10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

"Kong: Wyspa Czaszki", czyli stylowy powrót króla. RECENZJA

Jeśli komuś wydaje się, że filmy o wielkich potworach to rozrywka zarezerwowana jedynie dla nastolatków, a o samym legendarnym King Kongu nie można powiedzieć już nic nowego, koniecznie powini

mat.pras.
mat.pras.
Jeśli komuś wydaje się, że filmy o wielkich potworach to rozrywka zarezerwowana jedynie dla nastolatków, a o samym legendarnym King Kongu nie można powiedzieć już nic nowego, koniecznie powinien zobaczyć najnowszy film Jordana Vogta-Robertsa, który właśnie wszedł do kin.

Młody reżyser, który w pełnym metrażu zadebiutował w 2013 r. niskobudżetową komedią „Królowie lata” bierze na warsztat opowieść o King Kongu, czyli jedną z największych legend kina przygodowego. Być może brzmi to jak przepis na kolejny nieudany remake, ale Jordan Vogt-Roberts w „Kongu:Wyspie Czaszki” łamie wszelkie stereotypy i udowadnia, że mało doświadczony twórca potrafi stworzyć superprodukcję na miarę Stevena Spilberga czy Ridleya Scotta.

Największym atutem filmu jest scenariusz – twórcy serwują widzowi sięgającą skrajnych emocji wycieczkę po tajemniczej, egzotycznej wyspie, którą włada jej niekwestionowany król – gigantyczny małpolud zwany Kongiem. Z założenia plan jest prosty – oto nieco szalony naukowiec  Bill Randa (John Goodman) wyrusza z ekipą na Wyspę Czaszki, by udowodnić światu, że żyją na niej potwory, w tym wspomniany Kong. Na miejscu okazuje się, że rzeczywistość jest nieco bardziej złożona, a dowództwo nad załogą obejmuje stacjonujący na wyspie od II wojny światowej Hank Marlow ( znakomity w tej roli John C. Reilly). Wkrótce dochodzi do konfliktu między nim a dowodzącym oddziałem wojska wspierającego ekspedycję Prestonem Packardem (Samuel L. Jackson), dla którego walka z King Kongiem staje się bezwzględnym priorytetem.

Oprócz trzymającej w napięciu fabuły, znakomitej gry aktorów i efektów specjalnych, które śmiało mogą ustawić się w kolejce po Oscara, „Kong” ma jeszcze jeden walor – potrafi łączyć wyrafinowane technicznie kino fantastyczne z warstwą emocjonalną. Każda z przedstawionych tu postaci przekonuje, ma określoną strukturę psychiczną i potrafi wzruszać – nawet tytułowy King Kong, który najpierw miota helikopterami pełnymi ludzi niczym piłeczkami golfowymi, a chwilę później wyciąga  swoją olbrzymią dłoń, by uratować jednego z uczestników wyprawy.

Jeśli więc komuś się wydaje, że nie jest w stanie strawić odgrzewanej po raz kolejny historii, a blockbustery o potworach to rozrywka jedynie dla nastolatków, stanowczo powinien zobaczyć najnowszy obraz Vogta-Robertsa. Niespełna dwugodzinny seans to bowiem nie tylko efektowna wyprawa w rubieże zionącej tajemnicą wyspy, ale i poruszająca opowieść o ludzkich tęsknotach.

 

 



Źródło: niezalezna.pl

#Jordan Vogt-Roberts #godzilla #małpolud #wyspa czaszki #King Kong

Magdalena Jakoniuk