Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Tora, kokaina, Kalifornia. Z popiołów do Beverly Hills REPORTAŻ

Los Angeles, wielki zespół miejski. Przeciwieństwa są tu tak wielkie, jak fortuny mieszkańców Beverly Hills i tak widoczne, jak napis „Hollywood” – jedna z ikon Kalifornii.

Oreos - Praca własna; https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/
Oreos - Praca własna; https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/
Los Angeles, wielki zespół miejski. Przeciwieństwa są tu tak wielkie, jak fortuny mieszkańców Beverly Hills i tak widoczne, jak napis „Hollywood” – jedna z ikon Kalifornii. Co jednak ma do Miasta Aniołów kilkusetletnia Tora, przechowywana przez Polaków na prośbę żydowskiego duchownego?

W ubiegłym tygodniu wspominałem o południowych rejonach Los Angeles. Okazją była smutna, 25. rocznica wybuchu największych zamieszek w XX-wiecznej historii USA, kiedy to skandaliczny wyrok sądu uniewinniający policjantów z LAPD wyprowadził na ulice tysiące czarnoskórych mieszkańców biednych przedmieść.

CZYTAJ WIĘCEJ: W mekce gangsta rapu. Piekło w Mieście Aniołów

Beverly Hills i Hollywood są zupełnie inne niż dzisiejsze Compton czy Watts, rejony, które nie przepracowały tamtej traumy, co widać na każdym kroku. To element wspólnej tożsamości zglobalizowanego świata. Dość powiedzieć, że przecież każdy z nas spędził w Beverly Hills dłuższą chwilę. Czy to wraz z bohaterami serialu „Beverly Hills 90210”, czy też spacerując z Julią Roberts po słynnym Rodeo Drive w filmie „Pretty Woman”. A ileż nakręcono tu filmów w typie „Gliniarza z Beverly Hills” czy „Ucieczki z Los Angeles”… Wymienić nie sposób.

Całe Los Angeles jest tak mocno osadzone w popkulturze, że oprócz Nowego Jorku można je uznać za „empire state of mind”. Stany Zjednoczone są dla mojego pokolenia taką ziemią obiecaną, której wyobrażenie budowaliśmy przez lata oglądania ich z wywieszonym językiem. Zdawało mi się nawet, że musi tam specyficznie pachnieć – taką przyjemną mieszanką rozgrzanego asfaltu po deszczu, benzyny i słońca. Że nawet bez specjalnych okularów wszystko wygląda jak po nałożeniu wyostrzającego obraz filtru HDR.

Być jak Yves Montand

– Witamy w Beverly Hills – to taka Saska Kępa na kokainie – mówi mi Johnny Daniels, kiedy wjeżdżamy do tej makiety snów. Johnny jest prezesem fundacji From the Depths [ang: z głębi]. O tym jednak za chwilę.

– Mamy własną policję, a czas dojazdu do incydentu zajmuje ok. 3 min – mówi mi Lauren Lynch, specjalistka od komunikacji, kiedy pokazuje nam domy nieżyjących gwiazd. Jedziemy przez dzielnicę luksusowych posiadłości, mijając bungalowy, w których mieszkała Marilyn Monroe, a które dziś wynajmuje na całe lato rodzina królewska z Emiratów Arabskich. Przywożą własne sztućce i samochody. Prezydent szejk Khalifa ibn Zayed Al-Nahyan może się poczuć jak Yves Montand. Ja się tak nie czuję. Jestem raczej jak dziecko w Disneylandzie, wydaje mi się, że wszystko już gdzieś kiedyś widziałem – te palmy, wzgórza, szyldy i ludzi.

Wraz z uruchomieniem przez Polskie Linie Lotnicze LOT bezpośredniego połączenia z Warszawy do Los Angeles Polacy mają już prostą drogę, by być jak wspomniany szejk, oczywiście jeśli mają kilka milionów dolarów na zbyciu. Jeśli nie, mamy okazję pooddychać luksusem i przepychem. I tak podczas przejażdżki po wzgórzach widzimy domy byłych gwiazd, bo te obecne tak cenią sobie prywatność, że nawet jeśli są tuż za żywopłotem, to pani Lauren nie może nam o tym powiedzieć. Miasto żyje ze swoimi mieszkańcami w doskonałej symbiozie. W mieście nie ma już wolnej piędzi ziemi, toteż, jeśli chcecie postawić tu dom, musicie kupić jakąś posiadłość i zrównać ją z ziemią. To zresztą dzieje się co rusz, o czym świadczą zastępy robotników budowlanych.

Tajemnica Wróblewskiego

Lata 90. przeryły świadomość mojego pokolenia. W szarudze postkomunistycznej obrazki z USA, odtwarzane na kasetach VHS i za pomocą sygnału z satelitarnych anten montowanych drutem do poręczy balkonów, były jak pocztówka z lepszego świata. Czy taki jest rzeczywiście? Z pewnością to świat niedostępności, mekka elity show-biznesu i aspirujących do niej, śniących „amerykański sen”.

Ale nie jestem tu tylko po to, by się rozdziawiać przy kolejnych obrazkach. Po rundce wokół wzgórz trafiamy do miejscowego ratusza. I jednocześnie do przedwojennej Polski, gdzie miejscowy rabin ucieka przed niemieckim oprawcą, trzymając pod pachą 300-letnią Torę.


Fot. Wojciech Mucha

Zanim Tora trafiła na stół w ratuszu w Beverly Hills, odnaleźli ją wolontariusze Johnny’ego Danielsa. Przeleżała dziesiątki lat pod łóżkiem pana Kazimierza Wróblewskiego. Dał ją jego ojcu na przechowanie miejscowy rabin z jednego z tych miasteczek, do których nie pytając o nic, wkroczyli niemieccy oprawcy. – Jeśli nie wrócę, daj innemu Żydowi. Będzie wiedział, co z tym zrobić – miał powiedzieć rebe. Już nie wrócił. Trafił do Treblinki, niemieckiego obozu zagłady, który hitlerowscy najeźdźcy uruchomili na terytorium okupowanej Polski. Nie wrócił, podobnie jak miliony obywateli przedwojennej RP. Pan Kazimierz wydał Torę dopiero polskim studentom. W przeciwieństwie do błagającego o jej ukrycie rabina ocalała z Holokaustu.

Jest kwiecień 2017 r. W Beverly Hills nikt nie widział maszerujących wojsk niemieckich ani sowieckich hord, chyba że akurat przerwę w zdjęciach mieli statyści z hollywoodzkiego filmu i nie chciało się im zmieniać tak znienawidzonych w Europie Wschodniej mundurów.

Na stole w tutejszym ratuszu przy dźwiękach śpiewanej w jidysz pieśni Torę ocaloną przez Wróblewskich rozwija się z największym szacunkiem. Jest niekompletna. Szczęśliwie większość przetrwała 70 lat, ocalona pod tapczanem pana Kazimierza.

Dopisać historię

Brakujące fragmenty księgi dopisują kolejni ocalali z Holokaustu. Jest ich niewielu, a czasu coraz mniej. Dzięki fundacji From the Depths Tora krąży po świecie, ścigając się z biologią. Jedną z osób, które spotykam, jest chrześcijanin, ocalały Francuz Pierre Berg. Jego jedyną winą było to, że w 1943 r. wybrał zły czas, aby odwiedzić znajomego w tym samym czasie co gestapo. Przeszedł przez Auschwitz i obóz Arbeitslager Dora, pracował niewolniczo przy budowie rakiet V1 i V2. Dziś jego drżąca ręka dopisuje brakujące fragmenty do ocalałej tak jak on Tory.

Obok niego Seweryn Aszkenazy – jak mówi Wikipedia, „polsko-amerykański przedsiębiorca, hotelarz i marszand sztuki żydowskiego pochodzenia”. Ja scharakteryzowałbym go raczej jako ambasadora polskiej sprawy w USA. Jest drugim ocalałym z Holokaustu obecnym podczas tej uroczystości:

– Polacy nie potrafią powiedzieć światu, kim są i czym jest Polska. Jaka jest jej centralna rola w Europie. Ani Żydzi nie mogą się wytłumaczyć, to nieporozumienie. Kto pamięta, że cała warstwa polskich intelektualistów została wymordowana. [...] Zrobili to Niemcy, a dokończyli Rosjanie – mówi „Codziennej” Aszkenazy (przepiękną polszczyzną, niespotykaną od przedwojnia).



Fot. Wojciech Mucha

– Z drugiej strony są Żydzi, którzy mogli ocalić większość swojej inteligencji, a stracili cały naród – ciągnie Aszkenazy. – Konwersacja między żydowską inteligencją a światem Polski, który stracił wtedy inteligencję, porozumienie, było niemożliwe [...]. Polacy muszą za każdym razem, gdy Żydzi, i nie tylko Żydzi, mają pretensje do Polski, zrozumieć i nauczyć się, co Polska przedstawia, i odpowiedzieć. Zamiast tego – Polska i Polacy milczą. A milczenie jest zgodą. Nie wolno milczeć ani Żydom, ani Polakom. Trzeba rozmawiać. My jesteśmy bardzo dużo winni Polsce. Jeżeli Polak ma pretensje do Żydów, trzeba z nim porozmawiać – mówi. I dodaje słowa, które nie są zbyt poprawne politycznie:

– Ta piękna Francja? Nie potrzebowali Niemców, by pomóc Zagładzie. Oni sami, francuscy policjanci, wzięli się do roboty. A ci bardzo cywilizowani Holendrzy? W Polsce zginęło 89 proc. Żydów. W Holandii 91 proc. A Norwegia? Ta piękna Norwegia? Zapakowali swoich Żydów do pociągów i wydali Niemcom. Polska nie. I jeśli ja tu jestem, to znaczy że tuzin, może więcej Polaków pomogło mojej rodzinie – kończy pan Seweryn.

Nie ma czasu na odpoczynek

Ta niesamowita uroczystość nie pasuje do przepychu i „kokainowego pędu” Beverly Hills. Nie pasuje do Kalifornii. Jest niczym wyjęta z innego świata, z Europy Wschodniej, z jej tragiczną historią, przy której nawet zamieszki sprzed ćwierć wieku są niczym kłótnia przekupek.

Ale to dobrze, że tyle ważnych słów wybrzmiało tutaj, w Stanach Zjednoczonych, miejscu, w którym raz po raz pojawiają się kłamliwe wzmianki o „polskich obozach śmierci”. Nim przyjdzie nam siąść przy piwie choćby we Frolic Room, barze znanym z filmu „Tajemnice Los Angeles”, pamiętajmy, że mamy dużo do zrobienia, by przypominać światu o prawdziwej historii XX w., by to, co się stało, przestało być tajemnicą. Nie ma czasu na odpoczynek.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Stany Zjednoczone #Los Angeles

Wojciech Mucha