Dwight Eisenhower, naczelny dowódca Alianckich Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych, swoją książkę wspomnieniową z wojny na Starym Kontynencie w latach 1943-1945, zatytułował – „Krucjata w Europie”. Seria osiemdziesiątych rocznic, jakie obchodzimy w tym roku, przenosi nas do przełomowego na Zachodzie roku 1944. To wówczas miały miejsce tak olbrzymie operacje militarne, jak bitwa o Monte Cassino czy operacja Overlord, a także – co ważne – powstanie w Warszawie. Krucjata to walka Krzyżowców o odzyskanie „ziemi świętej”, walka w imię Dobra ze złem. Z jakim „złem” jednak mieliśmy do czynienia? Kto i jak je identyfikował?
Gdy we wrześniu 1943 roku siły sojusznicze, w ramach operacji Avalanche, wykonywały desant pod Salerno, okazało się, że dowódcy alianccy nie przewidzieli, iż żołnierze brytyjskich i amerykańskich dywizji lądujących na złocistych plażach w okolicach starożytnego Paestum, będą masowo zwiewać z szeregów armii. Dezercje były powszechnym zjawiskiem, na tyle poważnym, iż trzeba było przedsięwziąć kroki zarówno dyscyplinujące, jak i propagandowe (seria filmów „Why we Fight?”), aby im przeciwdziałać. Gdy generał Patton, po inwazji na Sycylię w lipcu 1943 roku, spotkał w szpitalu roztrzęsionego, zapłakanego żołnierza, i z wściekłością uderzył go w twarz – został za to wywalony z włoskiego teatru wojennego. Ekstrawagancja Pattona to jedno, a ów wykończony nerwowo żołnierz to drugie i bardzo ważne – takich, jak on było wielu. Na słabe morale wpływało nie tylko to, że wojna w „słonecznej Italii” okazała się dużo trudniejsza niż ją sobie wyobrażano, ale też fakt, iż dla wielu tych chłopców z Teksasu, czy Wirginii, którzy przybyli do Europy, by bić się z Niemcami, ów wróg był dość abstrakcyjny, a zło, z jakim przychodziło im walczyć wcale nie w oczywisty sposób definiowalne. Morale wykuwało się dopiero w czasie walk – gdy zabito kolegę z oddziału, a inni byli ciężko ranni, to pozostali chcieli ich pomścić i wola walki wzrastała. Na froncie włoskim pojawili się w jednak żołnierze, którzy dobrze wiedzieli, dlaczego, za co i z kim walczą. Polacy. Żołnierze Andersa nieśli ze sobą pamięć cierpień, szkód i zbrodni dokonywanych zarówno przez Niemców, jak i Sowietów. I tym się właśnie różnili od innych, że mieli olbrzymią potrzebę dokopania wrogowi, zemszczenia się za wszystko, czego doświadczyła podczas wojny nasza Ojczyzna.
Za bandycką napaść Niemiec na Polskę – mówił do nich generał Władysław Anders w rozkazie z 11 maja, inicjującym bitwę o Monte Cassino – za rozbiór Polski wraz z bolszewikami, za tysiące zrujnowanych miast i wsi, za morderstwa i katowanie setek tysięcy naszych sióstr i braci, za miliony wywiezionych Polaków jako niewolników do Niemiec, za niedolę i nieszczęście Kraju, za nasze cierpienia i tułaczkę...
Ta walka między cywilizacją a barbarzyństwem wcale jednak nie była podobnie rozumiana przez innych, a w dodatku Niemców ustawicznie gmatwali wszystko sprawną propagandą. Ba! To oni właśnie w czasie kampanii w Italii stroili się w pióra obrońców cywilizacji europejskiej – wykorzystując do tego między innymi akcję zbombardowania klasztoru na Monte Cassino przez setki amerykańskich bombowców. Już w październiku roku 1943 podjęli działania związane z wywozem z opactwa dzieł sztuki, współpracując z benedyktynami i opatem Dom Gregorio Diamare. Niemieckim „bohaterem” owej akcji, był „człowiek wysokiej kultury” podpułkownik Julius Schlegel, oficer z 1 dywizji Pancerno-Spadochronowej „Hermann Göring”, który wraz z dr. Maxem Beckerem, pojechał do klasztoru, by podjąć rozmowy o ratowaniu patrimonium Monte Cassino – w oczekiwaniu na pojawienie się barbarzyńskich hord alianckich. Schlegel namawiał opata na wywóz dzieł, a dodać trzeba, że w piwnicach znajdowały się też, przewiezione kilka miesięcy wcześniej, bezcenne obrazy i starodruki z Neapolu i Syrakuz. Diamare początkowo się opierał, twierdząc, że nikt nie śmie tknąć tak ważnego dla kultury miejsca, ale gdy okazało się, że front się zbliża, a Niemcy budują umocnienia w okolicy klasztoru – tworząc sieć bunkrów Linii Gustawa – zmienił zdanie. Od 23 października rozpoczęła się akcja ratowania zbiorów. „Musiałem zdecydować się na wysłanie całych ciężarówek wypełnionych ogromnymi zasobami klasztornych rękopisów bez opakowania, tylko owiniętych w dywany – wspominał Schlegel. W ten sposób udało się uratować około 70 000 woluminów z biblioteki i archiwum. (…) Liczne, często bardzo cenne obrazy, których nie zdołano zabezpieczyć szalunkiem, wyruszały w podróż do Rzymu oparte o siebie ramami, dla ochrony owinięte tylko w płachty”. Gdy wywózkę skarbów kultury z opactwa wychwycili Alianci, uruchomili swoje narzędzia propagandowe, alarmując świat, że oto „dywizja Herman Göring plądruje klasztor”! Było w tym sporo prawdy – w stronę Rzymu ruszył pod nadzorem Schlegla konwój 127 ciężarówek, jednak 8 grudnia 1944 roku do Wiecznego Miasta wjechało ich 120… Reszta pojechała do magazynów dywizji w Reineckersdorf pod Berlinem. 12 stycznia ich zawartość została ofiarowana Göringowi, jako prezent urodzinowy. Montekassyńskie dzieła sztuki Marszałek umieścił w swojej rezydencji Carinhall.
Cały artykuł Tomasza Łysiaka można przeczytać w tygodniku GP