PiS albo śmierć – to podstawowa dewiza Platformy.
Bez silnika propagandowego, jakim jest spór PO z PiS-em, członkowie Platformy nie potrafią żyć. Każdy temat, czy to służba zdrowia, gospodarka, bezrobocie, czy prawa obywatelskie – władza sprowadza do tego sporu. Cywilizacyjnego – bo jak już wielokrotnie dowiódł Niesiołowski i inne Palikoty – elektorat PiS-u to ludzie gorszego rodzaju. „Mohery" – jak kiedyś pogardliwie określił parę milionów Polaków obecnie urzędujący premier.
Wczoraj na debacie nad odwołaniem ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza zastosował on ten sam znany od pięciu lat zabieg. Usłyszeliśmy w Sejmie ministra pokrzykującego na opozycję. W ferworze zaczął od słów o IPN-ie, CBA, Mirosławie G. i „zamykaniu ludzi" (za in vitro). Standard: za wszystko i wszędzie winne jest PiS, a czas zatrzymał się w 2007 r. W pewnym momencie aż trudno było się zorientować, czy jest to debata nad odwołaniem Arłukowicza, czy delegalizacją Prawa i Sprawiedliwości. Byłem wczoraj w Sejmie, popatrzyłem na pielęgniarki, które siedziały na sali plenarnej. Zrobiło mi się tych pań po ludzku żal.
Niestety, minister Arłukowicz poważny temat zamienił w propagandowy cyrk.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Samuel Pereira