Już dawno żadna pomyłka w druku nie wzbudzała takich emocji, jak brak felietonu redaktora Michała Rachonia w "Gazecie Polskiej". Przez pomyłkę w gazecie wydrukowano za to dwa felietony redaktor Katarzyny Gójskiej. Co to oznacza? Jakie będą tego konsekwencje? I w końcu - kiedy dowiemy się, co chciał przekazać Michał Rachoń? Wszczęto dziennikarskie śledztwa, a my uspokajamy: nie bójcie się, felieton jest. Na portalu Niezalezna.pl!
W ostatnim numerze tygodnika "Gazeta Polska", w wyniku błędu w drukarni, omyłkowo wydrukowany został ten sam felieton - tekst redaktor Katarzyny Gójskiej znajdował się na sąsiednich stronach. Zabrakło natomiast felietonu redaktora Michała Rachonia.
Dość nieoczekiwanie, pomyłka, jaka nastąpiła w drukarni, zyskała spory rozgłos. Padły powszechne zapytania: gdzie jest felieton Michała Rachonia? Fani dobrego pióra redaktora nie mogli zapewne pogodzić się z faktem, że tym razem nie dane było im przeczytać felietonu. Inni wskazywali z kolei, że tekst redaktor Gójskiej był tak dobry, że trzeba go było wydrukować dwa razy. Czyżby czas kończący się Donaldowi Tuskowi liczył się podwójnie?
Tekst tak dobry, że trzeba go wydrukować dwa razy pic.twitter.com/Elukv8445R
— Wojtek Szacki (@szacki) September 15, 2021
W poszukiwaniu zaginionego materiału Michała Rachonia zaangażowane zostały też inne media. - Co się stało z felietonem? - na to pytanie próbowali odpowiedzieć dziennikarze śledczy press.pl. W tym celu poczynili daleko idące ustalenia, wskazując, że redaktor Michał Rachoń to prywatnie mąż redaktor Katarzyny Gójskiej. Mimo tych przełomowych faktów, nie udało się ustalić, gdzie się podział tekst męża, to znaczy redaktora Rachonia.
- Felieton pod tytułem "Tuskowi kończy się czas" miał pojawić się jedynie na s. 104 tygodnika, na sąsiedniej miał być tekst Michała Rachonia, prywatnie męża Katarzyny Gójskiej. W związku z błędem redakcji tak się jednak nie stało. Przedstawiciele redakcji nie odpowiedzieli na pytania "Press", z czego wynika pomyłka ani czy tekst Rachonia zostanie opublikowany w innej formie
- napisano na stronie press.pl. Spieszymy z odpowiedzią na pytania zawarte w tej wnikliwej analizie.
Komisja Europejska wystrzeliła kolejną salwę w stronę Polski w związku ze sporem, który dotyczy naszego wymiaru sprawiedliwości, a szerzej tego, czy nasz kraj, czy UE ma mieć prawo ostatniego głosu w sprawie obowiązujących w Polsce przepisów.
Dwa sygnały, jakie wysłane zostały w stronę Polski, sprowadzają się do tego problemu. Jednym z nich jest oczywiście wniosek do TSUE o ukaranie Polski za nie wykonywanie orzeczenia TSUE w sprawie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Jednak ważniejszy jest drugi, który nie ma charakteru decyzji żadnego organu, a jest sygnałem czysto politycznym.
Chodzi o słowa komisarza Paolo Gentilioniego, który stwierdził, że Polska nie otrzymała dotychczas akceptacji Krajowego Planu Odbudowy, ponieważ polski premier rzucił przed Trybunałem Konstytucyjnym wyzwanie zasadzie prymatu unijnego prawa nad krajowym. W tym samym tonie kilka tygodni wcześniej utrzymany był bezczelny list wysłany przez innego komisarza Didier Reyndersa, który żądał, aby polski premier wycofał pytanie, jakie skierował do TK. Unijni federaliści uważają zasadę prymatu unijnego prawa nad krajowym za dogmat. Tyle tylko, że jest on już dawno dogmatem kwestionowanym, i to nie tylko przez eurosceptyków czy zwolenników unii narodów, lecz przez sądy konstytucyjne blisko 1/3 państw UE. W wielu wypadkach łączy się to bezpośrednio z kwestionowaniem prawa Trybunału Sprawiedliwości UE do wydawania orzeczeń, które naruszają zasady konstytucyjne państw członkowskich. Kilka z nich na tej podstawie… nie wykonuje orzeczeń TSUE. Wśród nich znajdują się między innymi Francja, Hiszpania i Niemcy.
We Francji sprawa dotyczyła walki z terroryzmem i unijnym wyrokiem nakazującym władzom skasowanie danych teleinformatycznych. Francuska Rada Stanu odrzuciła to orzeczenie, stwierdzając, że UE nie ma żadnych kompetencji w sprawach związanych z bezpieczeństwem obywateli, a francuska konstytucja do jego ochrony zobowiązuje państwo. Skoro więc dane, których skasowania chce Unia, mogą osłabić antyterrorystyczne bezpieczeństwo Francji, to ta nie może takiego wyroku wykonać. Bo, jak stwierdził francuski odpowiednik TK, nikt nie zwolnił Francji z obowiązku zapewnienia bezpieczeństwa jej obywatelom.
W wypadku Hiszpanii sąd uznał, że unijny wyrok w sprawie jednego z organizatorów katalońskiego referendum nie może zostać wykonany, bo sprowadzałby się do tego, że Hiszpania musiałaby wypuścić z więzienia człowieka, który został skazany prawomocnym wyrokiem tylko dlatego, że Unia wbrew stanowisku Hiszpanii uznaje, że został on europosłem, z czym nie zgadzają się władze Hiszpanii.
Z kolei w wypadku Niemiec tamtejszy trybunał uznał, że postępowanie unijnych instytucji w sprawie zaciągania długoterminowych zobowiązań (euroobligacji) było niezgodne z niemieckimi zasadami konstytucyjnymi, a ponieważ niemieckie prawo konstytucyjne jest nadrzędne nad unijnym, to niemiecki sąd w tej sprawie zakwestionował decyzję TSUE. Wszystkie te państwa znajdują się w grupie, która otrzymała już akceptację dla swoich KPO i w wypadku żadnego z nich nie mamy do czynienia z tak wściekłą reakcją polityczną jak w wypadku Polski.
Jednak to właśnie w kwestii naszego państwa komisarz Gentilioni stwierdził, że jeśli nie przestaniemy kwestionować nadrzędności unijnego prawa, to stracimy pieniądze.
Nie ma wątpliwości, że ten spór toczy się już dawno poza granicami obowiązującego prawa. Jest sporem o charakterze czysto politycznym. Dlatego Polska musi stosować względem swoich partnerów również środki polityczne i szukać takich metod nacisku, które spowodują, że rządzące UE państwa same będą zainteresowane zakończeniem tego konfliktu na naszych warunkach. W tym celu nie tylko należy wysłać jasne sygnały, że Polska nie wpłaci do budżetu UE odpowiedniej części składki, jeśli zobowiązania UE względem Polski nie zostaną dotrzymane, ale że również gotowa jest wypowiedzieć swoją część wspólnych gwarancji, jakich udzieliła na zaciągnięcie olbrzymich kredytów na unijny fundusz odbudowy. Jasno należy postawić też kwestię wypowiedzenia przez Polskę zasad udziału w unijnym pakiecie klimatycznym oraz lansowanym przez unijnych biurokratów planem obarczenia kolejnych branż podatkiem węglowym w ramach unijnego programu handlu emisjami CO₂. Nawet jeśli nie ma w tej chwili oczywistych prawnych ścieżek, za pomocą których taki ruch można wykonać, należy o nich mówić. Tak, aby partnerzy z UE mieli świadomość, że taniej będzie się z Polską dogadać, niż z nią walczyć.