Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

​Do biedaprac dopłacamy wszyscy

Jedną z największych bolączek polskiego rynku pracy jest wysyp biedaprac, które w żaden sposób nie są w stanie zapewnić utrzymania.

Jedną z największych bolączek polskiego rynku pracy jest wysyp biedaprac, które w żaden sposób nie są w stanie zapewnić utrzymania. Jest to spowodowane skandalicznymi rozwiązaniami prawnymi, według których można w Polsce oficjalnie płacić pracownikom np. 800 zł miesięcznie. Projektowana właśnie godzinowa stawka minimalna powinna to zmienić.

Nie ma nic bardziej degenerującego niż praca, która nie daje utrzymania. Gdy człowiek rzetelnie pracuje czasem nawet po 10 godzin dziennie, a jego zarobki nawet nie zbliżają się do poziomu, który dawałby mu możliwość godnego życia, to zaczyna mieć wątpliwości, czy podejmowanie aktywności zawodowej w ogóle jest racjonalne. Gdy osoba pracująca dodatkowo musi chodzić do MOPS-u, po prośbie do rodziny czy zapożyczać się w wątpliwych instytucjach pożyczkowych, to zaczyna wątpić, czy jest w stanie wziąć swoje sprawy we własne ręce. By uchronić społeczeństwa przed takimi zjawiskami, władze polityczne wprowadzają rozwiązania ochronne, które nie pozwalają, by pensje były niższe od pewnego minimalnego poziomu. W Polsce takie rozwiązania również formalnie istnieją – problem w tym, że nie działają.

Nie więcej niż minimum

Z tej perspektywy wprowadzenie godzinowej stawki minimalnej dla umów cywilnoprawnych jest rozwiązaniem, które ma przede wszystkim zapewnić przestrzeganie prawa. Płaca minimalna w Polsce oficjalnie jest w miarę przyzwoita – w roku 2015 wynosiła 1750 zł brutto, a przeciętne wynagrodzenie wyniosło 4121 zł, tak więc stanowiła ona ok. 42 proc. średniej krajowej. W większości krajów europejskich, które wprowadziły ogólnokrajową płacę minimalną, ten wskaźnik oscyluje w przedziale 40–45 proc., więc mieścimy się w normie. Niestety, w Polsce ten stan to w dużej mierze fikcja w wyniku możliwości nadużywania umów-zleceń i oferowania kilkuzłotowych godzinowych stawek za pracę, które w żaden sposób nie korespondują z oficjalną płacą minimalną – ta w przeliczeniu w 2015 r. wynosiła ok. 10 zł brutto, tymczasem w niektórych branżach (ochroniarstwo, usługi sprzątające) takie wynagrodzenie jest często nieosiągalne. I dlatego jesteśmy w ścisłej unijnej czołówce, jeśli chodzi o odsetek pracowników zarabiających nie więcej, niż wynosi pensja minimalna – stanowią oni w Polsce aż ok. 10 proc. zatrudnionych, co jest piątym wynikiem w UE. Na Słowacji czy Węgrzech jest ich 4 proc., a w Bułgarii 3 proc. W Polsce ten wskaźnik jest tak wysoki, ponieważ poza osobami zarabiającymi pensję minimalną jest jeszcze spory segment rynku wynagradzany poniżej jej poziomu.

Praca przed biedą nie chroni

Możliwość płacenia bardzo niskich stawek na umowach-zleceniach musiało się skończyć eksplozją śmieciowego zatrudnienia oraz liczby biednych pracujących. Według GUS u tylko na umowach cywilnoprawnych w 2013 r. zatrudnionych było 1,4 mln osób. Co istotne, aż w 85 proc. wypadków umowy takie wynikały z woli pracodawcy, a nie z wyboru pracownika. W Polsce jest też zdecydowanie największy w regionie odsetek pracujących zagrożonych ubóstwem – stanowią oni w naszym kraju aż 10,6 proc. ogółu zatrudnionych. W Czechach jest ich ledwie 3,6 proc., na Słowacji 5,7 proc., na Węgrzech 6,4 proc., a w Bułgarii 9,2 proc. W zdecydowanej większości krajów UE ten wskaźnik jest jednocyfrowy – my do tej grupy nie należymy. W wyniku masowego omijania przepisów o płacy minimalnej Polska stała się krajem, w którym praca nie chroni przed biedą.

Jak się mają do rzeczywistości ostrzeżenia, że wprowadzenie godzinowej płacy minimalnej spowoduje znaczny wzrost bezrobocia, dobrze pokazuje przykład Niemiec, które w 2015 r. wprowadziły ją w całej federacji na poziomie 8,5 euro za godzinę. Do tej pory nie funkcjonowała tam ogólnokrajowa płaca minimalna, tymczasem od razu wprowadzono ją na wysokim poziomie – przy uwzględnieniu parytetu siły nabywczej jest ona w Niemczech drugą najwyższą w UE, po Luksemburgu. Mimo to żaden wzrost bezrobocia nie nastąpił – przeciwnie, spadło ono wręcz o pół punktu procentowego, z 5 proc. na koniec 2014 r. do 4,5 proc. na koniec 2015 r., co oznacza, że niemieckie bezrobocie utrzymuje się na najniższym poziomie w UE. Jednocześnie w tym czasie wzrósł tam wskaźnik zatrudnienia − z 73,9 proc. w 2014 r. do 74,1 proc. w 2015 r., co obala tezę o ucieczce części stanowisk pracy do szarej strefy. Na pozytywny wpływ płacy minimalnej wskazują nie tylko doświadczenia niemieckie, ale też chociażby wielu stanów Ameryki, w których sytuacja na rynku pracy wręcz się poprawiła po jej podwyższeniu (np. w stanach Waszyngton i Minnesota).

Wątpliwości w Polsce wzbudziła wysokość proponowanej stawki. Zdaniem rządu ma ona wynosić 12 zł za godzinę, a więc będzie wyższa od płacy minimalnej, która obowiązuje dziś umowy kodeksowe (w przeliczeniu na godzinę to ok. 10,70 zł). Trzeba jednak pamiętać, że umowie o pracę towarzyszą dodatkowe składki. W rezultacie cały koszt pracodawcy przy płacy minimalnej na poziomie 1750 zł wynosi obecnie 2231 zł, co w przeliczeniu daje niecałe 13 zł na godzinę. Realne obciążenie obu rodzajów umów będzie więc niemal identyczne, co powinno spowodować, że w sytuacjach, gdy powinien zostać nawiązany zwykły stosunek pracy, umowy-zlecenia będą wybierane przez pracodawców rzadziej niż dotychczas.

Biedak w pracy

Oczywiście, jakaś część najniżej wynagradzanych miejsc pracy może zniknąć w wyniku wprowadzenia godzinowej płacy minimalnej dla umów-zleceń. Jednak te biedaprace i tak są w istocie formą ukrytego bezrobocia, gdyż ubodzy pracujący muszą dodatkowo korzystać ze wsparcia chociażby pomocy społecznej – nad Wisłą ok. 20 proc. odbiorców pomocy społecznej w wieku produkcyjnym to osoby zatrudnione. Tak więc do tych najniżej wynagradzanych miejsc pracy, z których korzyści czerpią niektórzy pracodawcy, dopłacamy wszyscy. Wspólnie zrzucamy się na pomoc socjalną dla ubogich pracujących, zapewniamy im opiekę zdrowotną, na którą sami nie mogą się składać lub składają się na nią jedynie w minimalnym wymiarze, a gdy przejdą na emeryturę, znów będziemy ich wspierali transferami, gdyż pracując za niskie stawki, nie będą w stanie odłożyć wystarczających składek. Tymczasem zyski z tego, że można w Polsce legalnie zatrudniać ludzi za kilka złotych na godzinę, wędrują do kieszeni niektórych firm. Zdrowszą sytuacją będzie, gdy ci pracodawcy przestaną udawać, że zatrudniają i płacą, państwo przestanie udawać, że bezrobocie jest niskie, a ci ubodzy pracujący, którzy tracą czasem po kilkanaście godzin dziennie, ofiarowując pracodawcy swoją energię, oficjalnie przejdą na jakiś czas na garnuszek państwa i skupią się na podwyższaniu swoich kwalifikacji oraz szukaniu lepszej pracy. Bo po 12 godzinach pracy w ochronie człowiek raczej nie ma już sił próbować popchnąć swojej kariery zawodowej do przodu, przez co można utknąć w takim miejscu bez perspektyw na lata.

Kto na tym skorzysta?

Jednak bez wątpienia zdecydowana większość miejsc pracy obecnie wycenianych poniżej pensji minimalnej przetrwa. Niemożliwe jest, by nagle zrezygnowano z usług firm ochroniarskich czy sprzątających, a niektóre hipermarkety obeszły się bez kasjerek. Po prostu nie będzie innego wyjścia, niż w końcu przyzwoicie zapłacić tym ludziom. Zapewne ceny niektórych produktów i usług wzrosną, ale zrekompensuje nam to zwiększenie dynamiki gospodarczej, dzięki włączeniu w życie gospodarcze wielu osób, do tej pory z niego wykluczonych. Jakaś część ludzi na pewien czas straci pracę, która i tak nie była zbyt wartościowa, za to dużo większa część dostanie wyższe pensje, dzięki czemu sytuacja na rynku pracy się polepszy, na czym finalnie skorzystają także ci pierwsi. Przede wszystkim jednak być może uda się wyrwać sporą część najniżej wynagradzanych Polaków z marazmu, w jaki wpędziły ich zarobki uniemożliwiające jakiekolwiek godne życie, które zniechęcają ich do aktywności zawodowej czy własnego rozwoju. Jeśli osoby do tej pory wynagradzane poniżej poziomu przyzwoitości poczują się wreszcie docenione, będą miały większą motywację nie tylko do lepszej pracy, ale też do dalszego kształcenia czy aktywności obywatelskiej. Gdy natomiast osoby, które obecnie są poza rynkiem pracy, ponieważ obecne oferty są dla nich nieopłacalne, zobaczą, że najniższe płace w Polsce stają się nieco bardziej poważne, być może postarają się o powrót na rynek, co zwiększy ogólną aktywność zawodową Polaków. A na tym skorzystamy już wszyscy.

Autor jest ekspertem Klubu Jagiellońskiego, stałym współpracownikiem „Nowego Obywatela”.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Piotr Wójcik