Z konieczności zamach w Manchesterze przywołuje po raz kolejny problem uchodźców. Jest oczywiste – co potwierdzały służby specjalne zarówno krajów UE, jak i w USA – że fala migracyjna spowodowała wzrost zagrożenia terrorystycznego w Europie.
W ramach anegdotki: siedziałem kilka miesięcy temu na froncie irackim z kurdyjskimi peszmergami. Mówili, że z podsłuchanych przez nich rozmów terrorystów z IS wynikało jasno, iż „udawanie uchodźcy” stało się jedną z taktyk przenikania komórek terrorystycznych do Europy, a także sposobem ucieczki od wojny, którą przegrywają, i kontynuowania walki w łatwiejszych warunkach. Ta perspektywa wiele mówi o obecnej sytuacji w Europie.
Grzech lewicy
Sprowadzanie jednak tego, co się dzieje w Unii, tylko do ostatniego kryzysu migracyjnego jest absurdem, więcej, wydaje się coraz częściej stosowane przez establishment europejski jako zasłona dymna, mająca ukrywać prawdziwe przyczyny stanu rzeczy. Realnym problemem UE jest prowadzona od dekad fatalna polityka migracyjna, asymilacyjna i polityczna poprawność w stosunku do islamu. I będziemy za jej konsekwencje płacili, niezależnie od kolejnych fal uchodźców, którzy, co najwyżej, mogą problem pogłębić. Warto przypomnieć, że wspomniany problem, czyli gigantyczne grupy ludzi nieodczuwających przywiązania do państwa, w którym żyją, wraz ze wszystkimi konsekwencjami, jakie ten stan rzeczy prowokuje, nie wynikały u swojego źródła z – jak często usiłuje to przedstawić prawica – jakiejś samobójczej polityki państw.
Lewica europejska dość szybko zrozumiała, że właśnie tacy ludzie będą w przyszłości jej elektoratem – nigdy bowiem, niezależnie od tego, że w większości są to osoby o mocno konserwatywnym i religijnym nastawieniu do życia, nie zagłosują na europejską prawicę. Polityczna poprawność była więc raczej legitymacją dla działań czysto cynicznych, mających zwiększyć możliwość władzy lewicowych ugrupowań politycznych (pomijam tu dodatkowy wątek, czyli konieczność ekonomiczną przyjęcia tych ludzi z powodu niekorzystnych zmian demograficznych i potencjalnego braku rąk do pracy). W momencie gdy stanowią oni już znaczny odsetek obywateli – w ramach arytmetyki wyborczej jest to po prostu dla lewicy bardzo opłacalne. Doszło więc do powierzchownego paradoksu, widocznego szczególnie we Francji, gdy europejska lewica stała się zależna od głosów bardzo konserwatywnych mniejszości i dlatego też bardzo często jest niezdolna, bojąc się drażnić swój elektorat, do ostrych działań w stosunku do swoich potencjalnych wyborców. Wydaje się, że to właśnie ten grzech stoi u zarania patologii, jakie dziś trawią UE w tym kontekście.
Stracone 50 lat
Ostatnie wydarzenia, kolejne fale migrantów raczej ujawniają problem, niż go kreują. To, że komórki IS mogą się dostać do Europy z dużo większą łatwością niż kiedyś, wydaje się drugorzędne wobec faktu, że na miejscu mogą w miarę swobodnie operować, korzystając z już istniejącej przestrzeni bezprawia i wycofania się państwa. Dodatkowo coraz groźniejsze stają się tzw. samotne wilki, osoby niebędące bezpośrednio związane z grupami terrorystycznymi – ale za to bardzo podatne na odpowiednią propagandę, z których wykryciem służby specjalne mają wielki problem. Dlatego też skupianie się przez polski rząd głównie na uchodźcach, chociaż, znowu, zrozumiałe w kontekście dynamiki politycznej – ten temat jest po prostu bardziej nośny – nie wydaje się zasadne. Sensowna polityka migracyjna, odpowiednie systemy weryfikacji, jakiś pomysł na asymilację i kontrolę grup uchodźców, które już przybyły, mogłyby rozwiązać ten problem. Niestety, nie rozwiąże patologii, które nawarstwiały się w Europie Zachodniej przez przynajmniej ostatnie 50 lat.
Dlatego ważne jest, by rząd Polski dziś wskazywał drogę dla UE – poprzez racjonalną politykę wobec ofiar wojny (głównie, co już robi w jakiejś mierze, pomoc na miejscu i wspieranie organizacji działających w pobliżu bądź w strefach wojny) i niezgodę na polityczną poprawność wobec grup, które już od dziesięcioleci żyją na naszym kontynencie.
Przyzwyczajajmy się do zamachów
Wszyscy znamy słowa burmistrza Londynu, skądinąd muzułmanina, Sadiqa Khana, że właściwie „do zamachów należy się przyzwyczaić”, stają się one bowiem „częścią życia w wielkich miastach Europy”. Można zrozumieć oburzenie, jakie one wywołały, niemniej są one prawdziwe. Nie da się błędów popełnianych przez całe dekady naprawić w kilka dni, a nawet miesięcy. Może się oczywiście zmienić stosunek elit europejskich (co jest jak na razie pieśnią przyszłości), może się zwiększyć skuteczność działań służb specjalnych, może w końcu pojawi się odwaga, żeby realnie rozwiązać problem tych autorytetów społeczności muzułmańskiej, które negują wartości europejskie i sieją nienawiść. Ale jeśli nawet dojdzie do tych działań, co jest mocno niepewne, to ich owoce Europa zobaczy dopiero za jakiś czas.
Zamachy są rzeczywistością, z którą ten kontynent musi żyć. Państwa, które popełniły błędy, mają teraz za zadanie możliwie je ograniczyć i wyciągnąć lekcję na przyszłość, a państwa, które miały to szczęście, że nie muszą się z tymi problemami borykać, muszą zrobić wszystko, by nie doszło do tych samych zjawisk i u nich. W tej materii wydaje się, że rząd polski ma jasno sprecyzowane cele, więcej, że znajduje w tym szerokie poparcie społeczeństwa. Tyle że zamachy terrorystyczne (a właściwie nieudolne reakcje europejskiego establishmentu) w Europie systematycznie rozbijają solidarność Unii i pozwalają wzrastać w siłę groźnym ugrupowaniom politycznym, których cele okazują się zaskakująco zbieżne z polityką Moskwy, jak zniszczenie UE czy wyjście z NATO.
Postkolonialna opozycja
W kontekście zamachu w Manchesterze warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Otóż działania polskiej opozycji stają się coraz bardziej zaskakujące. Platforma Obywatelska wyraźnie pokazała, że jej stosunek do uchodźców, do islamu itd. jest zupełnie labilny. Nie wynika z jakichś przekonań, idei, konsekwentnej polityki. Mogliśmy się o tym przekonać, słuchając wypowiedzi Tomasza Siemoniaka czy Grzegorza Schetyny. Póki – i tu tkwi prawdziwy problem – nie zostaną przywołani do porządku. Przyznam szczerze, jest rzeczą niesłychaną, że największa polska partia opozycyjna jest tak skrajnie dyspozycyjna wobec polityków z Brukseli, że jest w stanie, mimo zupełnej sprzeczności ze swoim najlepiej pojętym interesem politycznym, forsować unijne rozwiązania w kwestii uchodźców, jeśli tylko przyjdzie odpowiednia dyrektywa ze strony „zaprzyjaźnionych eurokratów”.
I dodatkowo czyni to w najbardziej niekorzystnym dla siebie momencie – dziś, kiedy dwoje polskich obywateli zostało zamordowanych przez islamskiego terrorystę, opozycja znów mówi o przyjmowaniu uchodźców i zgodzie na brukselskie pomysły. Jeśli jakakolwiek partia jest tak mocno związana z zagranicznymi siłami, że może dokonać we własnym państwie samobójstwa politycznego, to pokazuje, jak wciąż postkolonialnym krajem jesteśmy. Pięknie pokazała to ostatnio medialna przybudówka Platformy Obywatelskiej, czyli „Gazeta Wyborcza”. W reakcji na stwierdzenie premier Beaty Szydło, że „Polska nie może podążać za szaleństwem unijnych eurokratów”, oświadczyła: oto dzień, w którym nasze państwo wyszło z UE. Cóż, jak widać dla „Gazety Wyborczej” bycie w Unii ma tylko jeden cel – wspólne szaleństwo.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#zamach w Manchesterze
Dawid Wildstein