Dzięki naciskowi Niemiec na Ukrainę i obietnicom kolejnych pożyczek dla ukraińskiej oligarchii Rosja zrealizowała wszystkie cele taktyczne na Ukrainie i otworzyła drogę do przywrócenia sowieckiej strefy wpływów oraz wasalizacji Europy.
Porozumienia zawarte w Mińsku nie zostaną na szczęście wprowadzone w życie. Zawrót głowy od sukcesów prowadzi bowiem do upadku. Porozumienia nie obejmują USA, które będą musiały, nawet wbrew swojej woli, interweniować, chyba że postanowiły oddać Eurazję pod kontrolę rosyjsko-niemiecką.
Pytanie o sens
Putin chciał dać Europie pretekst do zniesienia sankcji, co poprawiłoby trudną sytuację ekonomiczną Rosji, a jednocześnie pogłębiłoby różnice między Europą a USA. Analizowanie uzgodnień podpisanych w Mińsku przez członków grupy kontaktowej, a uzgodnionych przez Angelę Merkel, François Hollande’a i Petra Poroszenkę z Władimirem Putinem, które nie zostaną wprowadzone w życie, ma sens tylko z punktu widzenia zrozumienia metod oraz celów polityki rosyjskiej i niemieckiej.
W skład grupy kontaktowej wchodzą: ambasador Rosji Michaił Zurabow i poseł OBWE Szwajcarka Heidi Tagliavini, były prezydent Ukrainy Leonid Kuczma oraz Ołeksandr Zacharczenko i Igor Płotnicki, reprezentujący rosyjskich terrorystów z Doniecka i Ługańska, a więc osoby drugorzędne, ich podpisy nie mają żadnego znaczenia.
W Mińsku przemilczano sprawę Krymu, czyli uznano, że jest już rosyjski, co oznacza, że Rosja może przyłączać nowe tereny, o ile wyśle tam najpierw dywersantów, a później zagrozi wojną. Z przecieków dowiadujemy się, że Moskwa sonduje, jaka była reakcja Europy na żądania przywrócenia sowieckiej strefy wpływu. Model zastosowany na Ukrainie będzie więc powielany wobec innych krajów. Przecież nikt nie chce wojny, a niewola i sprzedaż jabłek jest zawsze lepsza. Można też zawsze uciec dalej, jeśli już mieszka się na terenie Unii.
Fikcja
„Kompleks środków służących realizacji porozumień mińskich” przewidywał przerwanie ognia o północy z soboty na niedzielę, a to oznaczało intensyfikację walk o Debalcewe, by Rosjanie mogli zająć lepsze pozycje i uzyskać kontrolę nad węzłem kolejowym, co umożliwiłoby przerzucenie sprzętu do planowanej ofensywy na południu, przebicie się do Krymu i podbój Odessy oraz połączenie z Naddniestrzem.
Ciężki sprzęt ma być wycofany przez Ukrainę na 25 km od granicy, którą Rosjanom udało się osiągnąć do soboty, natomiast oddziały terrorystów mają go wycofać na 25 km od linii ustalonej w Mińsku 19 września 2014 r. Wyrzutnie: ukraińskie Toczka i rosyjskie Tornado-S, Uragan, Smercz i nowe grady mają być wycofane na 70 km, ale terroryści taką głębokością terytorium nie dysponują, a Rosja nie przyjmie „obcej broni”, tym bardziej że nie jest stroną porozumienia. Broń ciężką ma więc w praktyce wycofać tylko Ukraina. Operacja ta powinna się zakończyć 14 dni po drugim dniu od przerwania ognia i będzie nadzorowana przez OBWE, która – jak z praktyki wiadomo – nie stawi oporu Rosji.
Obce wojska i najemnicy mają być wycofani, ale skoro ani oddziałów rosyjskich, ani rosyjskich najemników na Ukrainie nie ma, ten punkt ich nie dotyczy. Służy natomiast zablokowaniu przysłania oddziału amerykańskiego.
Oddziały terrorystów nie zostaną rozbrojone, wszak są legalnymi jednostkami „republik”, które właśnie uczestnicy mińskiego kontraktu uznali. Rosja uważa za nielegalne ukraińskie oddziały ochotnicze i to ich ten punkt dotyczy.
Jeńcy powinni być zwolnieni do 5–6 marca. Według strony ukraińskiej amnestia nie będzie dotyczyła winnych „zbrodni przeciw ludzkości”, czyli morderców. Oficjalnie 184, a nieoficjalnie 300 ukraińskich wojskowych znajduje się w rosyjskiej niewoli. Według dokumentu obowiązuje jednak zasada „wszystkich za wszystkich” i amnestia ma dotyczyć wszystkich terrorystów.
Legalizacja rozbioru
Pierwszego dnia po wycofaniu ciężkiej broni ma się rozpocząć dialog w sprawie wyborów lokalnych na terenach zajętych przez rosyjskich terrorystów. Najdalej do 14 marca Rada Najwyższa Ukrainy przyjmie postanowienie o terytorium, na które rozciągać się będzie „szczególny status”, czyli w praktyce autonomia.
Przywrócenie kontroli granicy z Rosją ma nastąpić do końca 2015 r. pod warunkiem wejścia w życie nowej konstytucji, która wprowadzi decentralizację (nie chciano użyć słowa „federalizacja”) z uwzględnieniem szczególnego statusu autonomicznych rejonów rosyjskich na wschodniej Ukrainie. Na tych terenach miałby więc panować inny system niż na ukraińskich obszarach państwa.
Decentralizację wymyślono po to, by Rosja mogła od wewnątrz kontrolować politykę Ukrainy, tym bardziej że taki rosyjski region autonomiczny zawsze może się jej sprzeciwić.
Ponadto Ukraina musi spełnić 11 warunków, by odzyskać kontrolę nad własną granicą. Na terenach autonomicznych odbędą się wybory lokalne, które zalegalizują władze rosyjskie, a rząd ukraiński będzie musiał zawierać z nimi porozumienia. Władze terenów okupowanych wyznaczą prokuratury i sądownictwo oraz stworzą milicję ludową. Kijów zaś będzie zobowiązany do udzielania pomocy finansowej rosyjskim władzom regionów okupowanych. Potwierdza się więc teza, że Donbas jest nabytkiem, którego Rosja nie jest w stanie utrzymać.
Model dla Europy
Oddziały najemników staną się jednostkami lokalnej milicji Doniecka i Ługańska utrzymywanymi z budżetu Ukrainy. Jest to modelowe rozwiązanie dla Europy: rosyjscy kryminaliści na utrzymaniu własnych ofiar.
Przywrócenie związków społeczno-ekonomicznych na terenach okupowanych, w tym działanie systemu bankowego, oznacza, że Ukraina ma wziąć na utrzymanie region autonomiczny, który ze swojej strony będzie utrzymywał „transgraniczną współpracę” z regionami Rosji, czyli miał z Rosją własne uprzywilejowane stosunki – namiastkę własnej polityki zagranicznej. Ukraina ma jeszcze temu sprzyjać.
Nowe Naddniestrze dałoby Putinowi możliwość nie tylko sparaliżowania Ukrainy, ale też szantażowania Europy wybuchem konfliktu zbrojnego w dowolnym momencie, jeśli nie uzyska on kolejnych ustępstw. Nie ma wątpliwości, że „milicja ludowa” byłaby jedną z najlepiej wyposażonych armii Europy. Jej pierwszym zadaniem mogłoby być „wyzwolenie” południowej Ukrainy.
Stawka na destabilizację
Putin wie, że Poroszenko kapitulując, wchodzi w konflikt z uczestnikami majdanu. Dmytro Jarosz, szef Prawego Sektora, oświadczył: „Jeśli Zbrojne Siły Ukrainy dostaną rozkaz wycofania ciężkiej techniki i artylerii oraz nieotwierania ognia, Korpus Ukraińskich Ochotników Prawego Sektora pozostawia sobie prawo kontynuowania aktywnych działań bojowych zgodnie z własnymi planami operacyjnymi do pełnego wyzwolenia ziem ukraińskich spod okupacji rosyjskiej”.
Tu celem Putina było doprowadzenie do marszu ochotników na Kijów, obalenie Poroszenki i wojna domowa, a wtedy Rosja jawiłaby się jako jedyna siła zdolna zapewnić pokój. Dodatkowo, Arsenija Jaceniuka i patriotów walczących o niepodległość rosyjska propaganda przedstawiałaby jako banderowców i faszystów stanowiących zagrożenie dla Europy, co natychmiast podjęłoby lobby prorosyjskie w Unii Europejskiej. W konsekwencji Rosja stałaby się gwarantem pokoju w Europie.
W Polsce już ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski czeka gotowy do walki z banderowcami wskazanymi przez Putina. Faszystą i banderowcem będzie każdy, kto stawi Putinowi opór.
Co zyskała Ukraina
Sytuacja ekonomiczna Ukrainy jest katastrofalna. Produkt krajowy brutto spadł o 7 proc. i w tym roku zmniejszy się jeszcze o 5 proc. Inflacja wyniosła 25 proc. Rezerwy walutowe wystarczają obecnie jedynie na pokrycie pięciotygodniowego importu. Koszty wojny wynoszą od 5 do 10 mln dol. dziennie, a planowany budżet obrony sięgnie w tym roku 5 proc. PKB.
W roku 2014 Międzynarodowy Fundusz Walutowy przyznał Ukrainie 17 mld dol. kredytów. Teraz, 12 lutego, przyznał jej 17,5 mld dol. kredytu. Pierwsza transza wynosi 4,8 mld, z tego 3 mld dol. pójdą prosto do budżetu. W sumie Ukraina może liczyć na 40 mld dol. kredytu od MFW i siedmiu krajów rozwiniętych. Premier Jaceniuk obiecał, że reformy będą realizowane przez cztery lata, a więc ich natychmiastowe przeprowadzenie przestało być warunkiem kredytowania. Ten poziom pomocy wystarczyłby, jeśli wojna nie przybrałaby większych rozmiarów.
Kapitulacja Merkel
Pytanie podstawowe dotyczy przyczyn natychmiastowej i bezwarunkowej kapitulacji Niemiec w grze o Ukrainę. Nastąpiła ona po deklaracji amerykańskiej o wysłaniu w marcu batalionu żołnierzy do Lwowa i zapowiedzi zmuszenia Obamy do udzielenia pomocy militarnej: drony, pociski przeciwpancerne, sprzęt radarowy wykrywający wyrzutnie i środki łączności wykluczające rosyjski podsłuch dałyby Ukraińcom przewagę na polu walki, zmuszając Putina do zmiany taktyki lub wycofania się. Przypomnijmy, że 6 lutego, kiedy również amerykański sekretarz stanu John Kerry był w Kijowie i chciał wziąć udział w rozmowach, Merkel do tego nie dopuściła. W konsekwencji Kerry jadł kolację sam, a premier Jaceniuk i prezydent Poroszenko z Merkel i Hollande’em. Na tym etapie plan Merkel (Putina) przewidywał federalizację Ukrainy i jej neutralny status, a kanclerz nie życzyła sobie żadnego udziału USA.
Zapowiedź amerykańska miała postraszyć Putina i skłonić do kompromisu, a tymczasem zobaczyliśmy jego zwycięstwo. Merkel przyjęła więc wszystkie warunki, by odsunąć zaangażowanie amerykańskie, które musiałoby doprowadzić do wypchnięcia wpływów niemieckich nie tylko z Ukrainy, ale też z wielu krajów regionu, co oznaczałoby koniec projektu Mitteleuropy. Elity na utrzymaniu Niemiec przestawiłyby się na Stany Zjednoczone i już żadne rządzenie Europą, opierające się na sojuszu z Rosją, nie byłoby możliwe. Berlin odsunął więc groźbę bezpośredniego zaangażowania się USA. Francja była skromniutka; będzie mogła sprzedać wreszcie mistrale, a może jeszcze w nagrodę dostanie jakiś kontrakcik na otarcie łez. Przyda to się krajowi nękanemu kryzysem gospodarczym i zagrożonemu przez lewicowych dewiantów i islamistów.
Scenariusz optymistyczny
Jeśli przyjąć, że od 2014 r. Merkel uzgadnia z Barackiem Obamą politykę wobec Putina, to głównym adresatem fikcyjnego porozumienia jest prorosyjska niemiecka i francuska opinia publiczna. Chodziłoby wówczas o pokazanie, że rosyjski prezydent nie przestrzega żadnych uzgodnień, a więc dostarczenie amerykańskiej pomocy militarnej, czemu przeciwstawia się europejska opinia publiczna, staje się koniecznością. Scenariusz opiera się na słusznym założeniu, że Putin nie może się zatrzymać i przestrzegać porozumienia, co byłoby katastrofą dla Ukrainy i Europy. Z drugiej strony żadne dowody nie przekonają europejskich tchórzy. Po prostu zawsze będą gotowi oddać kolejny cudzy kraj, by uniknąć wojny, a trochę tych krajów jeszcze zostało.
Hipoteza o uzgodnieniu działania przez Merkel z Obamą może też mieć na celu usprawiedliwienie samej kanclerz. Z punktu widzenia amerykańskiego zaś złamanie porozumienia Merkel–Putin pogrąży Niemcy jako głównego partnera Rosji. Możemy więc mieć tu do czynienia z grą o podwójnym dnie. USA dały Merkel wolną rękę, by prorosyjskim stanowiskiem skompromitować Niemcy wobec Ukrainy i Europy Środkowej. To zaś oznaczałoby przejście od wojny informacyjnej opartej na groźbach zaangażowania się Stanów Zjednoczonych do ich rzeczywistej obecności w naszym regionie, co pociągnęłoby za sobą zredukowanie roli Niemiec. Nawet jeśli Amerykanie tak nie myśleli, takie będą skutki kapitulacji mińskiej. Dlatego kluczowe dla przyszłości Polski staje się pytanie, czy Polacy nadal będą chcieli tkwić w służalstwie wobec Rosji. Aktywność rosyjskiej agentury, prorosyjskiego lobby i całej chmary prorosyjskich idiotów i cwaniaków, usiłujących na tej fali załapać się do polityki, mogą przekreślić nasze szanse. Powstaje obóz kandydatów na ludzi Putina w Polsce już nie tylko wokół Bronisława Komorowskiego, ale też przy innych, od PSL-u, przez korwinowców po Ruch Narodowy pod hasłem: to nie nasza wojna, dogadajmy się z Rosją.
Wybór jest prosty: albo Polska zacznie grać samodzielną rolę w regionie, budując własną siłę pod osłoną USA, albo pozostanie żerowiskiem mafii obcych i własnych, gdyż tylko im będzie potrzebna.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Jerzy Targalski