Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Karmazyn i Róż

Współczesnych targowiczan przepaja strach przed odpowiedzialnością za katastrofę smoleńską. Stąd pilna potrzeba wyprodukowania własnych bezrefleksyjnych zwolenników, którzy pójdą kłaniać się dziwnemu „bożkowi" z czekolady, mającemu uchodzić za narodo

Współczesnych targowiczan przepaja strach przed odpowiedzialnością za katastrofę smoleńską. Stąd pilna potrzeba wyprodukowania własnych bezrefleksyjnych zwolenników, którzy pójdą kłaniać się dziwnemu „bożkowi" z czekolady, mającemu uchodzić za narodowe godło.
 
Ukochanym kolorem szlachty polskiej był czerwony. Dlatego to czerwień właśnie była najczęstszym kolorem herbów, a karmazyn lub amarant (czyli tonacja malinowa) uważano za tej barwy szlachetniejszą odmianę. Dlatego też mówiono na naszych herbowych „karmazyni". Jednak amarant widziany na naszych proporcach nie był nigdy kolorem różowym. Każdy ułan pewnie padłby z konia, widząc masy baloników w kolorach pokoju dziewczęcego, jakie unosiły się w dzień narodowych barw przed Pałacem Namiestnikowskim (jakże ciągle aktualna nazwa – czasem aż zdaje się, jakby na powrót w nim zamieszkał gen. Zajączek). Różowe baloniki, orzeł co wszystko może, ulepiony z czekolady i różowe okulary do patrzenia w świetlaną przyszłość przymrużonym okiem – wszystko się zdawało, jak kolejna przygoda Alicji w Krainie Czarów. I pewnie można by się tylko z tego śmiać, gdyby nie fakt, że cała ta akcja, wraz ze sposobem obchodzenia święta 3 Maja, stanowiły element dobrze przemyślanej propagandy i dezinformacji bazującej na manipulacji historią oraz emocjami Polaków.
 
Przebudzony patriotyzm
 
Po katastrofie smoleńskiej to właśnie ulica na powrót stała się miejscem manifestowania patriotyzmu i żądania prawdy. To na Krakowskim Przedmieściu miesiąc w miesiąc upamiętnia się ofiary katastrofy smoleńskiej. To na marszach prawicowych i konserwatywnych środowisk gromadzą się dziesiątki i setki tysięcy ludzi. Nie można tego nie dostrzegać. I środowiska dzierżące władzę widzą to i analizują. A co ważne – tego zjawiska tworzenia się silnej wspólnoty narodowej – po prostu się boją. Pierwszy element tego strachu był widoczny już w czasie pochówku śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Zdjęcia pokazujące rozmodlone, wzruszone tłumy, całe ludzkie rzeki płynące ulicami i trzymające polskie flagi, polskie rodziny zgromadzone obok siebie i przeżywające wspólnie ten sam dramat, te same uniesienia i ten sam smutek i żal stały się niebezpieczne. Gdyż żal i smutek może przerodzić się w gniew. Ten zaś – w prosty sposób doprowadzić do zmiany władzy. I zaczęło się – wtedy właśnie pękło sztucznie utrzymywane przez chwilkę tylko, mamiące wszystkich poczucie „jedności w żałobie". Na powrót został uruchomiony młyn oszczerstw i kłamstw, którym postanowiono zmielić wszelkie ziarna samodzielnej myśli i wypluć w formie mączki i papki mainstreamowej.
 
To właśnie poprzez wspólne upamiętnianie rocznic, pielęgnowanie pamięci o przeszłości, kultywowanie tradycji narodowych i wyzwoleńczych Polska nigdy nie dawała zgasić swojego ducha. Wystarczy prześledzić smutne losy naszej Ojczyzny w wieku XIX – tam nic nie umiera, tam wszystko jest czczone i noszone na sercu, jak relikwia. Wtedy przecież pamiętano o rocznicach takich, jak choćby unii w Horodle i bardzo uroczyście je obchodzono. Nie wspominając o rocznicach powstań czy datach zgonów zasłużonych Polaków. Na tym właśnie, na zbiorowej pamięci, budowano tożsamość i poczucie wspólnoty, którego nie mogły złamać żadne zakazy, dzielenie granicami czy przypisywanie obcych obywatelstw. Polak pozostawał Polakiem…
 
Lęk przed silną Polską
 
Dzisiaj do tych wszystkich dawnych tradycji tożsamościowych odwołują się środowiska patriotyczne i prawicowe. I po prostu je widać. A z tego względu, że je naprawdę widać, to i wzbudzały i nadal wzbudzają one naturalną wściekłość i lęk u tych, którzy opierają swoją władzę na technikach manipulacyjnych.
 
Próba takiej techniki to choćby przemówienie prezydenta Komorowskiego z okazji rocznicy Konstytucji 3 maja. Trzeba jej się przyjrzeć – to doskonały przykład, jak kilkoma zdaniami rzuconymi z uśmiechem spod wąsa dobrego „wuja" – można próbować zakręcić historyczną prawdą, jak kołem fortuny: a nuż wypadnie na nasze i ludzie dadzą się złapać?
 
Otóż pan prezydent, raczył zauważyć w swojej mowie, iż on i jego środowisko patriotyczne to dziedzice tradycji Ustawy Majowej, zaś cała prawica to (dla rymu pewnikiem, bo Wielki Gajowy lubi rymować) współczesna Targowica. Gdyż to Targowica była zachowawcza i konserwatywna (morał dodatkowy ma być taki, że co konserwatywne, to nienowoczesne – myśl godna zapisania złotą czcionką w Centrum Nauki Kopernik).
 
Nic to, że prawda historyczna była taka iż, głównym celem Konstytucji była naprawa chorego państwa, które utraciło suwerenność wobec Rosji. Nic to, że Targowiczanie właśnie łasili się w Petersburgu do carycy dyktującej im zapisy konfederacji. Nic to wreszcie, że potem wkroczyli do własnego kraju na czele wojsk carskich, by walczyć z patriotami. Obecnie można sprzedać każdą tezę, jeśli się ją wypowie z odpowiednim nastroszeniem wąsów.
 
O prawdziwej analogii
 
Jednak jest to tym bardziej przerażające, że biorąc pod uwagę taką właśnie analogię do czasu Konstytucji 3 maja i dwóch ostatnich rozbiorów, kogo widzielibyśmy dzisiaj jako rosyjskiego alianta? Kto pod rękę z Władimirem Putinem przyglądał się szczątkom samolotu leżącego na wschodniej rubieży lotniska Siewiernyj, a potem pozwolił Rosjanom dosłownie na wszystko? Czemu? Czyżby dlatego, że leżało to w jego interesie? W jakim? No właśnie – wystarczyło popatrzeć na tłumy obecne na ulicach zaraz po tragedii smoleńskiej, na tysiące ludzi oddających cześć śp. Prezydentowi Kaczyńskiemu w czasie jego pogrzebu. Ten sam lęk, który zrodził się wśród naszych autentycznych współczesnych targowiczan trwa do dzisiaj. Podsyca go strach przed odpowiedzialnością. I stąd właśnie ta pilna potrzeba wyprodukowania własnej „ulicy", własnych zwolenników – automatów, które założą różowe okulary, w ręku ścisną różowy balonik i zupełnie bezrefleksyjnie pójdą w „patriotycznym" marszu, by kłaniać się dziwnemu „bożkowi" z czekolady, mającemu uchodzić za narodowe godło.
 
Długosz napisał w swoich annałach, że po zabójstwie Przemysła II, do którego ponoć przyczynił się ród Nałęczów, odebrano im dwa zaszczyty – prawo stawania do boju w pierwszym szeregu rycerstwa i prawo noszenia czerwieni. To prawo przywrócił im dopiero, za różne zasługi dla kraju Kazimierz Wielki.
 
Współcześni „Nałęczowie" prawo noszenia czerwieni odebrali sobie sami. I przyodziali się w kobiecy róż. Niech im służy. W Krainie Czarów. My w Polsce nadal mamy Czerwień i Biel.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Tomasz Łysiak