Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

„Smoleńsk” to mój ostatni film - mówi reżyser Antoni Krauze. Premiera w kinach 9 września

Film „Smoleńsk” Antoniego Krauzego będzie miał swoją premierę za miesiąc – 9 września.

FundacjaSmolensk2010
FundacjaSmolensk2010
Film „Smoleńsk” Antoniego Krauzego będzie miał swoją premierę za miesiąc – 9 września. I choć nie jest jeszcze skończony, już liczne media prześcigają się w jego recenzjach, oczywiście negatywnych. Komentatorzy nie zostawiają suchej nitki ani na scenariuszu, którego nie czytali, ani na filmie, którego nie widzieli, ani na reżyserze, którego po sukcesie produkcji „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł” nosili na rękach - z Antonim Krauzem, o pracy nad filmem jego życia, rozmawia Anna Krajkowska.

Czy data premiery, 9 września jest ostateczna?
Tak zdecydował dystrybutor – Kino Świat – i mam nadzieję, że z naszej strony nie będzie już więcej przeszkód. Wcześniej ogłoszono kwietniową datę premiery, nie licząc się z planem prac nad filmem. Tym razem jesteśmy w harmonii z dystrybutorem i mam nadzieję, że do tego czasu film będzie skończony.

Skąd te opóźnienia?
Głównym powodem było to, że nie mieliśmy zrobionych efektów, a to, co było, nie nadawało się do pokazania. Ale dziś, oceniając na chłodno wszystko, co się wydarzyło podczas produkcji „Smoleńska”, mam poczucie, że to była ogromna walka. Wielu osobom zależało, by ten film nie powstał, nigdy nie ujrzał światła dziennego. Cieszę się, że jednak nam się udało i za miesiąc Polacy będą mogli zobaczyć ten film i wydać własną opinię.

Niektórzy już mają recenzje w szufladach.
Jestem na to przygotowany. Dla mnie praca nad tą produkcją trwała ponad 4 lata. Od początku takie było nastawienie – żeby film skompromitować. Szczególnie ze strony nieprzychylnych mediów. Pierwszy raz w powojennej historii polskiego kina się zdarzyło, że opublikowano spore fragmenty scenariusza, nad którym prace wciąż trwały. „Gazeta Wyborcza” nie dość, że je wydrukowała, to jeszcze jej dziennikarze pytali mnie później przez telefon, czy ośmieszone przez nich fragmenty są dla mnie kompromitacją.

Pewnie biorąc się za ten temat, spodziewał się Pan, że wielu okrzyknie Pana oszołomem?
W 2011 r., po premierze „Czarnego czwartku”, publicznie powiedziałem, że chcę zrobić film o Smoleńsku. Nie spodziewałem się wtedy, jak dalece ta sprawa będzie ważna dla oponentów. Że film fabularny może stać się do tego stopnia obiektem ataków. Nie zdawałem sobie sprawy, że doświadczę choćby takiej niechęci ze strony środowiska aktorów i filmowców, których znałem od lat. Przerosło to moje wyobrażenia o tym, co mnie może spotkać. Ale dziś wolę koncentrować się już na tym co będzie, żeby ludzie wyrobili sobie opinię po obejrzeniu filmu, a nie sugerowali się własnymi wyobrażeniami i oczekiwaniami. Ta produkcja pokazuje mój pogląd na wydarzenia w Smoleńsku.

Co chciał Pan powiedzieć widzom?
Nasza wiedza na temat tego, co wydarzyło się 10 kwietnia, jest wciąż niewielka. Mnie chodziło o pokazanie tego, czego byłem świadkiem – czyli jak manipulowano tą sprawą, jak próbowano ją ośmieszyć, zdeprecjonować, zrobić wszystko, by temat Smoleńska nie pojawiał się w dyskursie publicznym.

Do kogo kieruje Pan ten film? W historii bywało tak, że jakieś dzieło nie było dobrze odbierane we własnym kraju, a święciło tryumfy za granicą.
Nie ograniczam swojej widowni. Film będzie pokazywany w Polsce, ale mam nadzieję, że obejrzy go również Polonia za granicą, która bardzo pomogła nam przy powstaniu tej ważnej produkcji. To nie jest dla mnie zwykły film. To jest ostatni film mojego życia. Za jego powstaniem nie stały żadne ambicje natury artystycznej. Staraliśmy się, by był ciekawy i dobry. Nie ma się ścigać o żadne nagrody. Ma zachęcić do poszukiwania prawdy. I dedykuję go wszystkim: tym, którym wciąż zależy, by tę prawdę poznać, jak i tym, którzy nie chcą wiedzieć nic więcej ponad to, co przekazano im wkrótce po katastrofie. Są bowiem tacy, którzy uważają, że „żadne nowe fakty niczego nie zmienią” – i ja cytuję te słowa (wypowiedziane przez Kolendę-Zaleską) w filmie.

Jest Pan autorem wielu filmów dokumentalnych. Przez lata zgłębiał Pan różne historie i życie wielu bohaterów. Czy stąd wziął się pomysł, by katastrofę pokazać oczami dziennikarki?
Scenariusz podpowiedziało nam samo życie. Od samego początku tematykę Smoleńska podejmowały właśnie panie, wspaniałe dziennikarki: Ewa Stankiewicz, Maria Dłużewska, Joanna Lichocka, Anita Gargas. Później dołączyli panowie. I stąd pomysł na scenariusz. Nasza bohaterka w filmie ulega pewnej przemianie, ale nie chcę zdradzać fabuły.

Muzykę do filmu zrobił Michał Lorenc, autor ścieżki dźwiękowej również do poprzedniego Pana filmu.
Znam Michała od wielu lat, jeszcze zanim zrobił ogromną, zasłużoną karierę jako kompozytor muzyki filmowej. Bardzo pomógł mi od samego początku przy tym filmie. Był jednym z ludzi, dzięki którym zdecydowałem się na robienie „Smoleńska”, takim gwarantem, że mnie nie opuści, że mi pomoże i bardzo mu jestem wdzięczny.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Smoleńsk #film #Antoni Krauze

Anna Krajkowska