważniejszej funkcji. A każdy ośrodek musi pełnić jakąś funkcję, inaczej staje się zbędny i zbędni stają się w nim ludzie. Radom nie posiada takowej, ponieważ przez ostatnie dekady nie inwestowano w miasto choćby jako ośrodek usługowy”.

Zaborowski wskazywał na jeszcze jedną kwestię. Jego zdaniem nie ma w Polsce drugiego dużego miasta tak zaniedbanego pod względem infrastruktury społecznej. Brakuje tam specjalistycznych szpitali, nie istnieje sieć wyższych uczelni, niewiele jest ośrodków wyższej kultury, nie ma specjalistycznych urzędów wyższej rangi, które także zostały z Radomia wyprowadzone. A to przecież są istotne elementy, które przyciągają ludzki kapitał: „żeby wytworzyć własne, lokalne elity, potrzebują warstwy kreatywnej, inteligencji technicznej i humanistycznej, ambitnych i wykształconych kadr w administracji, lokalnych liderów większego biznesu”.

Lokalny kapitał potrzebny od zaraz

Kwestię wzmocnienia/odbudowania kapitału ludzkiego w mniejszych ośrodkach miejskich podnosi również Rafał Matyja na łamach „NK”. Jego zdaniem podstawą nowej polityki miejskiej mogłoby się stać powszechne „prawo do miasta”, czyli taka perspektywa polityczna, która traktowałaby sieć miast jako istotny zasób cywilizacyjny i rozwojowy. Potrzebujemy policentryczności, która z jednej strony wzmocniłaby Polskę B, która uczyniłaby rozległe obszary rodzimej prowincji (wschodniej, zachodniej, północnej, południowej i centralnej) matrycą kapitału ludzkiego, z drugiej „stałaby się jednym z kluczowych atutów w grze o europejskie i globalne przewagi”.

Piękna wizja, ktoś powie, ale jak ją osiągnąć? Zdaniem naukowca w Polsce obok blisko 250 ośrodków powiatowych chronionych ogólną polityką rządu powinno istnieć od 50 do 60 miast, którym dedykowano by odpowiednie wsparcie rozwojowe, oczywiście w porozumieniu z samorządem lokalnym i regionalnym. Tego typu plan wsparcia musiałby uwzględniać ich specyfikę oraz celowo wzmacniać ich ponadlokalne funkcje. Dodatkowo, należałoby wskazać niewielką grupę miast, które stałyby się beneficjentami decentralizacji przenoszącej różnorakie instytucje centralne poza stolicę.

Spójrzmy prawdzie w oczy: realizacja tego typu strategii jest niezbędna jako element służący zatamowaniu krwotoku emigracji zarobkowej. Nie tylko moje roczniki, dziś blisko czterdziestoletnie, dobrze wiedzą o tym, że często jedynie wyprowadzka do Warszawy daje szanse na lepszy byt. Tak się nie da na dłuższą metę modernizować kraju, za sprawą ciągłego drenażu „ludzkiego zasobu” z prowincji do stolicy. Nawet jeżeli dodamy do tego Wrocław czy Kraków – to wciąż za mało, szczególnie gdy np. wciąż wykrwawia się Opolszczyzna. Albo odbudujemy potencjał polskiej prowincji, albo zostaniemy z wyspami dobrobytu pośród morza cywilizacyjnego niedorozwoju.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#słoiki #Warszawa #Radom #małe miasta #miasta

Krzysztof Wołodźko