Dwujęzyczna polsko-rosyjska nazwa Lwowskiej Republiki Ludowej jest absurdem historycznym, który mógł się zrodzić tylko w moskiewskiej głowie. Jest to więc dzieło Rosji. Cel jest oczywisty – skłócić nas z sąsiadami i podporządkować sobie. Każdy, kto przykłada rękę do tego dzieła, jest zdrajcą.
Pod koniec stycznia pojawił się profil facebookowy pod dwujęzyczną nazwą Wileńska Republika Ludowa/Виленская Народная Республика. Można by go potraktować wzruszeniem ramion, gdyby 30 stycznia o istnieniu tej inicjatywy nie poinformowała agencja RIA Nowosti, dodając jeszcze informację o powstaniu analogicznego profilu Łatgalskiej Republiki Ludowej (Латгальской Народной Республики) – z nazwą wyłącznie w języku rosyjskim. Następnie pojawiła się Lwowska Republika Ludowa/Львовская Народная Республика – znów dwujęzyczna, polsko-rosyjska.
Divide et impera – dziel i rządź
Ta stara rzymska zasada jest dobrze znana rosyjskiej polityce zagranicznej. Doświadczała jej Rzeczpospolita Obojga Narodów, w której Moskwa podsycała waśnie, ukazując się Zaporożcom, innowiercom, a wreszcie skorumpowanym oligarchom magnatom i uwodzonej przez nich niewykształconej szlachcie gołocie jako ostoja ich praw, „starodawnej złotej wolności” i cnót konserwatywnych. Potem podobnie postępowała wobec Gruzji, którą „zaopiekowała się” na blisko 200 lat, i wobec imperium osmańskiego, wyzwalając Słowian i prawosławnych. Jak pisał Maurycy Mochnacki: „Moskwa, będąc u siebie do szpiku konserwatywną, na zewnątrz prowadzi politykę rewolucyjną”. Wobec II Rzeczypospolitej kontynuowała tę tradycję „wspierając ruchy wyzwoleńcze”: białoruski, ukraiński, litewski i niemiecki. Uderzając do spółki z III Rzeszą w 1939 r. na Polskę, „wzięła w opiekę” Białorusinów i Ukraińców i „wyzwoliła” Wilno dla Litwinów. W listopadzie 1939 r. zaś „wyzwalała lud pracujący Finlandii od ucisku burżuazyjnego rządu””.
Rosja zawsze wszystkich „wyzwala” i „bierze w opiekę”, „ujmując się za pogwałconymi prawami wszelkich uciśnionych”. „Wyzwalała” już Wilno od Polaków dla Litwinów i Lwów od Polaków dla Ukraińców. Czemuż by nie miała zrobić teraz odwrotnie? Wszak i tak wszyscy – i „wyzwalani”, i „okupanci” – kończą razem w moskiewskiej niewoli.
Ogniowaja padgatowka nastupljenia
„Ogniowe przygotowanie natarcia” – ten rosyjski termin wojskowy to dobra przenośnia na określenie akcji dywersyjno-propagandowej, z którą mamy do czynienia, a w której widać rękę Moskwy. W „Codziennej” z 24 czerwca 2014 r. pisałem: „Czy możemy mieć pewność, że Putin nie wyśle swoich specnazowców jako »wyekwipowanych w sklepach z militariami« litewskich »Polaków« do walki o »regionalizację Litwy«”. Nie, nie możemy. Ewentualna rosyjska agresja na Litwę czy na Łotwę wymagałaby przecież propagandowego przygotowania i uzasadnienia. Agresja na Ukrainę już jest w toku. W interesie najeźdźcy leży zaś, by ofiarę izolować i skłócić z sąsiadami. Rosja podejmuje takie próby nieustannie – dość wspomnieć jej propozycje rozbiorowe kierowane pod adresem Polski, Rumunii i Węgier. Kagebiści Putina nie są naiwni, nie wierzą, że nas skuszą, ale zasianie nieufności między narodami – dawnymi (przyszłymi?) ofiarami moskiewskiej agresji – ułatwia grę Kremla: utrudnia zjednoczenie do wspólnej obrony zagrożonych nią państw. Temu służą kolejne fantomy „republik ludowych”. Musimy je traktować jako potencjalne przygotowanie agresji.
Wojna propagandowa to też wojna
Dla agresora propagandowe przygotowanie ekspansji jest zadaniem o kluczowym znaczeniu politycznym. Niemiecka inwazja na Belgię w 1914 r., bez cienia uspra-wiedliwienia jej jakąkolwiek racją moralną, ułatwiła szybkie wejście Wielkiej Brytanii do wojny. Umiejętne manipulowanie hasłem samostanowienia narodów i obrony mniejszości narodowych było zaś istotnym składnikiem bezkrwawych podbojów Hitlera w roku 1938. Przypominam te przykłady, by podkreślić, że nie jest tak, iż liczą się tylko „armaty i bagnety”, a reszta to „gadanie bez znaczenia”. Ewentualna agresja rosyjska na Litwę, ubrana w kostium polskiej rebelii, dawałaby agresorowi roz-liczne korzyści. Rosja jest niewiarygodna i pewnie nikt by jej nie uwierzył, ale niektórzy chcieliby wierzyć, a w polityce to wystarczy. Zmanipulowani przez agenturę rosyjską polscy i litewscy „narodowcy” skoczyliby sobie do oczu, a pierwsi zabici zamąciliby w głowach opinii publicznej obu krajów, utrudniając ich rządom właściwą reakcję. Ci sojusznicy z NATO i z UE, którzy marzą o „strategicznym partnerstwie z Rosją”, uznaliby, że to świetny pretekst, by oświadczyć, iż to konflikt pol-sko-litewski, do którego – niczym do sporów grecko-tureckich, jako międzysojuszniczych – NATO nie powinno się wtrącać. Groźbę rozwoju sytuacji w tym kierunku trzeba więc złamać z całą stanowczością. Cena zaniedbania może być bardzo wysoka.
Donbas, Wileńszczyzna, Łatgalia, Galicja
Agresja rosyjska na wschodnią Ukrainę przebrana została w kostium „republik ludowych” ługańskiej i donieckiej. Rosyjscy specnazowcy byli już „autochtonami” Naddniestrza, Osetii Płd., Abchazji, Krymu, Donbasu, mogą więc stać się „autochtonami” Wileńszczyzny, Łatgalii czy Galicji, jeśli tylko dostaną taki rozkaz. Nieodpowiedzialna i szkodliwa dla samej Litwy polityka rządów w Wilnie wobec mniejszości polskiej w ostatnich 25 latach wyrządziła, ku radości Moskwy, poważne szkody stosunkom polsko-litewskim. Szef AWPL Waldemar Tomaszewski przypiął zaś w ramach swojej kampanii wyborczej wstążkę grigorijewską – symbol poparcia dla rosyjskiej rebelii – czym uwiarygodnił ewentualną grę Putina. Obie strony tańczą taniec ułożony na Kremlu i myślą, że działają patriotycznie. Wileńska Republika Ludowa powinna otrzeźwić każdego. Kto nie przejrzy na oczy, powinien być traktowany tak przez Polskę, jak i przez Litwę jako wróg śmiertelny naszej niepodległości. Podobnie każdy, kto będzie się podniecał rzekomą perspektywą „odzyskania Lwowa”, albo zmądrzeje, albo służby państwa polskiego powinny go skutecznie zneutralizować. Żarty się skończyły. W Donbasie leje się krew. Tworzone pod skrzydłami Rosji „republiki ludowe” nic innego nikomu nie przyniosą.
Cały tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie"