GP: Za Trumpa Europa przestanie być niemiecka » CZYTAJ TERAZ »

Wykoślawiona polska pamięć

„Uwałęsowienie” Solidarności, zarówno tej pierwszej, jak i tej, która została zrekonstruowana już pod koniec PRL u, nie byłoby możliwe bez przeprowadzonego bezwzględnie procesu marginaliz

„Uwałęsowienie” Solidarności, zarówno tej pierwszej, jak i tej, która została zrekonstruowana już pod koniec PRL u, nie byłoby możliwe bez przeprowadzonego bezwzględnie procesu marginalizacji Anny Walentynowicz.

Najzłośliwszy chichot historii – charyzmatyczną robotnicę, którą po śmierci w Smoleńsku nawet Donald Tusk nazwał Matką Solidarności (tak hipokryzja składa hołd cnocie!), przez długie dekady traktowano tak, jakby była złą macochą dla tego ruchu.

W tym kontekście pojawia się o wiele większe wyzwanie. Nie skupiajmy się obecnie tylko na Wałęsie – pokażmy Polsce i światu ludzi, których jego własna megalomania i okołowałęsowski kult skazały na zapomnienie.

Historia sekowania Anny Walentynowicz przez Lecha Wałęsę i otaczających go akurat ludzi rzeczowo opisana jest w książce „Anna Solidarność” Sławomira Cenckiewicza. To smutna historia małości człowieka, który chyba całe życie miał poczucie, że wciąż znajduje się zbyt nisko na piedestale, że nie dość jeszcze wysoko trzymają go na rękach. Dlatego dziś runął z cokołów, dlatego coraz bardziej wokół niego pusto. Wałęsę przede wszystkim (z)niszczył on sam – godne zachowanie w odpowiednim momencie najpewniej pomogłoby mu zachować szacunek wielu rodaków i całkiem niezłą i żywą pamięć. Ale dziś jest już pewne, że Wałęsa przejdzie do historii jako postać boleśnie kontrowersyjna, a nie jako mąż stanu.

Trzy klasy na Wołyniu

Skupmy się na Annie Walentynowicz. Pozwolę sobie na dwa istotne cytaty. Na kartach „Alfabetu Kaczyńskich” Jarosław Kaczyński wspominał ją tak: „Była bardzo popularna. Dziewczyna po trzech klasach, a na zebraniach witał ją grzmot oklasków. Czasem większych niż Wałęsę, czego on nie mógł ścierpieć. To osoba naprawdę wielkiego charakteru”. A śp. prezydent Lech Kaczyński dodawał:

„Kuroń słusznie zauważył, że są dwa rodzaje robotniczych mieszkań. Albo nieprawdopodobnie zadbane, albo takie tonące w wiecznym bałaganie, z wódką na stole. Mieszkanie pani Ani należało do tych pierwszych. Ona sama to najczystsza robotnicza arystokracja, choć zaledwie skończyła trzy klasy na Wołyniu. Suwnicowa. Niby prosta praca, ale trzeba umieć […]. Pani Ania to osoba bardzo emocjonalna, która zawsze o coś walczyła, choćby o jakość jajek w kantynie. Wielka osobowość”.


W 1978 r. Walentynowicz poznała Bogdana Borusewicza, Joannę i Andrzeja Gwiazdów, Alinę Pieńkowską, Krzysztofa Wyszkowskiego, Lecha Wałęsę oraz inne osoby z grona kształtującej się trójmiejskiej opozycji. Wspominała później: „Bardzo dobre wrażenie zrobił na mnie Leszek Kaczyński, młody prawnik. Kończył wtedy pracę doktorską. Miałam wtedy 49 lat, z tego 40 – wypełnionych ciężką fizyczną pracą. Leszek Kaczyński uczył nas korzystania z prawa pracy, wskazywał i omawiał paragrafy gwarantujące robotnikom pewne przywileje i możliwości obrony przy zatargach z pracodawcą” (wszystkie wspomnienia Anny Walentynowicz cytuję za książką „Cień przyszłości” Anna Walentynowicz, Anna Baszanowska, ARCANA 2009).

Dla ludzi z założonych ­m.in. przez Gwiazdów i Krzysztofa Wyszkowskiego Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża charyzmatyczna suwnicowa była kimś bardzo ważnym – ze względu na jej znaczne zasługi i wielki prestiż, jakim cieszyła się wśród robotników z gdańskiej stoczni. Przy okazji: nie tylko Wałęsa już na początku III RP solidnie dbał o to, by o WZZ mówiono i wiedziano niewiele. Może wstydził się czasów, gdy terminował u lepszych od siebie?

„Szkodzi związkowi”

Warto przypomnieć, że to Walentynowicz negocjowała z trójmiejskim duchowieństwem i wysoko postawionymi czynownikami z PZPR u słynną mszę strajkową już w gorący czas Sierpnia 1980 r. Joanna Gwiazda wspominała na kartach „Gwiazdozbioru w »Solidarności«”:

„Mimo późnej pory Ania Walentynowicz podjęła się zaproszenia księdza do odprawienia Mszy świętej następnego dnia na terenie Stoczni. Msza w niedzielę, w pierwszym, decydującym dniu międzyzakładowego strajku, była bardzo ważna. Ksiądz Jankowski uzależnił decyzję od zgody biskupa, a biskup od zgody wojewody. Ania uzyskała zgodę wojewody i wszystko poszło już gładko. Ksiądz Jankowski rano odprawił w Stoczni Mszę św. pod wykonanym przez stoczniowców krzyżem”.


Ale później było już tylko gorzej. Nie tylko esbecja, centralna i lokalna władza oraz oficjalne media były jej wrogiem. Narastał jej konflikt z Wałęsą. Także dlatego, że w tamtym czasie Matka Solidarności trzymała z Jackiem Kuroniem. Wałęsa był coraz bardziej wściekły. Doprowadził do powołania specjalnej komisji, która miała zdecydować o pozostaniu Walentynowicz w Solidarności. Jaki usłyszała zarzut? Niegodne reprezentowanie związku. A szczegółowo? Zarzucano jej, że „zbierała podpisy […] w celu udzielenia votum nieufności dla L. Wałęsy; udziela wywiadów korespondentom zagranicznym oraz w regionach, w których szkaluje i oczernia L. Wałęsę oraz szkodzi Związkowi”. Co prawda została oczyszczona z zarzutów, ale w lipcu 1981 r. odebrano jej mandat na Zjazd Regionalny Solidarności.

Uderzono naprawdę boleśnie, co wspominała nie bez goryczy: „Przez trzydzieści lat stocznia była moim drugim domem. Tu dojrzewała we mnie duma z przynależności do robotniczej rodziny. Tu wracałam do sił po ciężkiej chorobie, po śmierci męża, po kolejnych aresztowaniach. Nawet szykany ze strony dyrekcji, kierowników i mistrzów nie były w stanie mnie złamać – bo tu doświadczyłam tego, co najcenniejsze: ludzkiej solidarności. Tej przez małe »s« – po prostu solidarności ludzkich serc. Co zostało z niej teraz, po niespełna roku istnienia NSZZ „Solidarność«?”. Intrygi Wałęsy doprowadziły do tego, że we wrześniowym Krajowym Zjeździe Walentynowicz brała udział jako obserwator.

Wałęsa woła służbę

Dobrych kilka lat później, gdy sprawy zmierzały już w stronę Okrągłego Stołu i powoli wyłaniała się grupa tzw. koncesjonowanej opozycji, z której część liczyła już na sojusz, a część podobno brała pod uwagę taktyczną rozgrywkę ze środowiskami PRL-owskich bonzów, drogi Walentynowicz i Wałęsy znów się przecięły. Tak dosłownie, jak i symbolicznie. W lutym 1989 r. na plebanii kościoła św. Brygidy w Gdańsku odbywało się spotkanie kierownictwa Komitetu Obywatelskiego przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność”. Walentynowicz chciała zaprotestować wobec rejestracji nowej Solidarności, decyzjom rządu o postawieniu Stoczni Gdańskiej w stan likwidacji, przypomnieć morderstwa na księżach Stefanie Niedzielaku i Stanisławie Suchowolcu. Obecny tam Kuroń, niegdyś jej sojusznik, niemal się o nią potknął. Do myślenia daje też jej dialog z Wałęsą, który wyprosił ją za drzwi:

„Pani nie zapraszałem. To są obrady przy drzwiach zamkniętych. [...] I jeśli pani będzie się upierać, to zawołam służbę i każę panią wyrzucić”.


Zawsze, gdy czytam te słowa, przypomniane na kartach „Anny Solidarność” przez Cenckiewicza, wykrzywiam wargi w grymasie: oto robotnik z pomocą służby (czy w liberii?) wyrzuca robotnicę z kościelnej plebanii, na której nie ma dla niej już miejsca wśród ludzi, którzy winni jej przynajmniej elementarną grzeczność. Tak się zaczynał podział na przegranych i beneficjentów transformacji – po opozycyjnej stronie. To drobne wydarzenie mówi o początkach polskich przemian więcej, niż niejedno znane nam oficjalne zdjęcie.

Wciąż trzeba przypominać losy Anny Walentynowicz. To wymóg ludzi dobrej woli nie tylko względem pamięci, to także wymóg etyczny i społeczny. Miała zostać zamilczana – nie udało się. Ale trzeba pamiętać nie tylko o niej. Są ludzie, tacy jak Andrzej Rozpłochowski, przywódca strajku w Hucie Katowice w 1980 r., który dawno temu „podskoczył” Wałęsie, wtedy wprost usłyszał od niego: „Nie rób się wodzem, bo przyjadę i zwołam wiec na stadionie w Chorzowie. Wtedy zobaczymy, kogo ludzie posłuchają. Postawią ci szubienicę, a mnie tron. Ciebie powieszą, a mnie będą wielbili”. Swoje wspomnienia z tamtych czasów Rozpłochowski zatytułował właśnie: „Postawią ci szubienicę”. Ilu ludzi czytało tę książkę? Ilu czytało takie publikacje o pierwszej Solidarności, jak „Walka klas w bezklasowej Polsce” Sławomira Magali (pseud. Stanisław Starski)? Wiele, naprawdę wiele jest do zrobienia, by przywrócić właściwą pamięć o Solidarności z czasów wykoślawionych w naszej zbiorowej pamięci.

 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Wołodźko