„Za drutami, na wielkim placu, inny uderzył nas widok. W nieco fantastycznym, pełzającym po nas ze wszystkich stron świetle reflektorów widoczni byli jacyś ludzie – z wyglądu – niby ludzie, lecz jakże z zachowania raczej do zwierząt dzikich podobni /bezwzględnie obrażam tu zwierzęta – niema w języku naszym jeszcze na takie stwory określenia/… z drągami w ręku, rzucający się z dzikim śmiechem na pojedynczych kolegów naszych, bijąc po głowach, kopiąc leżącego już na ziemi w nerki, w inne czułe miejsca ciała, wskakując butami na klatkę piersiową, brzuch zadając śmierć z niesamowitym jakimś chichotem. Ach! Więc zamknęli nas w zakładzie dla obłąkanych…”. To pierwsze wrażenia porucznika Pileckiego, który we wrześniu 1940 roku pozwolił wywieźć się do niedawno utworzonego przez Niemców obozu koncentracyjnego w Auschwitz.
Założony wiosną 1940 roku obóz koncentracyjny w Oświęcimiu – po włączeniu do Rzeszy przemianowanym na Auschwitz – miał służyć szybszemu i efektywniejszemu zabijaniu Polaków. Pierwszy transport przyjechał tu 14 czerwca 1940 roku z Tarnowa. Tworzyło go 728 obywateli Rzeczypospolitej (w tym kilkudziesięciu Żydów), głównie aresztowanych w czasie akcji AB i schwytanych na próbach przejścia granicy. Pierwszy transport z Warszawy dotarł do obozu 15 sierpnia: 1666 ludzi, uwięzionych w czasie gigantycznej łapanki urządzonej przez Niemców 12 sierpnia.
Następna, jeszcze większa łapanka miała miejsce miesiąc później: blisko 2 tys. schwytanych zamknięto w hali ujeżdżalni. „W tym czasie niektóre rodziny wykupywały swych najbliższych płacąc ogromne sumy ss-mannom” – wspominał Pilecki, który – pod nazwiskiem Tomasza Serafińskiego – dobrowolnie oddał się w ręce niemieckie. Porucznik rezerwy, harcerz, żołnierz wojny polsko-bolszewickiej i kampanii wrześniowej, konspirator z Tajnej Armii Polskiej chciał dowiedzieć się więcej o Oświęcimiu, o którym zaczynały dopiero krążyć opowieści – „…potworna opinia o tym obozie nie zdążyła jeszcze przeniknąć do Warszawy, ani znana była w ogóle w świecie”. Już w pierwszych godzinach swego uwięzienia dowiedział się „Serafiński”, że trafił do miejsca planowej eksterminacji polskich elit: „Zaczynało się od pytania rzuconego przez pasiastego człowieka z drągiem: >>Was bist du von ciwil?!<<”. Odpowiedź: ksiądz, sędzia, adwokat – w tym okresie – powodowała bicie i śmierć […] Więc wykańczano specjalnie inteligencję… Może i nie są to obłąkani, tylko jest to jakieś potworne narzędzie do wymordowania Polaków, rozpoczynające swe dzieło od inteligencji”.
Witold Pilecki wraz Edwardem Ciesielskim uciekli w Wielkanoc, 26 kwietnia 1943 roku. Przy pomocy dorobionego klucza wyszli z piekarni położonej za drutami. „Wyszedłem w nocy – tak samo jak przyjechałem – byłem więc w tym piekle dziewięćset czterdzieści siedem dni i tyleż nocy. […] Wychodząc miałem o kilka zębów mniej niż w momencie mojego tu przyjścia oraz złamany mostek. Zapłaciłem więc bardzo tanio za taki okres czasu w tym <<sanatorium>>”. Granicę między Rzeszą a GG przekroczyli dzięki pomocy księdza z Alwerni.
Pilecki wrócił do konspiracji, walczył w Powstaniu, potem przez obóz jeniecki trafił do polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Tam napisał swoje trzy raporty, najobszerniejszy liczył ponad sto stron. Potem powrócił do kraju by kontynuować pracę na rzecz niepodległości Ojczyzny. Niektórzy historycy podejrzewają, że to wiedza o stosunkach obozowych, o współpracy niektórych Polaków z niemieckimi oprawcami, stała się przyczyną skazania „Ochotnika do Auschwitz” na śmierć przez komunistyczny sąd. „Oświęcim to była igraszka” powiedział do żony skatowany przez funkcjonariuszy komunistycznego Urzędu Bezpieczeństwa. Rotmistrz Witold Pilecki został zamordowany 25 maja 1948 roku.
Cały artykuł można przeczytać w tygodniku GP.