„Tajne akta S” Jürgena Rotha, stawiające tezę o celowym zamachu rosyjskich służb w Smoleńsku, bez względu na grę, która w tej chwili wokół niej się toczy, spowodowały gwałtowny wzrost zainteresowania tragedią z 10 kwietnia 2010 r. za granicą, szczególnie w Niemczech. Tymczasem w Polsce publikacja ta jest przykrywana bardzo nieudolną akcją przecieku nowej wersji stenogramu z prokuratury. Smoleńsk stał się oficjalnie przedmiotem międzynarodowej gry mocarstw.
7 kwietnia zaczął się dla nas dwoma niezwykłymi wydarzeniami: ujawnieniem nowych stenogramów z czarnych skrzynek tupolewa, w którym zginął polski prezydent, oraz publikacją książki niemieckiego dziennikarza Jürgena Rotha udowadniającego, że w Smoleńsku mogło dojść do zamachu. Książka ukazała się na rynku dzień później, ale sygnalne egzemplarze dotarły do dziennikarzy właśnie 7 kwietnia.
Przykrywka
Odkrycie „lepszej jakości” nagrań z czarnych skrzynek warto rozpatrywać w tej sytuacji jako bardziej lub mniej udolnie przeprowadzoną akcję przykrywkową, czyli odwracania uwagi.
Książki Rotha nie da się zaszufladkować do celów doraźnej akcji służb. Długi okres potrzebny na przygotowanie publikacji, ale też renoma autora pozwalają wierzyć, że rzeczywiście pozyskał materiały pochodzące od służb specjalnych. Pytanie oczywiście, jaka jest waga tego materiału i jak go interpretować.
Zapewne autor ułatwiłby nam zadanie, publikując kopie dokumentów, które pozyskał. To, że tego nie zrobił, nie musi być argumentem przeciwko prawdziwości przekazywanych informacji. Dziennikarze bardzo często nie ujawniają dokumentów, bojąc się, że w ten sposób skompromitują źródła informacji.
Polacy najbardziej winni?
Jaka jest treść przekazu Rotha? J
ego zdaniem BND, czyli niemiecki wywiad, pozyskał dwóch informatorów – jednego blisko polskiego rządu, drugiego w rosyjskich służbach. Informatorzy wskazali na następujący mechanizm zamachu: wysokiej rangi polski polityk kontaktuje się z komórką rosyjskiej FSB i wydaje jej polecenie zgładzenia polskiej delegacji. Roth używa tu wyraźnie słowa „zleca”.
Sprawdzaliśmy dokładnie to określenie, bo ono budzi najwięcej wątpliwości. Jest niemal nieprawdopodobne, by polski polityk zlecił bezpośrednio rosyjskim służbom wykonanie zamachu.
Oczywiście dużo bardziej wiarygodnym scenariuszem jest wplecenie polskich polityków w grę, która ułatwiła Rosjanom zamach, ale w wypadku FSB zlecenie musiało przyjść z Moskwy.
Tak więc któryś z informatorów BND bardzo mocno chce podkreślić rolę Polaków (czy Polaka), zdejmując bezpośredni ciężar odpowiedzialności z Putina.
Kontekst ukraiński
Ciekawy jest zarówno czas powstania notki, jak i jej kontekst. Funkcjonariusze (funkcjonariusz) FSB zaczynają sypać niemal cztery lata po tragedii, dokładnie w marcu 2014 r. Źródło wskazuje na to, że bezpośrednim sprawcą była komórka FSB działająca na Ukrainie pod przykryciem SBU. Być może właśnie powodem nagłego wycieku informacji staje się kontekst ukraiński.
Skierowanie głównej odpowiedzialności na polskich polityków wydaje się idealną metodą szantażu.
Bardzo wielu członków ekipy Donalda Tuska dało się uwikłać w niebezpieczną grę z Rosjanami wokół wizyty Lecha Kaczyńskiego, którą łatwo było przedstawić potem jako sprawstwo kierownicze. Jakiej wagi są to materiały, pewnie wiedzą oni sami i rosyjskie służby.
Taki przeciek ze strony Rosjan był skuteczną metodą postawienia do pionu polskiej dyplomacji, która według Kremla zaczęła wychodzić z roli i wspierać rewolucję na Ukrainie. Putin właśnie w tym momencie przechodził do kontrataku, zajmował Krym i przygotowywał „bunt” w Donbasie. Wyłączenie polskiej pomocy, na którą zresztą naciskali Amerykanie, było bezcenne. Ukraiński oddział FSB doskonale wiedział, czym zaszantażować Polaków.
Oczywiście nie znamy intencji informatora BND, ale bardzo mocne uwypuklenie roli polskiego polityka przy schowaniu odpowiedzialności Putina wskazuje na jakąś potrzebę zamanipulowania tą informacją. Najoczywistszy powód to szantaż, a motyw – rozgrywka na Ukrainie.
Drugie życie raportu
Powstanie raportu BND i jego opublikowanie to zupełnie inne historie. Mija ponad rok od momentu pojawienia się raportu do momentu opublikowania go w książce. Ten przeciek z BND pewnie służy już zupełnie innym celom.
Na pewno ujawnienie go osłabia dalszą możliwość szantażu i zwiększa zainteresowanie Smoleńskiem. Nerwowe próby przykrycia publikacji Rotha ujawnieniem nowych stenogramów świadczą o tym, że wyciek z BND raczej nie był kontrolowany przez niemiecki rząd.
Sprawę mogły uruchomić współpracujące z BND służby amerykańskie albo zbuntowany funkcjonariusz. Nie da się też wykluczyć, że jest to jakiś dalszy ciąg gry rosyjskiej, ale tu też strzelaliby sobie w stopę.
Nie wierzę w to, że akurat książka Rotha miała na celu wywołanie wojny polsko-polskiej przed wyborami.
Pojawienie się za granicą tego typu publikacji wzmacnia zwolenników wersji zamachu. Coraz trudniej będzie sprawę bagatelizować i udawać, że nic się nie stało.
Można jeszcze zadać sobie pytanie, dlaczego do przykrycia książki Rotha użyto tak źle przygotowanej wrzutki jak stenogramy. Być może decydował o tym pośpiech, a poza tym obóz władzy nie składa się z samych orłów. W każdym razie próba przekonywania opinii publicznej, że dzięki kolejnej kopii usłyszano coś, czego nie słychać było wcześniej, chyba się nie powiodła, a rezerwa rodzin smoleńskich (nawet tych związanych z obozem władzy) i dementi ze strony prokuratury pokazują, że była to akcja obliczona na bardzo krótki czas.
Tomasz Sakiewicz
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Tomasz Sakiewicz