Coraz bardziej widać, że kolejne pomysły antypisowskiej opozycji na zaistnienie opierały się na przelewaniu z pustego w próżne. Z próżnego tymczasem nie naleje nawet Adam Michnik. Prześledźmy zatem sekwencję wydarzeń.
Kiedy pierwsze sondaże zaczęły wykazywać możliwość zdobycia przez PiS największej liczby głosów w wyborach do parlamentu, lecz jeszcze nic nie zapowiadało zmiany w Belwederze, Bronisław Komorowski oznajmił, że jako prezydent desygnuje spośród sił parlamentarnych kandydata na premiera, który nie musi być przedstawicielem partii zdobywającej największą liczbę głosów. Jak wiemy, nie było okazji do sprawdzenia tego pomysłu na „ratowanie demokracji”.
Po przegranych wyborach prezydenckich głównym założeniem opozycji było niedopuszczenie do przejęcia władzy przez PiS poprzez stworzenie szerokiej koalicji wokół PO. Do tradycyjnego sojusznika, PSL, dołączyć miała Nowoczesna, a w razie potrzeby również SLD. Skupienie pełnej władzy w rękach jednego środowiska, praktykowane przecież w latach 2010-2015, nagle znów stało się czymś niebezpiecznym i wymagającym współdziałania wszystkich sił i środowisk politycznych autoryzowanych przez „salon”.
Wyborcza arytmetyka płata figla
Po ogłoszeniu wyników wyborów parlamentarnych okazało się, że nic z tego nie będzie. Wyborcza arytmetyka sprawiła, że PiS nie musiało nawet szukać koalicjanta, choć czynione na szybko analizy wskazywały, że zapewne i z tym zadaniem poradziłby sobie bez większego problemu.
Co więcej, mająca mniejszość opozycja nie jest wcale jednolita, ponieważ jedna z partii, Kukiz’15, próbuje działać jako siła konstruktywna, podejmująca w części spraw współpracę z rządem i jest równie, a czasem nawet bardziej krytyczna wobec haseł głoszonych przez PO, Nowoczesną i, w mniejszym stopniu, PSL. W późniejszych miesiącach również ta ostatnia partia zacznie kreować się na opozycję konstruktywną, czym chce odróżniać się od tych sił, które deklarują się jałowo jako „opozycja totalna”. Nim to jednak się stanie, rozpocznie się awantura o Trybunał Konstytucyjny.
Hasło obrony „zagrożonego ładu konstytucyjnego” i niezależności władzy sądowniczej miało zjednoczyć wszystkie siły, które nie zdołały stworzyć przeciwwagi dla partii Jarosława Kaczyńskiego w parlamencie. Weterani gabinetowych potyczek i służbowych operacji, sięgając po prawie nikomu nieznanego Mateusza Kijowskiego, zaplanowali kryterium uliczne.
Pierwsze tygodnie wydawały się obiecujące. Przez wiele miast przeszły marsze przeciwników rządu, lansowany zaś bardzo mocno przez media, zwłaszcza TVN i „Gazetę Wyborczą”, Komitet Obrony Demokracji szybko zdobył nawet spore grono sympatyków. W protestujących swoją szansę zobaczyła zresztą również właśnie „GW”, której sprzedaż komercyjna leci na łeb, na szyję, a pismo nie może już mieć nadziei na utrzymanie dzięki rządowym i instytucjonalnym prenumeratom (w wymiarze dotychczasowym). Poprzez silne związanie się z nowym ruchem „GW” liczyła być może na odgrzanie dawnych emocji – tych, które kazały pierwszym czytelnikom ustawiać się w długie kolejki przed kioskami Ruchu i w 1989 r. płacić wielokrotność ceny innych dzienników za tę wyjątkową, jedyną „naszą” i „wolną” gazetę. Nic takiego się nie stało.
Nic nie zyskują
KOD próbował, poprzez afirmację, zawłaszczyć i zagłaskać partie opozycyjne. Apogeum upartyjnienia KOD-u był marsz 7 maja, reklamowany na billboardach przez Platformę Obywatelską, lecz w trakcie demonstracji praktycznie przejęty przez Nowoczesną. Czy już wtedy Grzegorz Schetyna zrozumiał, że nie opłaca mu się dalsze stawianie na twór, który Platformy nie ożywi, żerując równocześnie na jej środkach i zdolnościach finansowych? Ruch, w którym o przywództwo musi walczyć zarówno z Kijowskim, jak i Ryszardem Petru? Jedno wydaje się pewne – to wtedy faux pas popełnione przez lidera KOD-u, który nie wymienił ze sceny stojącego tuż obok przewodniczącego PSL-u, przypieczętowało rozluźnienie związków ludowców z pozostałymi siłami antypisowskiego oporu.
Platforma rozpoczęła dość chaotyczną walkę o zachowanie własnej marki i dominującej pozycji. Nowoczesna jako jedyna siła polityczna (nie licząc Europejskich Demokratów) obecna w Sejmie wciąż podkreśla swoje związki z KOD-em i być może temu zawdzięcza zachowanie równych szans w starciu z PO. Ta ostatnia natomiast na sojuszach niczego już nie zyskuje.
Kolejną szansą na mobilizację opozycji miał być „czarny protest”, jednak – o czym pisałem już w poprzednich tekstach – również tym razem organizatorzy znacząco się przeliczyli. Historia powtórzyła się w dużym przyspieszeniu: protesty, którym znów media nadały przesadne znaczenie, choć miały podpalić kraj, wypaliły się w trzy tygodnie. Czy dzieje się to dlatego, że poszczególni uczestnicy gry tak naprawdę chcieli jedynie wykorzystać drugą stronę we własnym interesie, niespecjalnie utożsamiając się z postulatami tej drugiej strony? Na to wygląda, dlaczego bowiem zwolenniczki aborcji bronić miałyby jej zdeklarowanego przeciwnika Andrzeja Rzeplińskiego, zaś wspierający je zwolennicy Razem nagle rozpoczynać obronę establishmentu? Poza tym kompromis aborcyjny jako jeden z elementów społecznego spokoju nie powinien być poświęcany w imię walki o to, „by było tak, jak było” – po ulegnięciu radykałom tak już przecież nie będzie.
Zaczęto głośno mówić
Grzegorz Schetyna ogłasza wyczerpanie się formuły KOD-u, Lech Wałęsa zapowiada koniec współpracy z tym ruchem, z kolei „Gazeta Wyborcza” zwalnia kolejne osoby. KOD nie pomógł jak dotąd żadnej z partii opozycyjnych i środowisk, które pokładały w nim nadzieję. Dla części z nich stał się zagrożeniem, zarazem nie dając żadnej gwarancji skuteczniejszej obrony wspólnych interesów.
Marsz „Kod Niepodległości”, planowany jako ewidentna prowokacja obliczona na awanturę z narodowcami i powtórka z pogrzebu „Inki” na o wiele większą skalę, może być ostatnim zrywem Kijowskiego. KOD nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. W ostatnich dniach po raz pierwszy zaczęto mówić o tym na głos.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#Komitet Obrony Demokracji
#KOD
Krzysztof Karnkowski