Nie jestem zwolennikiem argumentacji:
„a inni też robili źle”. Jeśli chodzi o media publiczne, konieczne jest ich całkowite odpartyjnienie i dokonanie takiej zmiany, by żadna władza w Polsce nie mogła nimi sterować. Mrzonki i pobożne życzenia? Zapewne. Śmieszy jednak, że praktyki, które do niedawna nie tylko nie uchodziły za koniec demokracji, ale nawet za uszczerbek na niej, teraz urastają do rangi sprawy, w którą trzeba angażować „bratnie siły” z Europy. Zapowiadane zmiany i dymisje w telewizji publicznej są kolejnym powodem, dla którego KOD i opozycja chcą ruszać na barykady. Gdy pięć lat temu Platforma nowelizowała ustawę medialną, Iwona Śledzińska-Katarasińska, dziś porównująca nadzór ministra skarbu nad Krajową Radą Radiofonii i Telewizji do czasów PRL, mówiła tak:
„To nowelizacja, która ma szansę zostać szybko uchwalona. A żeby uchwalić projekt twórców, potrzebujemy minimum pół roku" – tłumaczyła w czerwcu 2010 r. pośpiech posłów PO. Projekt PO poszedł dalej niż obecny projekt PiS i zakładał nadzór nad KRRiT ministrów skarbu, kultury i finansów.
Dziś potencjalny nadzór jedynie tego pierwszego jest „zamachem na demokrację”.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Grzegorz Wszołek