Przez pierwsze lata obecności w sieci Twitter budził pewną nieufność sporej, zwłaszcza starszej części polskich konserwatywnych wyborców. Sam długo podchodziłem do niego sceptycznie, widząc w nim głównie narzędzie, służące do psucia debaty publicznej.
Zarówno politycy, jak dziennikarze, a także zwykli, „cywilni” uczestnicy politycznej debaty musieli nauczyć się tego medium, odkryć w pełni stwarzane przez nie możliwości. Wreszcie posiąść umiejętność wykorzystywania dostępnych 140 znaków do czegoś więcej niż tworzenia kolejnych wrzutek, w czym celowali długo politycy PO z Radkiem Sikorskim na czele. Ten ostatni bardzo często za pośrednictwem Twittera starał się załatwiać (czy raczej pozorować działania) sprawy swojego resortu, co doprowadziło do narodzin kpiącego określenia „twitterowa dyplomacja”.
Pomocny, by punktować wpadki
Przed wyborami w 2011 r. tweety pisała już połowa ówczesnych ministrów Tuska. Jednak pięć lat później Twitter stał się dla nich środowiskiem wrogim, obcym, w którym byli zaskakująco bezbronni. Wiązało się to z pojawianiem się na tym portalu wielu nowych, krytycznych wobec rządu i prezydenta Komorowskiego osób, reprezentujących bardzo różne poglądy i grupy wiekowe, a przy tym zdeterminowanych, piszących często ostro, celnie, a zarazem merytorycznie. Punktującym wpadki, niekonsekwencje i kolejne wizerunkowe błędy rządzących. Partia rządząca, zasklepiona w propagandzie sukcesu i uśpiona przez przyjazne media, nie poradziła sobie w otoczeniu o wiele bardziej demokratycznym. Twitterowa aktywność Bronisława Komorowskiego ograniczała się do chaotycznych wpisów, umacniających jedynie negatywny wizerunek polityka. O wiele ciekawsze było konto prześmiewcze, na którym nieznany bliżej autor umiejętnie parodiował styl odchodzącego, jak się okazało, prezydenta. Andrzej Duda tymczasem również tutaj zjednywał sobie kolejnych sympatyków, wyrabiając sobie markę i wchodząc w rozmaite, nieraz dość zaskakujące interakcje z czytelnikami, co zresztą zostało mu do dziś. Sztab Dudy zorganizował również dwa spotkania z użytkownikami Twittera, tzw. tweet upy. Pierwszy z nich był jeszcze dość zachowawczy i polegał na spotkaniu z dziennikarzami w zamkniętym lokalu, jednak drugi, z udziałem szerokiej reprezentacji wspierających kandydata twitterowiczów, już o wiele bardziej spektakularny, przejdzie do historii polskich kampanii wyborczych.
Twitter stał się miejscem wymiany informacji i opinii, czasem pozwalając oddolnie zrekompensować sobie brak zainteresowania dziennikarzy jakimś tematem, czasem zaś wymuszając jego podjęcie w dużych mediach. Warto zauważyć, że podczas ostatnich zmian w mediach publicznych osoby nadające nowy kształt programom informacyjnym bardzo chętnie korzystały z opinii i porad użytkowników Twittera, jako osób będących równocześnie najlepszym targetem, jak i grupą dobrze zorientowaną w świecie polityki i mediów. To stanowcza postawa Twittera wymusiła na mediach podjęcie tematu ostatnich ataków na prezydenta.
Niepraktyczny za oceanem
Gdy w Polsce Twitter przeżywa swój złoty okres, okazuje się, że nie spełnia oczekiwań Amerykanów. Za Atlantykiem słychać coraz więcej narzekań na wyczerpującą się formułę, brak nowych funkcji i nieatrakcyjność dość oszczędnego portalu wobec innych, oferujących większe możliwości serwisów. Wygląda więc na to, że ta forma komunikacji najlepiej sprawdza się w warunkach „wybijania się na demokrację”, w dynamicznej sytuacji społecznej. Być może nie ma więc równego innym serwisom potencjału komercyjnego, a nawet promocyjnego, co widać po niecieszących się zbytnim zainteresowaniem kontach reklamowych małych przedsiębiorstw, radiostacji internetowych czy mniej znanych zespołów muzycznych (tu o wiele lepiej sprawdzają się inne portale), ma natomiast wciąż olbrzymi potencjał społeczny, medialny, może być narzędziem zmiany.
Tak jak blogosfera próbowała przejąć i uzupełniać funkcję klasycznych mediów, tak Twitter uzupełnia, powiela, a czasem zastępuje przekaz prasowy i telewizyjny; uczy zwięzłego formułowania myśli, tweety rozdzielane na części lub przedłużane za pomocą dodatkowych aplikacji nie cieszą się na ogół zbyt dużym powodzeniem. Dla dziennikarza będzie zarazem narzędziem pracy i promocji, co może nieść ze sobą pokusę zbytniego pójścia na łatwiznę, kompilacji tekstów z cudzych przemyśleń, lecz również stanowić inspirację. Rozmowy i argumenty z Twittera często stają się podstawą tekstów, które później, na tym samym Twitterze można zareklamować, podobnie jak wizytę w studiu radiowym czy telewizyjnym. Twitter skraca dystans w jeszcze większym stopniu, niż wcześniej czyniły to blogi. Czasami jest to problemem, milczący dotąd czytelnik staje się wymagającym rozmówcą, kłopotliwym fanem lub namolnym hejterem. Niektórzy z dziennikarzy, polityków czy celebrytów nie radzą sobie z tym, traktując wszystkich odbiorców nieograniczających się do pochwał jako trolli lub hejterów, w konsekwencji więc „tracą przy bliższym poznaniu”.
Trolle i hejterzy
Pojęcia trolla i hejtera, bardzo ostatnio popularne, nie zostały jeszcze w pełni zdefiniowane, często używane są wymiennie. Jest to błąd, w który często wprowadzani jesteśmy zupełnie świadomie przez wciąż obawiających się potęgi internetu ludzi mediów i polityki. Troll pisze w celu ośmieszenia bądź sprowokowania rozmówcy lub sprowadzenia dyskusji na manowce, może jednak czynić to w sposób przemyślany i inteligentny (oczywiście może być też zwyczajnie nudny). Hejter posiada o wiele mniejsze zdolności intelektualne i ogranicza się do obrażania rozmówców o innych poglądach. Przed jednymi i drugimi możemy się bronić, przy czym przed trollem ochronią nas przede wszystkim dystans i mocne nerwy, hejtera natomiast możemy po prostu zablokować lub wyciszyć.
Dla zwykłego odbiorcy Twitter może być odpowiednikiem telewizyjnego żółtego paska i przeglądu prasy, uzupełnionym o szybki komentarz. Dostępny w telefonie, może spokojnie zastąpić radio czy telewizor. Wystarczy wspomnieć, że wszystkie debaty prezydenckie czy przedwyborcze były na bieżąco streszczane, omawiane i komentowane przez bardzo wiele osób. Nie mając do dyspozycji innego medium, na podstawie tweetów można było rozeznać się w sytuacji. Ważne jest to, że sami dokonujemy selekcji wiadomości, wybierając osoby, które chcemy obserwować. Nie należy przesadzić z ich liczbą, jeśli zamiast kilku tysięcy śledzimy ok. 100–200 użytkowników, nie przeoczymy naprawdę istotnych treści. Dobrze jest śledzić konta kilku dziennikarzy („Gazeta Polska Codziennie” ma na Twitterze bardzo solidną reprezentację) i polityków, znaleźć też kogoś obdarzonego darem wyłapywania ciekawych treści. Jedna taka osoba może zastąpić nam kilkudziesięciu innych użytkowników. Warto też dać szansę znalezionym samodzielnie mniej znanym piszącym, mającym równie dużo do powiedzenia.
Co w przyszłości
Niezadowoleni ze swojego produktu Amerykanie mogą wyciąć nam numer i zmienić zupełnie oblicze serwisu. Niedawno neutralne gwiazdki służące do „lajkowania” wpisów zmieniono na o wiele bardziej infantylne serduszka. Mówi się też o zwiększeniu limitu znaków do 10 tys., co może zupełnie zmienić wygląd i funkcjonalność naszych tablic, niekoniecznie na lepsze. Zanim to się stanie, warto w pełni wykorzystać możliwości, jakie stwarza nam Twitter w sytuacji, gdy nie możemy pozwolić sobie na luksus zdania się na wielkie media i ich dziennikarzy. Jak starałem się wykazać w tym krótkim tekście, portal społecznościowy, pierwotnie zaprojektowany głównie jako miejsce wymiany osobistych, banalnych informacji, wciąż może być bardzo cennym narzędziem w czasie politycznych i społecznych przemian.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Krzysztof Karnkowski