Damian Sitkiewicz, historyk, w czasopiśmie „Polish-Jewish Studies” na blisko 50 stronach rozprawia się z dziełem Grzegorza Rossolińskiego-Liebe. Polak udający Niemca twierdzi, że obarczanie niemieckich władz pełną odpowiedzialnością za mordowanie Żydów jest głęboko niesprawiedliwe. Nie ma jednak w tej sprawie żadnego przekonującego dowodu, co więcej, wybielanie Niemców w tej pracy jest ostentacyjne i zakłamujące rzeczywistość. Autor nawet nie chce używać określenia „administracja niemiecka” czy „władze niemieckie”. To, co u tego typu badaczy (jak i u Jana Grabowskiego czy Barbary Engelking) jest rażące, to fakt, że nie uznają właściwie istnienia okupacji niemieckiej. Byli sobie nad Wisłą jacyś Niemcy i może jakieś Generalne Gubernatorstwo, ale Polacy mieli jakąś autonomię i samodzielność administracyjną. Moim ulubionym dowodem na prawdziwość tezy Rossolińskiego-Liebe jest przytoczony przez niego przykład, że burmistrz któregoś miasta zmienił ogrodzenie, bo wystające z niego gwoździe rozrywały odzież przechodniów. Tej rangi argumenty pojawiają się w naukowym opus magnum historyka. Ciekawie w swojej recenzji prowokuje tego autora historyk z IPN, wskazując, że i żydowski samorząd w gettach miał tego typu władzę. „W tym kontekście warto postawić autorowi pytanie: czy Judenraty były administracją żydowsko-niemiecką?” – pytał badacz dziejów najnowszych.
Recenzja nie zostawia suchej nitki
Sitkiewicz recenzuje każdy z rozdziałów, wykazując punkt po punkcie, że autor „Polskich burmistrzów i Holokaustu” zwyczajnie kłamie. „Za sprawą fałszywej formuły w postaci »rządu krakowskiego« autor stara się stworzyć wrażenie, że GG, tudzież jego władze naczelne, nie były niemieckie. Zadajmy retoryczne pytanie: co oznacza, że rząd był „krakowski”, kto go powołał? Stąd już jedynie krok do użycia terminu równie błędnego, od którego autor jednak nie stroni, zgodnie z którym administracja w GG miała charakter niemiecko-polski” – czytamy.
Rossoliński-Liebe, idąc śladem Grossa czy Grabowskiego, pomija niemieckie sprawstwo prześladowania Żydów i przypisuje kolejne zbrodnie Polakom. W jednym miejscu oskarża Juliana Kulskiego, pełniącego obowiązki prezydenta Warszawy, o ściąganie nieludzkich podatków i opłat z getta, np. za korzystanie z prądu, wody, gazu i kanalizacji. Sitkiewicz odpowiada: „Scharakteryzowane działania, z pewnością moralnie wątpliwe, nie były, jak interpretuje je autor, wdrażane z inicjatywy burmistrza. Sprawował on władzę wykonawczą w mieście jako podległy stadthauptmannowi i na wydaną przez niego decyzję z 29 czerwca 1942 r. w sprawie egzekucji opłat się powoływał. Mimo to Rossoliński-Liebe prowadzi narrację w taki sposób, by nie pokazywać odpowiedzialności Leista, choć źródła niezbicie wskazują na jego decyzyjność”.
Albo więc Rossoliński-Liebe ze swoim doktorskim tytułem nie ma elementarnej wiedzy na poziomie studenta historii, albo zwyczajnie kłamie – a że jego tezy wyraźnie obciążają Polaków za Holokaust, trudno nie nazwać tej książki antypolską. Ten udający Niemca Polak – zwyczajowo, jak na tę szkołę badaczy przystało – dodaje i dopisuje sformułowania do dokumentów, by bez pokrycia w faktach potwierdzały jego tezę. Spośród licznych przykładów przytoczmy ten, w którym autor opisuje burmistrza Otwocka Jana Gadomskiego, oskarżanego przez autora o gorliwe organizowanie getta dla Żydów. Rossoliński pomija niemieckie rozkazy w tej sprawie i „dodatkowo wymyślone przez autora określenie »jak najprędzej« ma wzmacniać narrację o odpowiedzialności burmistrza za przesiedlenia i o współdziałaniu w tej sprawie z kierownikiem komisariatu Policji Polskiej”.
Niesprawiedliwa nagonka
Inną ofiarą bezpodstawnych oskarżeń jest burmistrz Węgrowa Władysław Okulus. Ta postać została już wcześniej oczerniona, bowiem właśnie tą miejscowością zajmował się Jan Grabowski w pracy zbiorowej „Dalej jest noc”, szeroko rozpowszechnianej za granicą. W zdemaskowaniu Grabowskiego pomógł miejscowy nauczyciel historii Radosław Jóźwiak, który dziejami lokalnego Holokaustu zajmował się od lat i rozpoznał fałszerstwa historyków już na poziomie wydawania źródeł, np. wspomnień Fajwela Bielawskiego.
[polecam:v]
Sitkiewicz wskazuje na ciekawą koncepcję manipulacyjną u Rossolińskiego. Polsko-niemiecki historyk przy opisach mordowania Żydów czy też tworzenia gett z imienia i nazwiska opisuje bowiem polskich burmistrzów, nakreśla ich sylwetki, przybliża czytelnikowi, nie wspominając, jak byli do tego zmuszani przez Niemców, natomiast o faktycznych sprawcach pisze bezosobowo, często nawet nie wspominając ich narodowości.
Sitkiewicz wskazuje nie tylko na konkretne przykłady błędów i zafałszowań (opisuje np. dziwne błędy w przypisach, które utrudniają identyfikację narodowości zbrodniarzy), ale też rozkodowuje system manipulacyjny Rossolińskiego-Liebe: „Autor stosuje całkowicie niedorzeczne wnioskowanie. Mianowicie burmistrzowie nie podejmowali decyzji sami, lecz kreishauptmanni zlecali im sporządzenie analizy dotyczącej miasta. Stwierdzenie, że burmistrzowie podejmowali decyzje samodzielnie, jest nieprawdziwe. Niemcy nie przyznali im żadnych uprawnień w tym zakresie”.
Historyk z IPN podsumowuje książkę jednoznacznie: „Podsumowując, książka autorstwa Grzegorza Rossolińskiego-Liebego, stwarzając pozory naukowości, nie przestrzega zasad warsztatu historyka. Można odnieść wrażenie, że jej celem jest przekonanie świata naukowego, że za Holokaust (już od 1939 r.) byli współodpowiedzialni lokalni urzędnicy miejscy w GG, w tym zwłaszcza burmistrzowie Polacy, natomiast rola Niemców – zdaniem autora – była marginalna”.
Polska szkoła Holokaustu
Tzw. polska szkoła Holokaustu, zakłamująca historię II wojny światowej na ziemiach polskich, jest ewidentnie obliczona na czytelnika i dyskutanta zagranicznego. Świadczy o tym unikanie przez tych autorów debaty w Polsce, szybkie tłumaczenie książek na angielski i utyskiwanie na Zachodzie, że w Polsce atakuje się ich za prawdę o Holokauście. Nie jest przypadkiem, że w wiele ich projektów zaangażowane są pieniądze z niemieckich instytucji.
A jednak praca IPN nie idzie na marne. Czasopismo „Polish-Jewish Studies” jest zawsze wydawane w dwóch językach i w każdym numerze naukowa recenzja rozprawia się z kolejnymi kłamstwami. Nie jest to, co prawda, masowe oddziaływanie na zachodnią opinię publiczną, ale też nie to jest obowiązkiem IPN. Po drugie dojrzała nauka, a nie jej propagandowa wersja, znajduje w artykułach Instytutu konkretne argumenty, a zawarta w nich demaskacja kłamstw jest szokująca i uderza w wiarygodność całego warsztatu tych autorów. Natomiast pozostają pytania o dalszą działalność państwowych instytucji, polskich placówek dyplomatycznych, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, anglojęzycznych mediów publicznych. A tutaj, jak wiadomo, jest słabo.
Polecamy weekendowy numer #GPC! 📰🗞️ Znajdziesz w nim rzetelne informacje, pogłębione analizy, interesujące artykuły i o wiele więcej… » https://t.co/EDVldJkMxm
— GP Codziennie (@GPCodziennie) November 20, 2025
Prenumeruj i bądź na bieżąco z najważniejszymi wydarzeniami📲🌐 https://t.co/fzu0qGwgYs pic.twitter.com/IjlEd1Kxjz