Ze statystyk wynika, że w Polsce już co trzeci pacjent onkologiczny zmaga się z depresją. Kolejka do psychoonkologa wynosi nawet ponad rok.
Na temat skali zjawiska alarmuje prezes Fundacji „Twarze depresji” Anna Morawska-Borowiec. Poinformowała, że w Warszawie w Narodowym Instytucie Onkologii czas oczekiwania na pomoc psychoonkologa wynosi rok i dwa miesiące, a chorzy na raka i na depresję nie mogą tyle czekać, więc fundacja ruszyła z programem bezpłatnej, zdalnej pomocy psychologicznej.
Do programu można zapisać się przez stronę www.twarzedepresji.pl/pomocpsychologiczna.
Po wysłaniu formularza zgłoszeniowego, przedstawiciel Fundacji „Twarze depresji” zadzwoni i zaproponuje termin konsultacji. Fundacja wspiera nie tylko doświadczających depresji chorych na nowotwory, ale także ich rodziny i bliskich. W ramach programu, który przewiduje 500 konsultacji z psychoonkologami, już udało się pomóc ponad 60 osobom. "Co ważne, co trzecia z nich to osoby zdrowe, które wśród bliskich mają osoby chorujące na raka" – zaznaczyła Anna Morawska-Borowiec.
Z doświadczeń psychologów wynika, że podczas blisko godzinnej sesji terapeutycznej trzeba do pacjenta podchodzić indywidualnie, bo każdy inaczej przeżywa chorobę. Ważne jest też to, żeby pacjent w czasie rozmowy musi mieć poczucie bezpieczeństwa i czuć, że nie jest oceniany.
Dobrym pomysłem jest także, aby odbywające się zdalnie konsultacje miały możliwość przekazu wizji, ponieważ komunikacja niewerbalna jest bardzo istotnym elementem sesji. To właśnie rozmowa pozwala choremu wyjaśnić, co się z nim dzieje, z czym sobie nie radzi, czy czego nie rozumie.
Paulina Zielińska, psychoonkolog z Narodowego Instytutu Onkologii w Krakowie, powiedziała, że nieleczona depresja niesie ze sobą ryzyko gorszych rokowań na wyleczenie choroby somatycznej, w tym nowotworu.
Nie jest to też kwestia, że pacjent sobie nie radzi z sytuacją. Depresja w przebiegu choroby onkologicznej ma często podłoże fizjologiczne, wiąże się z biochemią guza.
- wyjaśniła Zielińska.
Eksperci podkreślają także rolę bliskich we wspieraniu osób z nowotworem, szczególnie teraz, gdy – ze względu na ograniczenie dostępności do diagnostyki w czasie pandemii – chorobę nowotworową wykrywa się niejednokrotnie już w zaawansowanym stadium.
Taka osoba po przejściu nieudanej radioterapii czy chemioterapii dostaje do ręki skierowanie do hospicjum i to jest wszystko, co ona może dostać od polskiego systemu. Siedzi sama w fotelu i wpada w czarny tunel rozpaczy, trzymając skierowanie do hospicjum, a rodzina boi się ją odwiedzić, by jej nie zarazić koronawirusem. I ta potworna samotność powoduje, że te osoby szybciej od nas odchodzą.
- mówi Anna Morawska-Borowiec.
Otwartą komunikację z osobą chorą na nowotwór w rodzinie – jak wyliczyła Zielińska – blokuje na przykład silna konotacja choroby ze śmiercią, lękiem i z cierpieniem.
Gdzieś w tle pulsuje lęk przed śmiercią, ostatecznością, że terapia się nie powiedzie, że będziemy musieli się zmagać ze skutkami ubocznymi leczenia, które też są bardzo demonizowane.
- powiedziała.
Pokreśliła, że choremu trzeba zostawić swobodę decydowania, sugerować rozwiązania, a nie je narzucać.