Pod przykrywką „apelu o prawdę” grupa salonowych dziennikarzy wystąpiła z kuriozalnym, rzekomo adresowanym do kolegów i koleżanek po fachu, spektaklem w gruncie rzeczy usprawiedliwiającym dziennikarstwo jednostronne, nieobiektywne i intelektualnie nieuczciwe.
Pod kuriozalnym apelem podpisali się Renata Kim z „Newsweeka”, Bartosz Wieliński z „Gazety Wyborczej”, a także Marcin Wojciechowski i Przemysław Szubartowicz, redaktor naczelny portalu Wiadomo.co. Tam też opublikowano ów list otwarty.
Warto przyjrzeć się tezom listu otwartego żurnalistów, powszechnie znanych z zaangażowania w krytykę nowej władzy. Nikt im nie odbiera tego demokratycznego prawa, choć metody tej krytyki często są, delikatnie mówiąc, dyskusyjne, a nierzadko wręcz nieuczciwe. Co jednak interesujące, oni sami stosują zabieg nie tylko wybielenia własnych „praktyk dziennikarskich”, ale próbują wywrzeć presję na tej części środowiska dziennikarskiego, które nie tylko ma inne poglądy, ale odmiennie ocenia poczynania rządu. Presję, która ma na celu wykazanie, że w obecnej rzeczywistości jedyną słuszną misją dziennikarza jest krytyka poczynań władzy.
Co dziennikarz powinien?
Zdaniem autorów listu „wszyscy dziennikarze” powinni jak jeden mąż zaangażować się w tropienie rzekomego łamania demokratycznych zasad. „Tu nie chodzi o poglądy. Posiadanie różnych poglądów przez różnych ludzi jest czymś oczywistym i bezdyskusyjnym. Szacunek dla podstawowych standardów demokracji jest obowiązkiem wszystkich, niezależnie od poglądów. Szczególnym obowiązkiem dziennikarzy i publicystów jest podawanie prawdy”. Słowem – dziennikarze-moraliści zezwalają na posiadanie różnych poglądów pod warunkiem, żeby zanadto nie odbiegały od „jedynie słusznych”.
Przyklasnąć należy sygnatariuszom listu, którzy nawołują dziennikarzy do wierności prawdzie, ale już włączanie publicystów do grona tych, których głównym zadaniem jest „podawanie prawdy”, brzmi niepoważnie. Rolą publicysty nie jest bowiem jedynie przekazywanie informacji. Publicysta oburza się, komentuje, ocenia, analizuje zjawiska. A publicystyce bliższe są takie wartości, jak uczciwość, szczerość, dobro. Poza tym publicystyka jest też opowiedzeniem się po stronie jednych wartości oraz krytyka innych. Jak dziennikarze „Gazety Wyborczej” czy „Newsweeka” wyobrażają sobie weryfikowanie prawdy ocen, komentarzy, krytykowania bądź chwalenia takich czy innych poczynań? Wygląda to mniej więcej tak, jakby uzurpowali sobie prawo do arbitralnego określania, gdzie leży prawda. Może zamiast klasycznej definicji prawdy stworzą nową, w myśl której kryterium prawdy będzie uznanie czegoś za prawdę przez część samozwańczych „elit” dziennikarskich?
Newsweekowy „kult prawdy”
Z apelem o prawdę wystosowanym akurat przez tę grupkę dziennikarzy związana jest jeszcze jedna wątpliwość. Ci, którzy tak śmiało rzucają oskarżenia wobec ludzi z branży, powinni sami świecić przykładem dziennikarstwa etycznego, w którym nie ma miejsca na manipulacje, chwyty poniżej pasa, nieuczciwość intelektualną itp.
Przed opublikowaniem listu wszyscy jego autorzy powinni krytycznie spojrzeć w lustro, bo ich czasopisma nieraz były na bakier z prawdą, obiektywizmem, uczciwością i zwykłą przyzwoitością. Wielokrotnie opisywałem przejawy takich praktyk w „Newsweeku”, w którym publikuje jedna z sygnatariuszek listu. Przytoczę tylko kilka jaskrawych przejawów kultu prawdy i przyzwoitości w salonowym tygodniku. Okładki czasopisma przedstawiające całujących się księży, Antoniego Macierewicza wystylizowanego na taliba, tytuły, które z prawdą mają niewiele wspólnego, jak np. „Polski Kościół kryje pedofilię”, „Tata w sutannie” czy „Rozwód z Europą”. Albo skrajnie nieuczciwe artykuły, które miały pokazać Jarosława Kaczyńskiego jako faszystę, a PiS jako partię faszystowską. Klinicznym przykładem dziennikarstwa „w duchu prawdy” był przywoływany przeze mnie w „Codziennej” artykuł Renaty Kim „Kronikarze podłej zmiany”, która zamiast demaskować podłości i kłamstwa poczynań rządu PiS u, obnażyła własną intelektualną nieuczciwość. Pani redaktor zasłynęła także tekstem (wraz z Eweliną Lis) „Bulterierka prezesa”, poświęconym Krystynie Pawłowicz, w którym nakreśliła nie tyle karykaturę, ile całkowicie oderwany od rzeczywistości, nierealny obraz posłanki (co zdemaskowała zresztą przyjaciółka Krystyny Pawłowicz w artykule zamieszczonym w „Rzeczpospolitej”). To tylko część przykładów braku odpowiedzialności za słowo i rzetelności dziennikarskiej ze strony dziennikarzy-moralistów.
Fałszywa symetria
Czy uczciwe dziennikarstwo, o które tak bardzo troszczą się sygnatariusze listu, polega na totalnej krytyce nawet tych projektów, które są sensowne i realne? Tych, które poprawiają sytuację wielu rodzin? Sygnatariusze listu krytykują „fałszywą symetrię” stosowaną przez „nieuczciwych dziennikarzy”, czyli inaczej myślących i takich, którzy ośmielają się dostrzegać w działaniach PiS-u pozytywne działania. Sami zdają się nie dostrzegać, że jednostronne postrzeganie zjawisk, kompletny brak obiektywizmu jest jeszcze gorszy, bo nie ma nic wspólnego z prawdą.
Autorzy listu wysuwają więc zarzut skierowany do części środowiska dziennikarskiego (w domyśle – oczywiście – prawicowego). Zarzut przemilczania zła, przymykania oka na łamanie konstytucji, przekraczania standardów i tworzenie wrażenia fałszywej symetrii, hołdowania źle rozumianej zasadzie bezstronności. Nie dostrzegają, że zarzutem tym strzelają sobie w kolano. Gdy przez 8 lat władzę sprawowała bliższa im opcja polityczna, nie byli tak krytyczni wobec afer, zaniedbań i praktyk, które dziś tak ostro krytykują. Gdy Trybunał Konstytucyjny był zdominowany przez zwolenników PO, nie było nawet zająknięcia na temat łamania demokratycznych standardów, gdy w telewizji próżno było szukać prawicowych publicystów, nie było alarmowania europejskich instytucji, gdy sytuacja kobiet nie była szczególnym przedmiotem zainteresowania rządu, nie było podgrzewania atmosfery do wyjścia na ulice, kiedy rząd unikał rozwiązywania realnych problemów Polaków, w mediach panowała cisza.
„Źle rozumiana zasada bezstronności prowadzi do nieuczciwości intelektualnej, do niepodawania całej prawdy lub wykrzywiania prawdy po to, by wykazać się rzekomą bezstronnością, by zaistnieć na rynku dziennikarskim jako obiektywny, rzetelny, wyważony, daleki od skrajności publicysta”. Tak próbują usprawiedliwić kompletny brak własnej bezstronności, nierzetelność i nieuczciwość dziennikarze, którzy przez lata krytykowali właśnie tych, którzy naprawdę potrafili bronić swoich poglądów i wartości, tych, którzy bronili prawdy i uczciwości. Dziś to przedstawiciele dziennikarskiego mainstreamu kreują się na wybawców, którzy walczą w obronie prawdy. Z pozycji wyższości pouczają: „Przypomnijmy sentencję już klasyczną. Prawda nie leży pośrodku. Prawda leży tam, gdzie leży”.
Cóż, okazuje się, że władzę w Polsce musiała objąć partia Jarosława Kaczyńskiego, żeby dziennikarski salon nawrócił się na wiarę w prawdę obiektywną. Choć przecież i tak wszyscy wiedzą, że sygnatariusze listu bronią nie prawdy obiektywnej, ale prawdy jednej strony sporu politycznego, czego najlepszym dowodem jest fakt, że deprecjonują oni wszelkie działania rządu, a dowartościowują najgorsze postępki opozycji. W tej obronie osiągają niezamierzony efekt autokompromitacji, gdy uzurpują sobie prawo do czuwania na straży obiektywnej prawdy w publicystyce.
Ostatecznie „apel o pisanie prawdy” okazał się własną karykaturą. Najlepszą puentą sytuacji była reakcja dziennikarzy. Nawet tych, których trudno posądzić o sympatię do partii rządzącej, którzy albo wyraźnie się od niego zdystansowali, albo wprost nazywali manifestem politycznym. Nie po raz pierwszy okazało się, że kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#dziennikarze
#list
#Przemysław Szubartowicz
#Marcin Wojciechowski
#Bartosz Wieliński
#Renata Kim
Leszek Galarowicz