Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Kultura i Historia

Pieczęć Stalina na stolicy

Mija lat siedemdziesiąt odkąd uroczyście zakończono budowę Pałacu Kultury i Nauki. Ten najwyższy budynek w Warszawie (i w Polsce), dar Związku Sowieckiego dla Polski Ludowej, stał się swego rodzaju „pieczęcią” wyciśniętą na naszej stolicy. Do dzisiaj widnieje na nim, wykuty w marmurze napis – „Imienia Józefa Stalina”. Ma on swoich miłośników i wielbicieli, ale polscy patrioci znają jego prawdziwą historię i symboliczny wymiar: dlatego od dekad domagają się zburzenia tej stalinowskiej budowli, tak jak w II RP zlikwidowano sobór św. Aleksandra Newskiego stojący pośrodku placu Saskiego (obecnie Piłsudskiego).

Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina oficjalnie stanowił „dar narodu radzieckiego dla narodu polskiego”. Budowę rozpoczęto w 1952 roku, zaś w protokole zapisano, iż budynek ma być dowodem „niewzruszonej przyjaźni narodów radzieckiego i polskiego”. Miał przede wszystkim, co oczywiste, spełniać funkcje propagandowe – bo przecież Związek Sowiecki stając się de facto okupantem grał wobec Polaków i całego świata rolę dobrodusznego „opiekuna”. Jak ta „opieka” wyglądała wiemy dzisiaj aż nadto dobrze – prowadziła przez ubeckie katownie, zubożenie Polaków, a także gospodarcze drenowanie kraju, który przecież musiał dźwigać się z ruin po wojennych zniszczeniach.

Reklama

Zbudujemy wam wieżowiec

Plotkowano o tym, że pałac zbudowano zamiast metra, co wzięło się z tego, iż faktycznie rząd Polski, w trakcie rozmów o radzieckiej pomocy, wysuwał propozycje budowy podziemnej szybkiej kolei, lub nowej dzielnicy mieszkaniowej. „Zbudujemy wam wieżowiec” – odpowiedzieli Sowieci. Budynek zaprojektował radziecki architekt Lew Rudniew, który wzorował się na moskiewskich wieżowcach, które znowuż były inspirowane architekturą rodem z USA i charakterystycznymi, amerykańskimi drapaczami chmur. Sam pomysł postawienia pałacu rzucił ten, na którego osobisty rozkaz setkami tysięcy mordowano Polaków – Józef Stalin. Umowę podpisano 5 kwietnia 1952 roku. Rudniew odbył kilka podróży po Polsce, szukając inspiracji – był w Zamościu, Chełmnie, Krakowie, co zaowocowało zwieńczeniami głównych części budynku nawiązującymi do renesansowych attyk lubelskich. Ciekawie wyglądał moment wyznaczania wysokości przyszłego budynku. Oto w okolicach Mostu Śląsko-Dąbrowskiego (dawnego mostu Kierbedzia) zorganizowano specjalne stanowisko obserwacyjne dla inżynierów i projektantów polskich i sowieckich. Wśród nich był naczelny architekt Warszawy Józef Sigalin. Ten były żołnierz Armii Czerwonej (w czasie wojny), członek Związku Patriotów Polskich, a także żołnierz dywizji kościuszkowskiej, który wrócił do stolicy w 1945 roku w stopniu majora ukończył studia architektoniczne u prof. Jana Zachwatowicza. Był jednym z założycieli Biura Odbudowy Stolicy i nadzorował takie prace, jak odbudowa Mostu Poniatowskiego, budowa Trasy W-Z, czy dzielnicy MDM (Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej). To jemu Bierut wyznaczył stanowisko polskiego pełnomocnika ds. budowy Pałacu Kultury i Nauki (chociaż de facto większość prac nadzorczych wykonywał Henryk Janczewski). W każdym razie owa grupka inżynierów i architektów, Polaków i Rosjan, stała w okolicy mostu, na prawym brzegu Wisły i patrzyła w stronę centrum, tam gdzie miano budować pałac. Wybrano miejsce tuż przy dworcu Warszawa Śródmieście, na zniszczonych kwartałach przylegających do ulicy Marszałkowskiej. Notabene wcześniej i nad tym dyskutowano, bo pojawiały się też takie pomysły, żeby pałac wznieść w Porcie Praskim, czy też u zbiegu ulicy Rakowieckiej z Puławską, lub na Grochowie. Wygrało ścisłe centrum miasta, samo serce – co miało swoje oczywiste uzasadnienie propagandowe. W każdym razie nad wytyczonym terenem budowy fruwał samolot z doczepionym balonem. Inżynierowie stojący na praskim brzegu byli połączeni radiowo z pilotem. Początkowo samolot ustawił balon na wysokości 100 metrów. Przez radio poszła komenda – „wyżej”. Pilot wznosił się, a inżynierowie w coraz większych emocjach wołali – „Wyżej! Wyżej!”. I tak ustalono wysokość. Wieża główna miała mieć 120 metrów, nad nią do wysokości 160 metrów wznosić się miała wieżyczka, zaś iglica windować całość na 230 metrów.

Carski „podarunek”

Podobną w wymowie budowlę wznieśli Rosjanie w Warszawie już wcześniej – w noc rozbiorów. Sobór im. Aleksandra Newskiego wzniesiono w latach 1894-1912, według projektu Leontija Benois. Data 1894 nie była tu bez znaczenia, gdyż Polacy właśnie w tym roku świętowali setną rocznicę urodzin Adama Mickiewicza. W Warszawie odbywały się manifestacje, na tzw. Szerokim Krakowskim Przedmieściu odsłonięto pomnik wieszcza. W trakcie tej ceremonii ze stopni przemawiać miał Henryk Sienkiewicz, ale Rosjanie wprowadzili surowy zakaz wystąpień – zatem autor „Trylogii” wszedł na stopnie cokołu, wyciągnął kartkę z przemówieniem, zerknął na nią i… nic nie powiedział. Po prostu milczał, a tłum wzruszony tym wiele znaczącym milczeniem, ronił łzy. Całkiem niedaleko od owego pomnika, na placu Saskim, tam gdzie stał monument postawiony przez carat lojalistycznym generałom poległym w Noc Listopadową, rozpoczęto budowę wielkiej cerkwi. Nie przez przypadek w tym ważnym miejscu. I nie przez przypadek pod wezwaniem św. Aleksandra Newskiego – który pokonał „Zachód” (zwyciężając w bitwach wojska szwedzkie i niemieckie) wpisując się tym samym symbolicznie na karty dziejów Rosji, jako pogromca zachodnich potęg. To dlatego i dzisiaj Putin w swojej polityce historycznej nawiązuje do tej właśnie postaci. Przy wielkim soborze wzniesiono także dzwonnicę mierzącą 70 metrów wysokości. Była to najwyższa konstrukcja w mieście (na prawym brzegu ledwie o kilka metrów przewyższały ją dzwonnice kościoła św. Floriana) i widać ją było i z daleka, i z perspektywy ulic. Ciekawą formą zajrzenia w „psychologię” takiej budowli stanowi zerknięcie w zdjęcia i pocztówki z tego okresu. Na wielu z nich dzwonnica cerkwi widnieje w tle, nad budynkami, jak strażnik. Można odnieść wrażenie, że patrzy ona ciągle na każdego, kto porusza się po Warszawie, „pilnuje” i „widzi”. Całkiem, jakby car z góry spozierał na polską stolicę. Cerkiew została trochę uszkodzona w czasie I wojny światowej, ale jej kres nastąpił po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Polacy nie mogli ścierpieć tak wielkiego, rosyjskiego budynku w samym sercu swojej stolicy. Rozgorzała dyskusja – zastanawiano się, czy należy cerkiew zostawić, czy też nie. W sprawę zaangażowały się różne autorytety, przy czym wcale nie było takie oczywiste, że za zburzeniem opowiedzą się wszyscy. Wreszcie na początku lat dwudziestych podjęto decyzję – sobór został rozebrany. Zniknęła „pieczęć cara” wyciśnięta na Warszawie.

Siła symboli

Tymczasem pieczęć sowiecka z 1955 roku stoi do dzisiaj – wielki, charakterystyczny Pałac Kultury i Nauki. Nadano mu imię Stalina po jego śmierci, uchwałą Rady Państwa, 7 marca 1953 roku. W dniu 21 lipca 1955 nastąpiło uroczyste oddanie budynku do użytku. Wzięli w nim udział przedstawiciele najwyższych władz PRL, w tym premier Józef Cyrankiewicz oraz prezydent Bolesław Bierut. Była także, rzecz jasna, delegacja sowiecka – z Michaiłem Susłowem, członkiem Prezydium KPZR na czele. Całość oklaskiwała trzytysięczna publiczność. Jednocześnie uhonorowano orderami budowniczych i inżynierów (radzieckich i polskich). Już następnego dnia, w ludowe święto, czyli 22 lipca 1955 roku, w rocznicę Manifestu PKWN, w Sali Kongresowej Pałacu odbyła się uroczysta akademia z delegacjami z ZSRS oraz innych państw bloku wschodniego. I wtedy też po raz pierwszy udostępniono wieżowiec do zwiedzania.

Napawa nas dzisiaj wielką radością, iż właśnie w rocznicę Manifestu PKWN, w rocznicę także otwarcia tej najwyższej, ofiarowanej nam przez bratni naród radziecki konstrukcji wysokościowej, rząd Donalda Tuska przeprowadza symboliczną rekonstrukcję. Jej także nadajmy symboliczne imię – imię ojca bratniej przyjaźni między Moskwą a Warszawą, imię Józefa Stalina.

Źródło: tygodnik GP
Reklama