10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Fikcje i fakty: „demokraci” kontra audyt

Opozycja ucieka do przodu, tworząc efemeryczną koalicję „demokratycznych” sił.

Opozycja ucieka do przodu, tworząc efemeryczną koalicję „demokratycznych” sił. Wyrób lewicopodobny, czyli SLD, w przymierzu z partią finansjery, czyli Nowoczesną, i partią rodzin trwale zrzeszonych w instytucjach publicznych, czyli Polskim Stronnictwem Ludowym, z pomocą Zjednoczonych Sił Formacji Dzielnie Trwających na Granicy Istnienia, kusi Polki i Polaków twarzą Mateusza Kijowskiego.

Platforma Obywatelska chyba wciąż wierzy, że jeszcze może. I to sama. A Prawo i Sprawiedliwość dzięki audytowi podsumowującemu osiem lat rządów PO i Polskiego Stronnictwa Ludowego znów mówi „sprawdzam” rodzimej plutokracji. I gdy rząd wprowadza 500+, plutokraci śpiewają wciąż tę samą śpiewkę o demokracji, którą dawno pomylili z przekonaniem o swojej bezkarności i żalem za utraconym rządem dusz.

Chcą, a nie mogą

„Koalicja demokratyczna” to specyficzna zbieranina tych, co chcieliby, a nigdy do Sejmu nie mogą, i tych, co mogli, ale społeczeństwo już ich nie chce: Nowoczesna, Polskie Stronnictwo Ludowe, Stowarzyszenie Inicjatywa Polska, Sojusz Lewicy Demokratycznej, Dom Wszystkich Polska, Partia Zieloni, Partia Demokratyczna, Stronnictwo Demokratyczne.

Miarą słabości opozycji (poza)parlamentarnej jest m.in. fakt, że szuka wspólnych pól działania w sytuacji totalnej klęski politycznej, w tym daleko idącej utraty formalnych i nieformalnych wpływów na instytucje publiczne oraz świat biznesu. Żałosne jest też, że czyni to pod egidą Mateusza Kijowskiego, który nie jest żadnym charyzmatycznym liderem, ale wyciągniętą za uszy z niebytu „demokratyczną maskotką”, stworzoną przez establishmentowe media na bardzo złe dla plutokratów czasy. Opozycja sądzi najwyraźniej, za bardzo ufając wciąż zaprzyjaźnionym środkom przekazu, że skutecznie „ucieknie do przodu” w kolejną wersję postpolitycznego show.

Tyle że Kijowski, nawet ubrany w koszulkę z Lechem Wałęsą, nie staje się od tego bardziej wiarygodny. Dla dużej części Polaków ten człowiek jest kimś absolutnie obcym – kolejną figurą Polski wciąż łakomej i nadto z siebie zadowolonej. Plutokraci sądzą, że wielkomiejskie tłumy na ulicach zagwarantują im sukces. Ale to wątpliwe – to wciąż o wiele bardziej sugestia medialnych obrazów niż rzeczywistość. Jeśli tylko Prawo i Sprawiedliwość będzie umiało konsekwentnie i wiarygodnie przypominać znacznej części społeczeństwa, jak niewiele w gruncie rzeczy zawdzięczało ono koterii beneficjentów III Rzeczypospolitej, którą ucieleśniało i symbolizowało osiem lat władzy PO i PSL-u, to dalsze sukcesy ma w kieszeni. Rzetelne spełnianie własnych zapowiedzi – byle koniecznie z tymi dotyczącymi uzdrowienia polskiego systemu podatkowego – to dla PiS-u w tych warunkach więcej społecznego zaufania, niż mogła go otrzymać jakakolwiek partia wcześniej rządząca. A to dlatego, że Polacy chyba jak nigdy w historii III RP potrzebują wreszcie uwierzyć własnemu rządowi i we własny kraj.

Wolnorynkowiec Petru i państwowa kasa

Upokorzona klęskami Platforma, dla której audyt jej ośmioletnich rządów to kolejny gwóźdź do w pełni zasłużonej trumny, stara się zachować resztki wiary w siebie i negocjuje warunki, na których ewentualnie dołączy do zawiązanego już oficjalnie klubu przegranych. Na miejscu liderów PO dobrze bym się jednak zastanowił (jeśli w panice są w stanie jeszcze myśleć) – w koalicji oderwanych przez wyborców od biesiadnych stołów jest i Nowoczesna, i SLD oraz jej niedawni satelici, którzy w czas wyborów pociągnęli Sojusz w kierunku politycznego dna. Jeśli zupełnie intuicyjnie traktować to jako prognostyk, to w tego typu koalicji Platforma powinna obawiać się losów SLD – to Nowoczesna jest na fali wznoszącej. Być może Ryszard Petru jest człowiekiem, który w kwestiach wykształcenia przypomina nam znacznie bardziej niż tylko trochę Nikodema Dyzmę, ale swój spryt i koneksje ma. Gdyby ich nie miał, to przecież Narodowe Centrum Kultury za czasów PO nie wydałoby mu książki opiewającej wolny rynek, czyż nie? Przy okazji, jakże przewidywalni są lokalni heroldzi wielkiej finansjery – zawsze skumplowani z kim trzeba – nawet rzewne, skrajnie liberalne zawodzenia sponsoruje im państwo. A nie mogliby tak za swoje rozpowszechniać tego smutnego bełkociku?

Ale dość kpin. Znamy już wyniki audytu ośmiu lat rządów koalicji PO i PSL. Partii oczywiście zatroskanych obecnie szczerze o dobro Polski i jakość rodzimej demokracji. A jak to było do niedawna? Minister-koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński w trakcie prezentacji wyników audytu w Sejmie mówił m.in., że „mimo zapewnień o ściganiu korupcji CBA zajmowała się marginalnymi sprawami, koncentrując się na niskim szczeblu osób publicznych”. Dopiero przed wyborami w 2015 r. – zapewne dlatego, że odpowiednio wysoko postawione osoby odpowiedzialne poczuły, iż ośmioletnie zamiatanie pewnych spraw pod dywan dobiega końca – zintensyfikowano działania dotyczące polityków wyższej rangi. A jak było z jawnością informacji i to w dość zamkniętym obiegu okołorządowym? Otóż były wiceszef CBA Maciej Klepacz wstrzymał blisko dwadzieścia raportów specjalnych dla rządu przygotowywanych przez analityków CBA. Dotyczyły one choćby prywatyzacji PKP Energetyka, nieskuteczności nadzoru farmaceutycznego nad zakupem leków oraz grupy Bumar. I pomyśleć, że PO i PSL wrzeszczą o demokratycznych standardach, gdy w tak wrażliwych dla państwa sprawach, jak powyższe, transparentność przez lata upychano do najciemniejszego kąta.

Saska recydywa

Przy okazji omówienia audytu wskazano na interesującą, a chyba mało uświadamianą kwestię, czyli specyficzne kupowanie sobie przychylności wyborców przez koalicję PO i PSL. Rzadko kto zwraca na to uwagę, a moim zdaniem może to mieć pewien niewidzialny, ale istotny wpływ na sympatie części wyborców dla inicjatyw ratowania „złego status quo” pokroju Komitetu Obrony Plutokracji. Otóż minister finansów Paweł Szałamacha zwrócił uwagę na to, że za czasów minionych rządów budżet państwa mógł tracić rocznie do 60 mld zł z powodu niskiej ściągalności podatków, w tym VAT i CIT. Niestety, poziom dochodów państwa jako udział w PKB jest dziś niższy niż osiem lat temu. Ponadto dochody podatkowe sektora publicznego w 2007 r. wyniosły 22,7 proc. PKB, a w 2015 r. już tylko 19,8 proc. W ciągu ostatnich ośmiu lat wzrosła również luka VAT-owska. W 2007 r. jej wysokość sięgała 8,8 proc., a w 2015 r. – 26 proc. Skalę problemu uświadamia fakt, że średnia unijna to 15 proc.

Wygląda zatem na to, że Platforma przekonywała do siebie część Polaków… coraz mniej funkcjonalnym i zdolnym do wywiązywania się ze swoich obowiązków państwem. Saska recydywa? Owszem. Przecież wszystko odbywało się zgodnie z dość dobrze znaną w wypadku państw rozpadających się logiką – coraz więcej pieniędzy w kieszeni dość wąskiej uprzywilejowanej grupy społeczeństwa, za cichym przyzwoleniem sprawujących dzięki temu władzę, a równocześnie coraz mniej środków na sprawne struktury państwa. Oczywiście, w takiej sytuacji w pewnym momencie zaczyna rosnąć niezadowolenie nieuprzywilejowanego ogółu, kryzys staje się wówczas jasny także dla tej części elit, która faktycznie zasługuje na to miano. Ten motyw również wiązałbym z przyczynami niedawnej klęski partii plutokracji. Ale PiS musi z tego wyciągnąć lekcję – albo sanacja systemu podatkowego, albo dalsza zapaść architektury fiskalnej i szerzej – państwowej.

Jak to wszystko podsumować? Cóż, chyba tylko parafrazą znanego powiedzenia: chroń nas, Boże, przed „demokratami”. A resztę da się zrobić o własnych siłach.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Wołodźko