Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Zmiana, ale jaka?

Potrzebujemy zdecydowanego powrotu do dyskusji nad stanem państwa, jakie toczyły się po tzw. aferze Rywina ponad dekadę temu.

Potrzebujemy zdecydowanego powrotu do dyskusji nad stanem państwa, jakie toczyły się po tzw. aferze Rywina ponad dekadę temu.

Z pozoru sytuacja jest inna, ale w rzeczywistości Polskę toczą te same choroby co wówczas – słabość gospodarki skazanej na kolonialne zależności, samowola oligarchii, fasadowość demokracji, coraz dalej sięgający podział na „obywateli bez znaczenia” i „równiejszych obywateli”. Istotnym problemem jest rosnące ekonomiczne rozwarstwienie, podział na jeszcze bogatszych i na coraz biedniejszych.

Szansa na sanację państwa

Zapaść obozu władzy oraz pogłębiający się kryzys Sojuszu Lewicy Demokratycznej tworzą nową sytuację na scenie politycznej. Pozwala ona zaistnieć nowym (a częściowo tylko „nowym”) aktorom zarówno na prawicy, jak i na lewicy. NowoczesnaPL, czyli szalupa ratunkowa dla ludzi Platformy Obywatelskiej; ruch skupiony wokół Pawła Kukiza; wreszcie lewicowa Partia Razem, Wolność i Równość grają na zdobycie elektoratu, który chce się na nowo określić przed nadchodzącymi jesiennymi wyborami. Pytanie, czy popularne dziś „potrzebujemy zmiany” nie stanowi dla wielu z tych sił jedynie hasła retorycznego, które ewentualnie wzmocni ich skuteczność w dotarciu do elektoratu.

O przyczynach wyborczej klęski Bronisława Komorowskiego i zwycięstwie Andrzeja Dudy powiedziano już dużo. Trzeba podkreślić, że po raz pierwszy od upadku rządów post-PZPR-owskiej formacji w 2005 r. mamy do czynienia z tak znacznymi możliwymi przetasowaniami na scenie politycznej. Choć dziś to historia, upadek postkomunistów po aferze Rywina ogłaszany był jako szansa na sanację III RP, państwa powstałego w wyniku po części niejawnego kompromisu Okrągłego Stołu, którego apologia stała się dla polskiej oligarchii zwornikiem systemu. Do czasu afery Rywina bardzo skutecznie przekonywano Polaków, że z III Rzecząpospolitą wszystko jest w najlepszym porządku – a ludzie kontestujący ten pogląd skazani byli na miano oszołomów.

Ponad dziesięć lat temu Jan Maria Rokita wieszczył „szarpnięcie za cugle demokracji”. Powszechnie komentowano wówczas wydaną nieco wcześniej „Demokrację peryferii” Zdzisława Krasnodębskiego, odczytywaną jako diagnozę chorób elit III Rzeczypospolitej, na czele z jej neokolonialnym liberalizmem bezkrytycznie kopiowanym z Zachodu. Licznych zwolenników zyskały sobie wtedy koncepcje IV Rzeczypospolitej i Polski Solidarnej, pochodzące ze środowiska Prawa i Sprawiedliwości. Po latach rządów Platformy Obywatelskiej można stwierdzić z całą pewnością, że tamte nadzieje na zmianę zostały zaprzepaszczone. 

Zepchnięci na peryferie

W 2013 r. prof. Krasnodębski w obszernym wywiadzie dla „Nowego Obywatela” tak podsumowywał dekadę 2003–2013: „Z całą pewnością Polska A.D. 2013 jest w daleko większym stopniu kontynuacją tej z roku 2003, aniżeli wówczas się spodziewaliśmy”. Autor „Demokracji peryferii” zwracał uwagę na dwie kwestie. Po pierwsze – w III RP kompletnie zaniedbano kwestie reguł prawa i ich przestrzegania, co dało szerokie pole manewru dla działalności układu zbudowanego na formalnych i nieformalnych grupach wpływu. Krasnodębski podsumowywał to lakonicznie: „Kolejne afery Polski Tuska tylko tę diagnozę potwierdzają”. Po drugie – naukowiec zwracał uwagę, że od 2003 r. peryferyjność Polski została usankcjonowana i utrwalona, „a perspektywy zmiany tego statusu rysują się bardziej pesymistycznie”.

Peryferyjność Polski widać nie tylko w naszych relacjach międzynarodowych. Z państwa prowadzącego może skromną, ale własną politykę w regionie zmieniliśmy się w pionka. Nic nie zostało choćby z polityki zagranicznej prezydenta Lecha Kaczyńskiego, skupionej na wspólnym działaniu państw Europy Wschodniej, położonych w strefie wpływów rosyjskiego sąsiada.

Skalę naszej peryferyjności świetnie oddaje stan zapóźnionej gospodarki, nastawionej na ogół na podwykonawstwo względem zachodniego sąsiada. Według raportu Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości z 2010 r., opartego na danych Eurostatu, nasz kraj zajmował wówczas przedostatnie miejsce pod względem innowacyjności, wyprzedzając jedynie Rumunię! Niestety, to nie koniec złych wieści. W kwietniu 2015 r. prezes PARP Bożena Lublińska-Kasprzak podała, że w latach 2010–2012 z 28 do 23 proc. spadła liczba polskich firm deklarujących, że w ciągu ostatnich trzech latach ponosiły wydatki na innowacje. Zdaniem pani prezes spadek ten jest o wiele bardziej bolesny, ponieważ mamy ciągle bardzo mało tych firm i ciągle musimy nadrabiać tę stratę. Wszystko to dotyczy czasów, gdy Donald Tusk nazywał Polskę „zieloną wyspą”.

Kolonia z tanią siłą roboczą

Więcej niż wymowna jest niedawna wypowiedź ustępującego prezydenta Bronisława Komorowskiego, który w kwietniu 2015 r., w trakcie debaty zorganizowanej w siedzibie Giełdy Papierów Wartościowych, przyznał, że wygasa mechanizm rozwoju gospodarczego Polski, bazującego na niskich kosztach pracy. Rzecz jasna, media głównego nurtu nie nagłaśniały tej wypowiedzi człowieka, który na równi z Donaldem Tuskiem przez lata podtrzymywał mit wspaniałego rozwoju Polski i wiele ostatnio mówił o jej złotym wieku. Dziś bez wątpienia można stwierdzić, że „sukces” opierał się na utrzymywaniu na bardzo niskim poziomie płac zwykłych Polaków i na głębokim, antyinnowacyjnym uzależnieniu naszej gospodarki przede wszystkim od niemieckiej.

Uważam, że nie był to wybór czysto gospodarczy, ale zdecydowanie polityczny, ponieważ sprzyjała mu sfera rozwiązań prawnych. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że istniało przyzwolenie obozu władzy oraz mainstreamowych mediów na taki właśnie rozwój sytuacji, która coraz bardziej przypomina latynoamerykańską. Stajemy się Ameryką… Południową.

Nie miejmy złudzeń. Jesienne wybory parlamentarne zdecydują o tym, czy obecne trendy społeczno-gospodarcze zaczną realnie zmieniać się na lepsze, czy zostanie utrzymany stan obecny, niekorzystny dla Polaków. W najbliższym czasie trzeba bardzo dokładnie przyglądać się nie tylko obietnicom programowym nowo powstających formacji politycznych, nierzadko strojących się w piórka „ruchów społecznych”, ale również ich rzeczywistemu zapleczu. Jeśli wyborcy nie zwrócą uwagi szczególnie na tę drugą kwestię, czeka ich zmiana, ale na gorsze.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Wołodźko