Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Kredyty we frankach to nie był spisek

Tak ryzykowny produkt jak kredyty frankowe nie powinien się w Polsce pojawić. Bez wątpienia z udzielaniem tego rodzaju pożyczek łączyły się też pewne nieuczciwe praktyki.

Tak ryzykowny produkt jak kredyty frankowe nie powinien się w Polsce pojawić. Bez wątpienia z udzielaniem tego rodzaju pożyczek łączyły się też pewne nieuczciwe praktyki. Jednak narracja frankowiczów, według których był to zwyczajny przekręt, zasadza się na wyjątkowo lichych podstawach.

Po zaprezentowaniu projektu ustawy frankowej podniosły się głosy krytyki lub wręcz oburzenia ze strony środowisk reprezentujących szczególnie wojowniczą część kredytobiorców frankowych. Po ustawie spodziewali się oni zdecydowanie więcej, pytanie tylko, czy zasadnie. Bez wątpienia sytuacja finansowa wielu z nich jest znacznie trudniejsza od czasu wyraźnej aprecjacji franka wobec złotego, jednak obywateli będących w trudnej sytuacji jest w Polsce bez liku, również wśród pozostałych kredytobiorców. A wysuwane przez frankowiczów argumenty, mające udowodnić, że akurat oni są w III RP grupą wyjątkowo poszkodowaną, która potrzebuje pomocy szczególnego rodzaju, są niezbyt przekonujące.

Frank to niskie odsetki

Bo też szczególnie potrzebujący frankowicze nie są. Ich sytuacja nie jest najgorsza nawet w grupie wszystkich kredytobiorców hipotecznych. Spłacalność kredytów walutowych jest nawet lepsza niż złotowych. Tymczasem nie słychać nic o tworzącym się ruchu społecznym złotówkowiczów, którzy chcą dać odpór bankowemu bezprawiu. Według Biura Informacji Kredytowej na koniec 2015 r. wśród kredytobiorców walutowych, którzy zaciągnęli zobowiązanie w okresie 2006–2008, czyli w latach największego boomu frankowego (w tym czasie aż około połowę kredytów hipotecznych zaciągnięto we frankach), rat nie spłacało dłużej niż 90 dni zaledwie 2 proc. Tymczasem wśród kredytobiorców złotowych odsetek niespłacalności wynosił już 3 proc. Co więcej, w okresie styczeń 2014 r.–grudzień 2015 r. to sytuacja kredytobiorców złotówkowych bardziej się pogorszyła – wśród nich odsetek niespłacalności wzrósł z 2,6 proc. do 3 proc., tymczasem wśród walutowych z 1,8 proc. do 2 proc. Od 31 grudnia 2015 r. kurs franka prawie się nie zmienił (wtedy wynosił 3,94 zł, stan na 16 sierpnia 2016 r. to 3,93 zł), więc wątpliwe, by odsetek niespłacalności jakoś specjalnie skoczył w górę.

Trudno też uznać frankowiczów za grupę szczególnie poszkodowaną z perspektywy czasu. W zasadzie niemal od samego początku udzielania kredytów we frankach ich oprocentowanie było znacznie niższe niż kredytów złotowych. Momentami wręcz niemal dwa razy niższe, co było właśnie tak atrakcyjne w tych kredytach. Przykładowo wg danych NBP, w III kwartale 2008 r. średnie oprocentowanie kredytu frankowego wynosiło 5 proc., a złotowego 9 proc. Na koniec 2011 r., czyli pod sam koniec sprzedaży kredytów walutowych, oprocentowanie frankowych wynosiło 4 proc., a złotowych 7 proc. To powodowało, że frankowicze płacili przez lata, gdy kurs franka utrzymywał się na relatywnie niskim poziomie, raty niższe od porównywalnych kredytów złotowych o kilkaset złotych miesięcznie. W tym czasie, gdy frankowicze co miesiąc zyskiwali na wyborze kredytu walutowego kilkaset złotych, nie było specjalnie słychać z ich strony głosów oburzenia – wtedy kredyty frankowe były jak najbardziej OK, uczciwe i zgodne z prawem.

Złotówkowicz też ryzykuje

Od tamtej pory sytuacja się odwróciła. Kurs franka znacznie wzrósł, dla niektórych kredytobiorców nawet niemal dwukrotnie. Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że raty frankowe wzrosły również dwukrotnie – wzrosły o wiele mniej. W tym czasie szwajcarski bank centralny, broniąc swojej gospodarki przed negatywnym wpływem aprecjacji franka, drastycznie obniżył stopę procentową, aż poniżej zera. Obecnie stopa LIBOR 3M, po której oprocentowana jest większość kredytów frankowych, wynosi -0,75 proc., co oznacza, że rzeczywista stopa oprocentowania kredytów frankowych jest obecnie niższa niż... marża bankowa. A więc kredytobiorca frankowy, który zaciągnął kredyt w grudniu 2011 r., gdy średnia marża wynosiła 2,5 proc., płaci obecnie oprocentowanie na poziomie 1,75 proc. Tymczasem średnie oprocentowanie obecnie udzielanych hipotecznych kredytów złotowych wynosi 4,5 proc. A więc frankowicz, który wziął kredyt pod koniec „akcji frankowej”, ma oprocentowanie kredytu nawet ponad 2,5-krotnie niższe od obecnie biorących kredyt złotówkowiczów. A kurs franka wzrósł mu niewiele – z 3,63 zł do 3,96 zł.

Często ze strony frankowiczów można usłyszeć argument, że może ich sytuacja obecnie nie jest jeszcze najgorsza, ale w każdej chwili może się zmienić, a rata ich kredytu wzrosnąć. Inaczej mówiąc, śpią na beczce prochu. Problem w tym, że to dotyczy wszystkich kredytobiorców. Także złotowi ryzykują wzrostem raty, gdy wzrośnie stopa procentowa WIBOR. Przykładowo, kredytobiorca, który weźmie obecnie 30-letni kredyt o wartości 250 000 zł, przy stopie WIBOR 3M 1,7 proc. i marży 2,5 proc. będzie płacił ratę w wysokości 1223 zł. Jednak wystarczy, by WIBOR wzrósł do 5 proc. (co miało miejsce zaledwie 4  lata temu), a jego rata kredytu wzrośnie do 1748 zł. Czy w takiej sytuacji będziemy dla odmiany zmieniali kredyty złotowe na kredyty o stałej stopie procentowej?

Wyjściem tańsze mieszkanie

Także inne tezy frankowiczów są wątpliwe. Twierdzą często, że po latach spłacania rat mają więcej do spłaty niż na początku. Ale to nieprawda – we frankach mają odpowiednio mniej. Ktoś, kto zaciągnął kredyt frankowy, nie powinien liczyć wartości swojego zobowiązania w złotych, lecz we frankach. Trudno też przyjąć argumenty, że frankowicze nie mieli innego wyjścia, niż wziąć kredyt w walucie obcej. Faktem jest, że często nie mieli oni zdolności kredytowej na wnioskowaną przez siebie kwotę – bank proponował im wtedy kredyt we frankach, o znacznie niższej racie, dzięki czemu osiągali zdolność kredytową. Jednak mieli jeszcze jeden oczywisty wybór – mogli kupić tańsze mieszkanie. Oczywiście byłoby ono mniejsze lub w gorszej lokalizacji, lub o gorszym standardzie, co nie musiało się podobać kredytobiorcy. Ale to nie jest przecież nic niespotykanego. Nie zawsze kupujemy wymarzone mieszkanie, bo nie zawsze nas na nie stać. Często musimy się pogodzić z kupnem nieco gorszego, by móc podołać wymaganiom finansowym. Jeśli ktoś mimo to chciał się porwać na zakup mieszkania poza swoimi możliwościami finansowymi, wykorzystując w tym celu niżej oprocentowany kredyt w obcej walucie, to pretensje może mieć przede wszystkim do siebie.

Oczywiście sytuacja wielu frankowiczów wyraźnie się pogorszyła w ostatnim czasie. Nie zmienia to faktu, że znakomita ich część, dzięki płaceniu przez lata znacznie niższych comiesięcznych rat oraz obecnej ujemnej stopie procentowej, wciąż wychodzi do przodu na zaciągniętym kredycie walutowym. Gdybyśmy teraz dokonali przewalutowania po korzystnym dla nich kursie, na czym znaczne straty poniosłyby banki, w których wszyscy trzymamy pieniądze (także polskie banki PKO BP i Getin, mające spore portfele kredytów frankowych), byłoby to zupełnie niesprawiedliwe w stosunku do kredytobiorców złotowych, którzy przez lata płacili znacznie wyższe raty, gdyż nie zdecydowali się na ryzykowny kredyt w obcej walucie. Bez wątpienia banki mają swoje grzechy na sumieniu wobec frankowiczów. Chociażby nieuwzględnianie ujemnej stopy procentowej czy osławione spready, czyli narzucanie własnego kursu franka podczas spłaty raty, często wyraźnie wyższego niż kurs rynkowy. Pierwszą sprawą zajął się już UOKiK, po którego interwencji banki zaczęły uwzględniać ujemną stopę procentową. Drugą sprawą zajmie się obecny Sejm – projekt ustawy frankowej przewiduje, że banki zwrócą kredytobiorcom całą wartość pobranych spreadów. Głosy oburzenia frankowiczów w stosunku do wnoszonej właśnie ustawy wydają się więc cokolwiek naciągane.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#kredyt #frank szwajcarski #frank #frankowicze

Piotr Wójcik