Donald Trump potraktował wybory jak biznes, do którego trzeba przekonać Amerykę. A ona uznała, że warto z nim zrobić ten interes. Charyzmatyczny wojownik z niewyparzonym językiem uwiódł Stany Zjednoczone. Przed nim zrobił tak tylko Ronald Reagan.
Jest takie stare polskie powiedzenie „rączki krzywe, nóżki krzywe, ale dziecię urodziwe”. Od kiedy Donald Trump rozpoczął walkę o Biały Dom powracało do mnie dość często. Bo chociaż wszystko w kandydaturze obecnego już prezydenta było delikatnie mówiąc mało efektowne, to jednocześnie od pierwszego głosowania w prawyborach w Iowa na początku 2016 roku, miał on potencjał ostatecznej wygranej.
W relacjach dziennikarskich Trump wypadał źle lub bardzo źle. Coś się w nim jednak podobało „zwyczajnym” Amerykanom. Tak jak w innym kandydacie, który był przez wiele lat lekceważony przez swoją partię i ośmieszany przez komentatorów politycznych - Ronaldzie Reaganie.
Zresztą Trump nawiązał do mitu i spuścizny Reagana już w pierwszym przemówieniu w czerwcu 2015 roku, kiedy ogłosił, że będzie się ubiegał o nominację Partii Republikańskiej w wyborach prezydenckich. Za swoje hasło wyborcze przyjął też reaganowski slogan „Make America Great Again” (Uczyńmy Amerykę znów wielką). Bo Trump w życiu, biznesie czy polityce nie zadowala się małymi formatami. Działa zgodnie z maksymą, którą przedstawił na jednym ze swoich spotkań publicznych „Dopóki jesteś w stanie myśleć – myśl w wielkich kategoriach”.
Pomyślane i zrobione
Donald Trump w polityce pojawił się nagle i, jak niektórzy dodają, bez ostrzeżenia. Swoje sympatie partyjne zmieniał prawie tak często, jak zdanie w czasie kampanii wyborczej. Należał na zmianę do Partii Demokratycznej i Republikanów. Wychodził, wracał, zahaczył o Partię Reform, był niezależny.
Pod tym względem Reagan miał jednak większe doświadczenie, a jego sympatie polityczne były trwałe. Zanim wystartował w wyścigu o Biały Dom przez dwie kadencje był gubernatorem Kalifornii.
Trump nie chciał dochodzić do prezydentury małymi krokami – od razu zagrał o całą stawkę. Widocznie uznał, że jest ona w zakresie jego możliwości. Zgodnie z tym jak powiedział kiedyś o sobie „Nigdy w życiu nie uprawiałem hazardu. Hazardzista to ktoś, kto w kasynie kręci się obok automatów do gry. Ja wolę być właścicielem tych automatów”.
Mówi też, że doprowadza do finału wszystko, z czym się w życiu mierzy. Na jednym z forów internetowych można znaleźć anegdotę na ten temat przedstawioną przez Boba Trammella, pracującego na kierowniczych stanowiskach w sektorze prywatnym i publicznym. Otóż w latach osiemdziesiątych Trump wdał się w spór z burmistrzem Nowego Yorku na temat ciągnącej się od sześciu lat renowacji jednego ze stawów w Central Parku (The Wollman Rink).
Wściekły Trump zaoferował, że zakończy prace za darmo. Projekt, który miał zabrać jeszcze dwa i pół roku udało mu się doprowadzić do końca w cztery miesiące. A dodatkowo wyłożył na to przedsięwzięcie o 25% mniejszą sumę niż przewidywało miasto. Ta historia pokazuje, że finalizowanie spraw zgodnie z dewizą „pomyślane – zrobione” jest również jednym z kluczy do zrozumienia sukcesu Trumpa.
Prezydentura jak biznes
Jako kandydat na prezydenta Trump przeniósł swój styl i sposób prowadzenia interesów do sfery politycznej. Do projektu „Prezydent USA” podszedł jak do realizacji jednego ze swoich przedsięwzięć biznesowych.
Zgodnie z tym, jego kampania prezydencka bardziej przypominała działania marketingowe na szeroką skalę, niż polityczny PR. Na przykład dominowały w niej aktywności zaczerpnięte wprost z modelu hierarchii efektów (Hierachy of Effect Model) i pozycjonowania (Positioning Model).
Model pierwszy zakłada, że kampanię zaczyna się od rozpoznania potrzeb nabywców i określenia cech, które nowy produkt uczynią atrakcyjnym na tle dostępnych. W drugim szuka się tzw. niszy, w której wprowadzany na rynek produkt jest „naj” np. najdroższy, najtańszy, przeznaczony dla kobiet, mężczyzn lub młodzieży.
Jeśli prześledzimy kampanię Trumpa, to z łatwością odnajdziemy w niej doskonałe rozeznanie sceny politycznej, wszystkich kontrkandydatów i pomysły strategiczne na pokonanie ich choćby poprzez atakowanie politycznej poprawności. Na tym tle ostry język i obrażanie właściwie każdego wyglądają bardziej na strategię, odpowiadającą na potrzeby ludzi rozczarowanych politykami i elitami, niż przypadek.
Innym elementem strategii było odnoszenie się do gospodarki i do osiągnięć prezydenta Reagana w tej dziedzinie. Dlaczego? Ponieważ Amerykanie ubożeją i jak wynika z sondaży, winą za to obciążają polityków. Ze swoją reputacją człowieka, który wie jak robić biznes Trump trafiał w dziesiątkę.
Prostym językiem opowiadał o tym, co złości lub martwi Amerykanów. Na jednym ze spotkań mówił na przykład „Zobaczcie, w jaki sposób zachowujemy się w Iraku. Budujemy szkoły, budujemy drogi, a potem ktoś wysadza szkołę, wiec budujemy nową; a potem ktoś wysadza drogę, a my budujemy ją na nowo. Ale przy tym wszystkim nie możemy zbudować pieprzonej szkoły na Brooklynie.”
Łatwo też rozpoznać marketingową niszę, którą wybrał dla siebie Trump – bycia jedynym i najlepszym.
Wiedzieć jak wygrać
Wielu komentatorów w Polsce, ale także w Stanach Zjednoczonych, twierdzi, że Trumpowi nie udało się przekonać do siebie Amerykanów, bo wynik głosowania bezpośredniego był korzystniejszy dla Hillary Clinton. Osoby te warto odesłać do zasad na jakich odbywają się wybory w USA. Znali je doskonale oboje kandydaci i wiedzieli, że muszą pozyskać głosy elektorskie, a nie indywidualne. Donald Trump był w tym po prostu bardziej skuteczny niż jego rywalka.
Trump realizował swoje prezydenckie przedsięwzięcie z ogromną precyzją. Zmienił kierownictwo swojego sztabu wyborczego na ludzi bardziej doświadczonych na politycznych szczytach, gdy kampania stała się ogólnokrajowa. Nie bez powodów jej menedżerem została wtedy Kellyanne Conway, doświadczona ekspertka w dziedzinie sondaży.
Toczył spór z dziennikarzami, do których zaufanie w USA, według badań Gallupa, drastycznie spada każdego roku. Do wyborców zwracał się bezpośrednio podczas dużych otwartych spotkań albo za pomocą mediów społecznościowych. Stefan Molyneux, kanadyjski blogger, ocenił nawet, że tak jak radio wygrało prezydenturę dla Franklina D. Roosevelta, a telewizja dla Johna F. Kennedy’ego, tak media społecznościowe zdecydowały o zwycięstwie Trumpa.
Grał ostro. Używał mocnych słów, ale kiedy było trzeba wycofywał się z nich i przepraszał. Pojawiają się również zarzuty, że jego ludzie korzystali z takich kontrowersyjnych działań jak trollowanie, czyli wpuszczanie do sieci informacji ośmieszających lub obrażających kontrkandydatkę oraz używanie botów, czyli programów komputerowych podszywających się pod człowieka. Jednak i jego rywalka nie stroniła od tego typu zabiegów.
Rywalizacja z Reaganem
Reagana i Trumpa z pewnością wiele różni, ale kilka cech łączy – w tym olbrzymi talent polityczny i umiejętność uwodzenia wyborców. Obaj za priorytet uznali poprawę stanu gospodarki i zasobności portfela Amerykanów.
Złośliwi dodają, że łączy ich również wiek, z którego uczynili atut, jakim jest bogate doświadczenie życiowe. W tej kategorii Trump odebrał już swojemu mistrzowi palmę pierwszeństwa o kilka miesięcy i w wieku 70 lat został najstarszym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Czy uda mu się to także, jeśli chodzi o jakość rządzenia?
Czy strategie marketingowe z kampanii wyborczej zamieni na sukces prezydencki? Jeden z komentatorów amerykańskich daje taką podpowiedź „Trumpa należy traktować serio, w przeciwieństwie do jego słów”.
Autorka zajmuje się zawodowo komunikacją i PR, studiowała w School of Communications oraz School of Political Management w konsorcjum Georgetown i George Washington University w Waszyngtonie, USA
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#Ronald Reagan
#Donald Trump
#USA
Joanna Gepfert